5 – 30 listopada 2009 r.
Migawka wspomnień
Przyzwyczailiśmy się do obrazu pamięci i fenomenu wspomnień jako zjawisk typowo linearnych, zamkniętych w pewnej perspektywie, nie poddających się trójwymiarowemu oglądowi. Tymczasem współczesna sztuka i technika, a także coraz częściej fizyka, udowadniają nam, że kapsułę pamięci oraz wspomnień można otworzyć w dowolnym miejscu i czasie.
Pierwsza zwróciła na to moją uwagę Jolanta Dylewska, reżyserka, operator kamery, jedyna w Polsce kobieta, która utrzymuje się na tym stanowisku zawodowo. Jej realizacje historyczne, z udziałem dokumentalnych materiałów, archiwalnych nagrań z getta warszawskiego oraz przedwojennych amatorskich taśm ze sztetli, odsłaniają świat, którego nie ma. Dylewska założyła w swojej twórczej pracy, że zbliży się do swoich bohaterów tak mocno, jak tylko to jest możliwe; wykorzystała do tego celu najnowocześniejszy sprzęt, wjeżdżając niejako obiektywem w głąb klatki filmowej. Tak nieprawdopodobne, intensywne i emocjonalne zbliżenie, wejście do zamkniętego świata, obwarowanego dodatkowo zakazami związanymi z dawnym rozporządzeniem policyjnym (getto było miejscem odosobnionym) lub nakazem religijno – społecznym (do świata sztetla należeli wyłącznie religijni Żydzi), przeniosło widza w czasie. Podczas projekcji filmów dosłownie „siedziało się” w tamtej perspektywie, uczestniczyło w selekcji, ocierało o zniszczone ubrania przedwojennych ulicznych handlarzy. Krótkie, porwane, wybrakowane obrazy, często prześwietlone, nakręcone nieumiejętną ręką, po amatorsku, stały się punktem wyjścia do rozpoczęcia artystycznego śledztwa nad fenomenem pamięci. Dylewska ma odwagę pytać: co pamiętamy, kogo zapamiętujemy, jaki wpływ na naszą pamięć mają media, jak w głowie kształtuje się obraz poddawany obróbce cyfrowej, a wcześniej językowi bezwzględnej propagandy?
Świat archeologicznych przedmiotów, nie zakurzonych jak naczynia porcelanowe, gliniane czy żelazne, ale znacznie delikatniejsze, gorzej znoszące przechowywanie w złych warunkach, a zatem klisze filmowe, stają się w naszej epoce czymś znacznie cenniejszym niż jakikolwiek przedmiot. Dzieje się tak za sprawą jego lekkości, możliwości wielokrotnego użycia, elastyczności związanej z nadaniem mu dowolnego kontekstu, interaktywności i poczucia, że oglądając (mimo zachowaniu biernej postawy) wciąż mamy szansę w czymś uczestniczyć. To, co widzimy, staje się dla nas bardzo aktualne; obojętnie czy zdarzyło się dziś, wczoraj czy kilkanaście lat temu. Obrazy spreparowane, utkane z różnych cytatów, poddane obróbce, mają dokładnie taką samą władzę nad naszym umysłem, jak obrazy zapamiętane przez nas z dzieciństwa. Dzieje się tak za sprawą nośnika emocjonalnego i sposobu, w który konsumujemy obraz (wewnętrznie, w środku, w rytmie naszego serca). Technika za sprawą kina przeniknęła bardzo głęboko do głowy człowieka, nadając jego technice montażu cechy logiki i skojarzeń ( a to wytyczne pracy mózgu). Nazwę wystawy Agnieszki Kopeć i Czesława Chwiszczuka, „Wyzwalanie pamięci” odczytuję w perspektywie atomowej eksplozji, wybuchu wojny, naruszenia uznanego powszechnie status quo jako czynność „wywalania”, odgrzebywania, drążenia pamięci. Skojarzenia związane z tą czynnością dynamizują moje myślenie nad ich pracami.
