29 maja – 21 czerwca 2003 r.
Z pracowni Levana Mantidze widać pasmo Karkonoszy.
W pogodne dni, kiedy powietrze jest przejrzyste, za oknami rysują się dokładnie górskie wierzchołki i przełęcze z resztkami śniegów leżącymi nieraz przez okrągły rok. To chociaż trochę podobnie, jak w rodzinnej Gruzji, skąd artysta przeniósł się do Polski w 1994 roku. Oczywiście góry tamtejsze są nieporównanie większe, pełne ekspresji i starej, gruzińskiej historii. Na obrazach artysty stojących pod ścianami widnieją kaukaskie wioski z dominującą w każdej z nich wysoką, obronną wieżą. To pamiątki burzliwej przeszłości, gdzie chroniono się w niebezpiecznych momentach dziejów. W chwilach zagrożenia dawano sobie znaki między basztami. Dym oznaczał małe niebezpieczeństwo, ogień zaś – trwogę. Gruzińskie pejzaże Levana przepełnione są światłem, pełne pastelowych barw i powietrza.
Na pytanie – “czy zamierza kiedyś tam wrócić?” – odpowiada, że “może tak…, ale na razie nie ma sensu”. Decyzję o wyjeździe podjął tuż po wojnie domowej, porzucając rzeczywistość ciągłych kolejek, braku prądu i gazu. Właśnie w jednej z takich szarych kolejek powiedział sobie – “koniec z tym”.
Wybrał Polskę, o której wiele dobrego opowiadano w Tbilisi. Wyjeżdżali tam architekci, projektanci, aktorzy. Na postanowieniu o opuszczeniu ojczyzny zaważyła też świadomość polskich korzeni. Jedna z jego babć pochodziła spod Krakowa. Przyjechała do Tbilisi na początku dwudziestego stulecia jako nastoletnia dziewczyna. Ponadto tradycje emigracji gruzińskiej do dalekiej Polski trwały od czasu rewolucji bolszewickiej. Po 1921 roku przybyli tu ludzie wywodzący się z elit. Utworzyli oni nawet gruziński pułk przy marszałku Józefie Piłsudskim.
Levan Mantidze pochodzi ze znanego rodu pedagogów i polityków, gdzie dużą wagę przywiązywano do wysokiego poziomu edukacji progenitury. Tym sposobem, zdradzający artystyczne ciągoty Levan, znalazł się w Akademii Sztuk Pięknych w rodzinnym Tbilisi. Szkoła ta, o wielkim prestiżu, posiadała szeroki obszar oddziaływania, nawet na sąsiednią Armenię. Jednak najważniejszą szkołą w życiu artysty stał się teatr. Wspomina: “Nie chodziłem do teatru z rodzicami, ale sam. Kupowałem abonamenty i cierpliwie czekałem przy radio, kiedy wyczytają numer mojego biletu. Za pierwszym razem siedziałem pod samym sufitem, bardzo daleko od sceny. Na drugim roku studiów nawet zatrudniłem się tam jako pracownik na scenie. To był teatr muzycznej komedii. Wystawiano tam operetki Kalmana i “My fair lady”, a także narodowe sztuki gruzińskie. Niestety, ciotka w obawie o moje studia, załatwiła mi, że straciłem tę pracę. Ale po kilku miesiącach i tak postawiłem na swoim i wróciłem. Wychowałem się na bardzo dobrym teatrze. Wielokrotnie widziałem produkcje teatru na Tagance i najlepsze role Wysockiego. To było wspaniałe.”
“Studiowałem w wyjątkowej grupie. Mieliśmy inne myślenie, niż profesorowie lansujący socrealizm. Karcono nas za futuryzm, a my bawiliśmy się kolorami. Kiedyś namalowałem nagiego starca na czerwono z białymi włosami, co wywołało szok. W końcu, rozpędzono nas jako grupę. Najpierw była rzeźba i dyplomowa “Para zakochanych w deszczu”, potem malarstwo i wreszcie, od trzeciego roku – upragniony warsztat ze scenografii. Zmaganie się z magiczną przestrzenią nasyconą klimatem kolorów i brył – stanowiło wyzwanie dla artysty, którego efektem stał się spektakl “Sen nocy letniej” Szekspira z 1979 roku.
Reżyserował go Aleksander Towstonogow z Petersburga – pochodzenia rosyjsko-gruzińskiego, o nowatorskich poglądach na istotę teatru. Widownia na jego przedstawieniach zawsze była pełna. Levana Mantidze do wykreowania scenografii spektaklu zainspirował stosunkowo mało znany obraz Hieronima Boscha “Wzniesienie do raju” wiszący w weneckim Pałacu Dożów. Na scenie dominowało powiększone wnętrze rury z obrazu. Artysta z rozbawieniem wspomina: “Cała ciężarówka nici nam się wtedy przydała i mnóstwo juty. Najbardziej niezwykłe było w przedstawieniu pojawienie się Puka – niesamowite – z głębi rury, w poświacie niebiesko-zielonego światła unosiła się trumna i leciała w kierunku widzów. Muzykę grano wtedy “na żywo”. Każdy jej dźwięk komentował akcję. W pewnym momencie trumna otwierała się i ukazywała się postać Puka owiniętego w kokon, krzyczącego jak przy narodzinach. Miał na sobie frak, resztki mchu, a na głowie naciągniętą dziurawą pończochę. Sprawiał trochę przerażające wrażenie. Towarzyszyły mu elfy odziane w kombinezony z myśliwców – taki współczesny symbol nieba. To była fantasmagoria – wspaniały spektakl, który, niestety, po dwunastu przedstawieniach stracił swoją moc. Grano go u Towstonogowa w Petersburgu i przychodziły nań tłumy. W tym teatrze “zrobiłem” potem jeszcze dwadzieścia spektakli.”
