19 grudnia 2013 – 13 stycznia 2014
Edgar Maldonado Colis
Pamiętam jak parę lat temu powiedziałaś mi, że chcesz namalować serię portretów. Prawie jeszcze nie znałem wtedy Twojego malarstwa, a to co znałem wywarło na mnie głębokie wrażenie do tego stopnia, że przy jakiejś okazji wyraziłem dość gwałtownie swoją opinię, ponieważ uchyliła się przede mną tajemnica – zrozumiałem, że po Twoich obrazach krąży śmierć. Czasem delikatnie tylko zasugerowana, czasem pokazana wyraziście, rozchodząca się łagodnie w pustych pejzażach, w skałach, obecna w pofałdowaniach lub błądząca po pustkowiach spokoju, po przestrzeniach, przez które nie każdy odważy się przejść, bo śmierć może być tam ukryta w jakimś cieniu lub zakątku. Zrozumiałem też jak w Twoich obrazach ukazywało się dobro prostoty, czas po czasie, spojrzenie po spojrzeniu.
Teraz, kiedy już udało Ci się zrealizować ten cel, widzę z dystansu, jak przez ćwiczenie z życia podejmowałaś decyzje dopuszczające w obrazach pewne byty, istoty sprawiające wrażenie zakorzenienia w miejscach pamięci, nie we wspomnieniach, lecz w fizycznych miejscach przez nie zamieszkiwanych – miejscach organicznych, biologicznie namacalnych, w fałdach i membranach pamięci, które są wchłaniane i wydzielane na zewnątrz przez samą istotę wspomnienia.
Mam wrażenie, że wiele decyzji podejmowałaś w trosce o trwanie obrazu w pamięci i rozrachunek z tym, co starasz się opisać, a co żyje swoim własnym pulsem.
I tak, sięgając po Twoje obrazy, które podobnie jak pisanie lub modlitwa wyrażają działanie intymne, można uchwycić ciemną stronę dotykającą wewnętrznych mechanizmów wizualnej wyobrażeniowości. Można dostrzec jak owe mechanizmy kierują myślami i uczuciami analogicznie do efektu, jakiego doświadczamy kiedy emocje zatykają nam dech w piersi i sprawiają, że ciało doznaje reakcji, bezgłośnie przybierając różne formy, podobnie jak wilgoć na ścianie.
Pokazujesz jak historia jest realnie obecna w twarzach osób, w twarzach naznaczonych przejściem, zmianą, i jak te twarze stają się wehikułem duszy; a ciało, delikatnie tylko zarysowane, odgrywa rolę kostiumu i determinuje ruch.
Byty, przedmioty, krajobrazy jawią się jako swoiste świadectwo upływu czasu, jednakże nie należą już do świata z którego pochodzą. Wydają się być wciągane w kuszącą otchłań fantasmagorii i tam poddawane patynie śmierci. Przedstawione w gestach zdumienia, przesłonięte woalem, patrzące z determinacją, zagłębione w swych rozważaniach, oświetlone nieostrym blaskiem, który mógłby równie dobrze mieć swoje źródło w wyzwoleniu, bardziej niż w rozświetleniu.
Tak oto owe byty mogłyby być daleką, dawno niewidzianą rodziną, zagubionym gdzieś przyjacielem, przodkiem, proboszczem, sąsiadem, szaleńcem, porcelanowymi lalkami lub ludźmi otulonymi w nastrój zmierzchu, albo zwykłymi, leniwymi lub przypadkowymi impulsami, które postrzegamy jako rozpoznawalne formy.
Można zauważyć, że ta gama obecności została stworzona ze specjalną czułością dla człowieka, czułością prawie nostalgiczną, którą można dostrzec dzięki delikatnym śladom kontrastowych tonów pochodzących z palety kolorów ochry, żółci i bladych błękitów, bieli i czerni, środków wystarczających do tego by nam powiedzieć, że esencja życia jest tam właśnie, gdzie wydaje się, że jej nie ma.
Tłumaczenie Ita Wachowska
Małgorzata Czyńska
Kamień, człowiek, zabawka. Brzmi jak gra. Wyliczam motywy z obrazów Katarzyny Rotkiewicz – Szumskiej. Zabawka, człowiek, kamień. Kolejność i rola są nieważne, kolejność nie gra roli, role przypisane motywom ulegają zachwianiu, przemienieniu, zamianie, bo artystka potrafi uczłowieczyć i głaz i zabawkę. Myszka Miki jest tragiczna na miarę Hamleta, kamień przypomina skulone ludzkie ciało; czarne słońce, żółte słońce są żywe, pulsujące, kiedy indziej przypominają martwe ciała. Jeszcze pejzaże – jak portrety; nie miasto, nie drzewa – portret miasta, portret drzew. Realizm gubi się w ekspresji.