Roland Barthes, francuski filozof i teoretyk obrazu, napisał swoją najważniejszą książkę o fotografii pod wpływem melancholii. Tuż po śmierci swojej matki, podczas porządkowania szuflad, natrafił na jej fotografię. Obraz matki (żyjącej na zdjęciu, a jednak umarłej w rzeczywistości), odwołał filozofa do przestrzeni, która przez nikogo wcześniej nie została zapisana w nauce, a od której rozpoczęła się sztuka. Tęsknota, melancholia, pragnienie przeniesienia się w czasie, poczucie, że czas można zatrzymać; gdzieś pośrodku tych szybkich i sprzecznych skojarzeń, uczuć, Barthes nakreślił teorię punktum, a więc zjawiska, fenomenu ukłucia estetycznego, które pozostawia w naszym sercu ślad. Kategoria punktum obecna jest we wszystkich pracach Agnieszki Kopeć i Czesława Chwiszczuka. W alfabecie wizualnym ich prac każda nowa litera generuje bogate skojarzenia dotyczące nie tylko świata, historii sztuki i dialogu z tradycją, ale przede wszystkim poszerza pole o dodatkowe przestrzenie, zarezerwowane wyłącznie dla ich intymnych przeżyć. „Wyzwalanie pamięci” jest zapisem procesu, który koncentruje się nie tyle na efekcie, ile drodze, jaką się przeszło. Kolejne warstwy skojarzeń, błądzenia, pokonywania drogi, wychodzenia na prostą, a przecież w rzeczywistości wchodzenia jeszcze głębiej i głębiej w istotę nieświadomości zbiorowej, o której tak wiele napisał Carl Gustwa Jung, odnajdujemy w skondensowanym świecie Interioryzacji Czesława Chwiszczuka. Gładkość powierzchni, na której zapisuje swoje walki z pamięcią, jest pozorna, bo w środku tej tafli stoczono kilkanaście bojów o pierwszeństwo wyrazu, ekspozycję motywu, wzór, który całość uporządkuje. Chwiszczuk, podobnie jak Dylewska, nie ufa klasycznym wymiarom fizyki, odrzuca porządek płaskiego kadru, buntuje się przeciwko naiwnemu rozumieniu fotografii. W odsłonie jego prac wyraźnie widzimy, że definicja fotografii we współczesnej sztuce przeszła długą drogę, żeby znaleźć w końcu swoje oparcie na trzech, czterech niezależnych mediach. Zabawa perspektywą, motywami zaczerpniętymi z najbardziej mrocznych obrazów ludzkiej nieświadomości w sztuce, to pozorne ornamenty sztuki Chwiszczuka; należy je czytać jako zapis najbardziej dynamicznego procesu: przypominania sobie, odgrzebywania, właśnie wy(z)walania z pamięci.