W następnym okresie twórca związał się współpracą z teatrami w Dagestanie i Orle, oraz z gruzińską telewizją w Tbilisi, gdzie tworzył scenografię do programów estradowych. Pracował również w tamtejszym rosyjskojęzycznym teatrze o szacownej, blisko dwustuletniej tradycji.
Gdy w 1995 roku dyrektorem jeleniogórskiego teatru został Andrzej Bubień – absolwent jednej z petersburskich uczelni – Levan Mantidze otrzymał propozycję współpracy pod Karkonoszami. Jego polski debiut w roli scenografa odbył się jednak gdzie indziej – na scenie teatru w Kaliszu w 1997 roku. W tym samym czasie zaistniała też jego ważna wystawa malarstwa i projektów scenograficznych w Ostrowie Wielkopolskim i chyba najważniejsza z dotychczasowych realizacji na polskim gruncie – scenografia do legendarnego spektaklu w reżyserii Sergieja Fiedotowa – “Ożenek” Gogola na norwidowskiej scenie w Jeleniej Górze. Później nastąpiły projekty scenograficzne dla jeleniogórskiego Teatru Animacji – “Szałaputki”, “Wielki teatr legend Karkonoszy” i, ponownie, klasyka rosyjskiej literatury dla sceny dramatycznej: “Bracia Karamazow” Dostojewskiego w Teatrze im. C. Norwida.
Wczuwanie się w specyfikę sztuki rosyjskiej przez twórców gruzińskich zawsze zdeterminowane było potrzebą zachowania własnej tożsamości i niezależności kulturowej. W sztuce gruzińskiej przepojonej w nieco większym stopniu ideami humanizmu odnaleźć można więcej ciepła, nasyconej, zmysłowej kolorystyki i nieodłącznych silnych inspiracji wzorami bizantyńskimi.
O współpracy z Fiedotowem artysta wspomina : ” W “Ożenku” reżyser nie za bardzo chciał dotykać cesarskiego kontekstu, dla mnie natomiast było to ważne. W tej “dworianskoj usadbie”* pokazanej w “Ożenku” mieści się cały rosyjski mikrokosmos rozsadzany wewnętrznymi emocjami. Stąd właśnie mój pomysł nierealnego rozszerzania przestrzeni, przesuwania ścian, nieco mistycznego klimatu. Przyznam się tutaj też do pewnych inspiracji teatrem Jurija Lubimowa i jego molierowskim “Świętoszkiem”.”
“Nie lubię gładkiej powierzchni malarskiej, wolę chropowate faktury. Widać to w moich realizacjach scenograficznych. Do “Braci Karamazow” sam tworzyłem fakturę ścian cerkwi. Pewnie nietrudno zauważyć, że bliscy są mi impresjoniści i fowiści – to stara fascynacja z czasów studenckich. Chociaż w teatrze faktura powierzchni to tylko element – najważniejszy jest klimat, barwy – ich oddziaływanie na zmysły. Cały czas poddaję się magicznemu wpływowi malarstwa Hieronima Boscha, a pod względem kompozycji często zapatruję się na Piotra Brueghela. Uważam, że w spektaklu zawsze coś musi drgnąć. Scenografia powinna żyć i przeobrażać się. Przy niej metaforycznie można dodatkowo pokazać swą myśl. Lubię metamorfozy w przedstawieniach. Na przykład, kiedyś przygotowywałem scenografię do sztuki “Wczasy przed rajem” jednego z amerykańskich dramatopisarzy. Na scenie “wymyśliłem” drzewo stojące w parku kliniki psychiatrycznej. W pewnym momencie stawało się ono tylko korzeniem zawieszonym w przestrzeni. Szkoda, że teatry nie mają teraz wystarczających środków na takie projekty. Aktualnie preferowane są raczej proste pomysły.”
Artysta odwiedził wiele miejsc w Polsce. Potwierdza swoje szczególne związki ze stolicą Karkonoszy: ” Tylko tu, w Jeleniej Górze mogę być. Sąsiedztwo gór i lasów, za domem niedaleko mam zagajniki. Ponadto w okolicy mieszka sporo artystów, chociaż bliskich kontaktów nie utrzymuję z żadnym z nich. Może to trochę moja wina, a może ludzie z tej kolonii zachowują pewien dystans. Jednego z nich nawet namalowałem w tryptyku. Przedstawiłem tam trzy postacie na tle jeleniogórskiej architektury: współczesnego pustelnika, ptasznika, którego widziałem z klatką pełną ptaków w Cieplicach, no i malarza Darka Milińskiego. On zawsze jest taki kolorowy. Dla mnie postać ta stanowi część Jeleniej Góry.”
Z malowanych na płycie pilśniowej obrazów Levana Mantidze wyzierają i polskie i gruzińskie klimaty: kolędnicy, martwe natury z teatralnych garderób, wioski w niebosiężnych górach, a wszystko to przepojone ciepłem i pogodnymi barwami.
PS: Spotkanie z artystą odbyło się 22 marca, drugiego dnia wiosny 2003 roku w jego pracowni.
Henryk Dumin