Malarstwo Katarzyny Rotkiewicz-Szumskiej jest ekspresyjne niezależnie od motywu, niezależnie od tego, czy artystka porusza się na granicy abstrakcji i figuracji, czy jak ostatnio najchętniej maluje figuratywnie. Zniekształca wizerunek kamienia, człowieka, zabawki, a jednak nie zatraca realności ich przedstawienia. „Zabijamy właśnie te rzeczy, które kochamy” mówił Oskar Wilde. Katarzyna na swoich modeli wybiera postacie ze zdjęć, obiekty z bliskiego otoczenia, pejzaż widziany z okna pracowni. Przypadek wyboru kończy się na przypadkowości momentu dostrzeżenia modelu. Liczy się uważność, chyba nawet nie empatia, bo przy tym mocnym, nawet brutalnym realizmie przedstawień, termin empatia odstaje, wydaje się zbyt słownikowy, jak wata. To uważność pozwala uchwycić spojrzenie kilkunastu twarzy ze zbiorowej fotografii w mini formacie w gazecie, potem wyciągnąć te twarze, uczynić z nich bohaterów obrazu, dodać wyrazu ich zamazanym rysom, wyostrzyć ich spojrzenie, pokazać jak są intrygujące. Wyjęte ze swojego kadru i wstawione w kadr obrazu zyskują na sugestywności, zaczynają grać jakieś nowe role. To portrety, za którymi czai się historia, chęć opowiadania. Znowu: niby realizm, ale daleki od wiernego odtwarzania rzeczywistości. Portret to dla artystki w ogóle nowe doświadczenie. „Wcześniej malowałam abstrakcyjne pejzaże – wyjaśnia – balansowałam na granicy realu i nie-realu.
Jak zaczęłam malować twarze, okazało się, że to niekończący się temat. Twarze ze zdjęć robionych przeze mnie (od lat dużo fotografuję), twarze z przypadkowych zdjęć z gazet (tu się zdarzają perełki, bardzo inspirujące), z książek, twarze z rzeźb, obiektów z naszego domu. Na niektóre patrzyłam codziennie, ilekroć się budziłam, i wiedziałam, że w końcu muszę je namalować. Chciałabym zresztą wątek tych domowych twarzy pociągnąć dalej.
One wcale nie są takie znów martwe! Wierzę w silę przypadku, który często nadaje nowe znaczenia zwykłym rzeczom, wierzę w nieoczekiwane i nieprzewidywalne zestawienia nabierające nagle ni stad ni zowąd wielkiej siły. Trzeba tylko rozglądać się wokół”. Zabawka, człowiek, kamień – nazewnictwo, siła stereotypu, a może raczej, może lepiej: zmiana sposobu widzenia. Cementowy niedźwiadek, drewniana rzeźba boginki, maskotka z Disneylandu w rozumieniu artystki zasługują na portret.
Człowiek, kamień, zabawka grają ograniczoną gamą kolorystyczną. Czasami zalśni czerwień, żółć. W obrębie ugrów artystka pokazuje bogactwo niuansów, często czerń, biel, szarości starczają jej za wszystko. W tyle głowy ciągle pobrzmiewa cytat z Francisa Bacona: „Czułem, że przez ciemność i brak koloru mogę sprawić, że te obrazy będą jeszcze bardziej dojmujące”.
Katarzyna Rotkiewicz-Szumska, malarka. Urodziła się w Szczecinie w 1958 roku. Studiowała w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku na Wydziale Malarstwa i Grafiki. Dyplom uzyskała w roku 1983 u prof. Jerzego Krechowicza. Od 1992 roku współtworzy Teatr Cinema w Michałowicach, współorganizuje Festiwal Muzyki Teatralnej w Jeleniej Górze, autorski projekt Teatru Cinema.
W Michałowicach prowadzi dom rodzinny, który jest również siedzibą teatru, gdzie odbywają się warsztaty teatralne, muzyczne, fotograficzne, malarskie. To miejsce, gdzie artyści realizują swoje projekty, tu m.in. powstała „Opowieść zimowa” Katarzyny Kozyry i film Dariusza Błaszyka „Niech żyje pogrzeb”, do którego Katarzyna Rotkiewicz współtworzyła scenografię. Autorka cyklu obrazów i filmu o wspólnym tytule „Poczet Repatriantów Śląskich” zrealizowanego w ramach stypendium Ministra Kultury
i Dziedzictwa Narodowego.
Laureatka nagrody Niezależnej Fundacji Popierania Kultury Polskiej im. Jerzego Bonieckiego.
Wystawy indywidualne:
BWA Sopot
BWA Szczecin
Galeria Archa Gdańsk
Von der Heydt Muzeum, Wuppertal
BWA Jelenia Góra
Galeria Sztuki, Legnica
Galeria Baraka, Kraków
Wystawa ze środków finansowych: Miasta Jelenia Góra, Jelenia Plast, Galerii Sztuki w Legnicy.