Pamięć płata nam figle, a jednak jej ufamy. Proces poruszania jej w twardych okowach, naruszania jej podstaw, znęcania się nad nią bardzo inspirował Szekspira. Jego baśniowy świat, odległe, mroczne krainy, statki, lochy, wyspy, to tylko pozorne kostiumy, które w istocie rzeczy odsłaniają cały sens istnienia człowieka: wspominam, więc jestem. Szekspir bawi się skojarzeniami, jakie wyzwala teatr przebieranek, gra słów i zamienione tożsamości. Na taką samą zabawę słowem i przeznaczeniem zdecydowała się Agnieszka Kopeć. Jej prace kpią z ludzkich przyzwyczajeń, przekonań i kategorii świata. Wełniane obiekty, które imitują przedmioty codziennego użytku znajdują proporcjonalne uzasadnienie – kpinę w ich tytułach. Miękka materia imituje zasadzki cywilizacji i pokazuje jej kruchość, śmietnikową fasadowość, nietrwałość. Obiekty Agnieszki Kopeć przywołują tradycję dadaistów, odsłaniając dwuznaczną postawę wobec kultury: wanna jest niewątpliwie wielkim wynalazkiem człowieka, czy jednak jesteśmy gotowi przyznać jej palmę pierwszeństwa na tle całej cywilizacji? W tym przewrotnym pytaniu, które znalazło swój wymiar w wełnianym pomniku, czai się czarny, melancholijny humor Agnieszki Kopeć. Wełna staje się drapieżną draperią i kolczugą, od której z jednej strony oczekujemy obrony, a z drugiej zapowiedzi czegoś intymnego. Motyw wanny przenosi nas wprost do najpierwotniejszych skojarzeń kosmosu i ziemi: wody. Jej upływ, a w końcu jak mówią ekolodzy brak, jest wyznacznikiem cywilizacji, miarą czasu, napędem rozwoju, wreszcie zapowiedzią, wraz z jej ostatnią kroplą, końca życia.
Według Hugha Everetta, geniusza fizyki, który w wieku dwunastu lat korespondował z Albertem Einsteinem, rzeczywistość ma tendencję do rozgałęziania się, a co za tym idzie; człowiek i jego świadomość mogą poruszać się równolegle po kilku drogach naraz. Żadna z nich nie prowadzi do śmierci, a sam proces wędrówki i obcowania ze światami równoległymi, wobec naszego wariantu życia, trwa w nieskończoność. Filozofia Everetta, który kazał swoje prochy po pogrzebie wrzucić do śmietnika, odsłania niewyobrażalny lęk przed śmiercią i panikę wobec przemijania. Osamotniony filozof, podobnie jak metafizyczny wizjoner poezji, Józef Baka, śledzili drogę ludzi i zwierząt, odkrywając ze zdumieniem, że kończy się ona jednakowo; nagłą śmiercią. Każdy stan superpozycji jest jednakowo realny, lecz zdarza się w innym, równoległym wszechświecie. Kwantowy multiwszechświat (termin zaproponowany przez Deutscha) jest jak rozgałęziające się w nieskończoność drzewo. Oznacza to między innymi, że i my, siedząc na takim drzewie, chcąc nie chcąc także się rozgałęziamy. (…) Na każdym rozgałęzieniu rzeczywistości ludzka świadomość wybiera (między innymi) te ścieżki, które nie prowadzą do śmierci. A że proces ten powtarza się w nieskończoność, to hulaj dusza! Rozproszony krajobraz skojarzeń Chwiszczuka czy plecenie wątków z archiwalnych taśm filmowych Kopeć, podtrzymują ten obraz. Z jednej strony stanowią najgorętszy manifest przeciw śmierci (umieraniu pamięci, wspomnień i czasu), a z drugiej udowadniają, że w każdym momencie człowiek jest gotowy do podróży (w głąb siebie, w głąb swojego doświadczenia, historii cywilizacji i ludzkości, wydarzeń, które zdeterminowały kulturę).
Żyjemy w przedziwnych czasach; nigdy jeszcze, dzięki mediom, cywilizacja nie była równie często wiedziona na manowce, a wyobraźnia poddawana takim zabiegom. Z drugiej strony nigdy w historii człowiek nie miał tak bardzo przeciwstawnych pragnień: dowiedzieć się więcej (stąd tak ogromna popularność reportaży), przy jednoczesnym zapomnieć, wymazać z pamięci, zasnąć. Senne wizje są w pracach Agnieszki Kopeć i Czesława Chwiszczuka równie ważne jak zapis przypominania sobie świata.
