KILKANAŚCIE KOANÓW NA (NIE)ISTNIENIE

18 czerwca – 12 lipca 2010 r.

Wystawa „KILKANAŚCIE KOANÓW NA (NIE)ISTNIENIE” składa się ze ściennej instalacji złożonej z piętnastu lightboxów, ścieżki dźwiękowej oraz neonu. Leitmotivem projektu jest słynny japoński koan: „Pokaż swoją twarz przed urodzeniem”. Zadaniem każdego z zaproszonych artystów była próba zmierzenia się i zinterpretowania wspomnianego koanu, czego wizualną materializacją są na wystawie fotografie zaprezentowane w formie lightboxów.

Projekt wystawy nie stanowi refleksji nad myślą Wschodu, lecz przede wszystkim odwołuje się do problematyki kryzysu podmiotowości i tożsamości reprezentowanych w kulturze Zachodu przez wizerunek persony. Interpretacja koanu ma więc stanowić próbę odnalezienia naszego „obrazu” albo też jego absolutnej substancji poza tym, co doczesne i przejściowe, poza narodzinami i poza śmiercią. Równocześnie celem wystawy była próba zredefiniowania współczesnego dzieła sztuki jako struktury o podobnie rozmytych i procesualnych konturach jak figura tożsamości oraz podmiotu. Stąd też płynie porównanie współczesnego dzieła do koanu – konstrukcji, która choć korzysta z zastanych pojęć i gramatyki, w istocie odwołuje się do tego, co werbalnie i językowo jest niemal niekomunikowalne.

Problem zachwiania pojęcia podmiotu i tożsamości jest dzisiaj uważany za fundamentalny dla zachodniej humanistyki. Opisany przez literaturę piękną oraz zobrazowany przez sztuki wizualne i performatywne w kategoriach umowności, śmierci czy iluzoryczności Autora – impas podmiotowości jest ciągle obwieszczany, deklarowany bądź kontestowany. Ilustracją tego procesu stają się rozliczne dzieła literackie i wizualne przedstawienia.

Autorzy projektu definiują współczesne dzieło sztuki jako strukturę o podobnie rozchwianych i niejednoznacznych konturach jak figura tożsamości. Dlatego też można dziś dzieło porównywać, jak uczyniła to kiedyś Irena Rychłowska, do koanu – konstrukcji, która choć korzysta z zastanych pojęć i gramatyki, w istocie odwołuje się do tego, co semantycznie jest niemal niekomunikowalne.

Z etymologicznego punktu widzenia ‘koan’ [kung’-an lub gong’an (chiń.)], dosłownie znaczy “dokument”, “statut” lub “ogłoszenie”. Jest to rodzaj zagadki albo pytania w formie paradoksu, na którego odpowiedzi nie należy poszukiwać w sposób rozumowy, lecz intuicyjnie i spontanicznie. Początki jego stosowania pochodzą z czasów dynastii T’ang, gdy służył on celom i nauce medytacji. Jednym z pierwszych koanów zadawanych uczniom jest “pierwotna twarz” autorstwa VI patriarchy ch’an Hui Nenga, który zapytał mnicha Mjo: “Gdy twój umysł rozważa dualizm dobra i zła – pokaż swoją twarz przed narodzeniem”. Podobno właściwa odpowiedź brzmiała: “Trzy funty lnu”… Oczywiście – nie ma tu jednej odpowiedzi, gdyż każdorazowa praca z koanem wyznacza innego rodzaju „ścieżkę”, wymaga innego „treningu” i przynosi innego rodzaju (nie)konkluzję. Koan – podobnie jak dzieło sztuki – odrzuca dyktaturę sensu, stawia go w cudzysłów.

Generalnie – w pracy nad koanem istotne jest wypracowanie takiego stanu umysłu, w którym nie ma już miejsca na jakiekolwiek dyskursywne i alternatywne myślenie. Praktyka medytacji – wbrew utartym w naszej kulturze przeświadczeniom – nie jest rodzajem namysłu i krytycznej refleksji, lecz próbą „przecięcia” myślenia i odrzucenia wszystkiego „za oraz przeciw”, jest afirmatywnym wejściem we własny umysł i utrzymywaniem go w pełnej uważności. Innymi słowy, chodzi o zniesienie podziału na dialektyczne ocenianie rzeczywistości (piękne/brzydkie, dobre/złe itd.), dzięki czemu można odnaleźć wymiar, w którym świat, jawi się takim, jakim jest – poza wszelkimi podziałami, poza życiem i śmiercią. Ten stan i wgląd można metaforycznie i paradoksalnie określić jako „zobaczenie własnej twarzy przed narodzeniem”…

Praktykowanie i rozwiązywanie koanu ma wiele elementów wspólnych z powoływaniem i tworzeniem dzieła artystycznego, które niejednokrotnie jest bardzo odporne na interpretacje. Fakt, że krytycy, a także odbiorcy starają się wieloznaczność dzieła i jego miejsca niedookreślone skonkretyzować w oparciu o dostępne im narzędzia i metodologię, powoduje niejednokrotnie nieporozumienia, gdyż stanowi próbę ogarnięcia logosu dzieła i jego raison d’être w kategoriach czysto dyskursywnych. A przecież każdy rodzaj sztuki czerpie się w pierwszej kolejności z uczuć, emocji oraz intuicji, które dopiero później pozyskują ideowy wymiar.

Podobnie rzecz ma się z całością praktyk artystycznych i – oczywiście – także z kulturą rozumianą jako całość. Tymczasem – wartościując każde dzieło czy zjawisko – musimy mieć świadomość, że wszelkie pytania o kondycję i status sztuki, a dzieła w szczególności, a więc także wszelkie konstatacje nad ich domniemanym kryzysem są de facto pytaniami o status sensu oraz o kształt tożsamości… Sens zaś – podobnie jak figura tożsamości – jest tworem konceptualnym, jest retoryką uwikłaną w determinanty czasu i przestrzeni.

Nie możemy też zapominać, że wyznaczniki te są niestałe i przejściowe. Mimo ich zmienności i efemeryczności, co najmniej od czasów słynnego sporu pomiędzy zwolennikami idolatrii i ikonoklazmu, sztuka skwapliwie portretowała Boga, idola czy człowieka. Co więcej – począwszy od pierwszej metaforycznej fotografii, jaką w kulturze stała się chusta Św. Weroniki, poprzez odkrycia dagerotypu i fotografii, a później technologii wideo, ludzką twarz zaczęto uważać za synonim „osoby” czy też psyche. Jej rzutowanie na obraz unaocznia jednak relatywność i umowność zarówno postaci oraz osobowości, jak i cielesności oraz tożsamości, które w kulturze Dalekiego Wschodu zawsze uważano za przejawy i metafory substancjalnej Jedności.

Grażyna Tereszkiewicz & Roman Lewandowski (kuratorzy wystawy)

 

Image6