Prace wrocławskich artystów zdradzają pewną symptomatyczność; odsłaniają proces krzątania się wokół historii. Jest to strategia, którą jako pierwsza zarejestrowała Jolanta Brach – Czajna w książce „Szczeliny istnienia”. Krzątamy się w obliczu wielkiej sprawy i drobnych zajęć kuchennych, jest to rodzaj procesu, który imituje medytację, świecki rytuał. Obnaża również naszą ograniczoną moc, mimo że podkreśla proces czynny: krzątam się, więc jestem. Prace Agnieszki Kopeć i Czesława Chwiszczuka wymagają specjalnie wiele krzątania się, są bowiem tak pomyślane, żeby odsłaniać przed widzem splot, ciąg skojarzeń, szew, po którym biegły myśli artystów. W procesie krzątania jest jeszcze coś: niedomknięta forma, która koncentruje się wokół odbiorcy (widz sam ma sobie dopowiedzieć, zarazić się procesem pracy, pójść w drogę wraz z artystą), przy jednoczesnym wskazaniu na nieudolność wysiłku: oto wszystko, co mi zostało w życiu: krzątanie. Zabiegi na codzienności, które wykonują artyści od lat, mówią coś cennego: w każdym momencie możemy poruszyć wielką historię, mimo że pracujemy w domowym, nieco amatorskim rytmie. Fenomen krzątania odsłania zjawisko pamięci, bo przecież potrafimy sobie coś przypomnieć w najmniej spodziewanych momentach, często przy czynnościach mało historycznych, poważnych czy ważnych ze względu na rangę pamięci.
Ułamkowe, niepełne, pozornie nie pasujące do siebie obrazy, sploty taśm, które poruszają dwie różne historie, warstwy obrazów jak z dwóch różnych epok malarstwa czy grafiki, odsłaniają skomplikowany proces wyparcia, historycznych traum i białych plam. Joanna Tokarska – Bakir twierdzi, że selekcja pamięci ratuje świadkom życie. Gdziekolwiek by się oni nie znaleźli, kimkolwiek by oni nie byli – pozostali tylko dlatego, że tak mało widzieli, tak mało zapamiętali, tak mocno wyparli. Na proces tunel vision, widzenie zawężone do małego wycinka rzeczywistości, zwraca uwagę ocalony z Word Trade Center: „Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że świadomość odcięła część zmysłów, tak jakby chciała oszczędzić mi drastycznych widoków”. Narracje pasujące do ogólnego wyobrażenia, jak historia ma pamiętać, przymierza zarówno Agnieszka Kopeć, jak i Czesław Chwiszczuk. Ich prace stają się rozprawami nie tylko na temat tego, co pamiętamy, ale i jak mamy to robić, a częściej: jak na każą. Niezwykła rozprawa z gatunkami, głosami prawdziwych świadków i kłamców historii, wydaje mi się najważniejszym aspektem tej wystawy. Wrocławscy artyści przymierzyli do niej wszystkie maski związane z pojęciem tożsamości współczesnego człowieka i te, które nasza cywilizacja próbowała wyprzeć z historii. To dlatego w języku ich prac tak często pojawia się postawa badawcza, wymuszająca dystans do zagrażającej przeszłości, na równi z zapisem pamięci zbiorowej, czy relacji; od heroicznej po martyrologiczną, która silnie ukierunkowuje na tę chwilę nasze pamiętanie, eliminując po drodze wszystko, co nie pasuje do tego obrazu. Bezcenna jest koncentracja na szczególe, który został wyparty, o nim bohater filmu „Walc z Baszirem”, Ariego Folmana, mówi, że „Nie ma tego w systemie”.
Agnieszka Kopeć i Czesław Chwiszczuk zaryzykowali: wybrali się i po „to”, i odtworzyli niejeden system. Zrobili to w pełnej świadomości swojego talentu, miejsca w czasie, poczucia odpowiedzialności za historię i dwuznaczności miasta, z którego pochodzą (Breslau/ Wrocław, Wrocław / Breslau).
Agnieszka Kłos
WYSTAWA ZREALIZOWANA ZOSTAŁA ZE ŚRODKÓW MIASTA JELENIA GÓRA