BEATA KORNICKA – KONECKA. rysunek

3 grudnia 2009 – 19 stycznia 2010

NADDARTE TKANINY BEATY KORNICKIEJ-KONECKIEJ

Te pytania Georges`a Didi-Hubermana otwierają jego próbę innego, korzystającego z narzędzi psychoanalizy, ujęcia obrazowego przedstawienia, dla której kluczowe okazuje się „myślenie o tkaninie (tkaninie przedstawienia) wraz z jej rozdarciem”. Przy czym ceną za otwarcie tej inności – docieranie do wizualności przedstawienia – miałaby być naruszona konstrukcja zracjonalizowanego podmiotu, ryzykująca utratę własnej (samo)wiedzy dla wydobywania z dziedziny widzialności tego, co ukryte, wyparte przez opracowanie refleksyjne (przedstawienie odbite, na wzór refleksji).
W jaki sposób paradoksalne jest ujecie tego, co wymyka się świadomości w twórczości Beaty Kornickiej-Koneckiej?
Dziedziną, w jakiej realizuje się artystka jest rysunek. Ten nie często dziś uprawiany gatunek sztuki, wciąż – i tym bardziej – stawia swym adeptom wysokie wymagania. To, co zwraca uwagę w przypadku artystki, której wystawa ma obecnie miejsce w jeleniogórskiej Galerii BWA, wynika z odczytania jej twórczości w terminach rysunku jako medium. Niebywałe wyczucie technicznej specyfiki wypowiedzi artystycznej poprzez rysunek u Beaty Kornickiej-Koneckiej wchodzi w dialog z malarstwem i fotografią. Natomiast konsekwentne i dogłębne eksplorowanie przez artystkę pewnych warsztatowo uwarunkowanych aspektów proponowanej przez nią tematyki, prowadzi do argumentacji na temat konceptualizowania przez nią przedstawienia rysunkowego wbrew rozdarciom, rozpęknięciom, szczelinom, jakimi często naznacza przedstawiane elementy i struktury. Tekst niniejszy chciałby prześledzić te wątki w prezentowanych na wystawie pracach z cyklu Maski (1997-1998) oraz Samotność Boga (2003), zwracając uwagę na zagadnienie przedstawienia w relacji z rysunkowo (o)kreślonymi reprezentacjami podmiotu.

ŚMIERĆ JAKO MASKA
Na rysunkach z cyklu Maski pojawiają się fragmenty, bądź zarysy męskich i kobiecych twarzy, przezierające przez misternie wydziergane ołówkiem tkaniny, niczym płaskie reliefy rozpostarte wzdłuż powierzchni pola rysunku. Tkaniny te budowane są z wyodrębnionych i zindywidualizowanych splotów płótna – materialnego podłoża malarstwa. Podobnie jak w przypadku twarzy uderza ich niekompletność. Naciągnięte płytko, iluzjonistyczne – tuż przy powierzchni i na wyciągnięcie ręki – pełne są nacięć, rozdarć, odgnieceń, wyciętych luk, przez które przeziera niezróżnicowana ciemność. To z niej wyłaniają się ludzkie twarze, lub „puncowane” od spodu maski twarzy, docierające do granicy, jaką stwarzają tkaniny. W stronę tego śladu ludzkiej obecności, w kierunku twarzy, jakby w geście jej uwiarygodnienia, wyciągają się dłonie, których cielesność odtworzona jest z fotorealistyczną wręcz precyzją. Dłonie rozsuwają tkaninę jak kurtynę, dotykają warstwy, oddzielającej wpijające się w nią palce od namacalnego dowodu istnienia. Zetknięte z tkaniną twarze, mimo swego weryzmu, sprawiają wrażenie nierzeczywistych, jakby pogrążonych we śnie, wrzuconych w przedarcia materiału. W ten sposób węzłowym problemem staje się tu zetknięcie tego, co konkretne, materialne z tym, co abstrakcyjne, jawiące się jako niemożliwe do wyrażenia. Czy może być że, wstępnie, tematem okaże się rzecz najszczególniejsza, ludzki byt w (prze)pustce, w (prze)świcie rysunkowego przedstawienia?
Takie określenie twórczości artystki nie będzie jednak metaforą. Oto właściwość jej rysunku – ani szkic wymagający następnie nałożenia farb, ani obrys, który pozwalałby dalej sączyć się wyobraźniowym rojeniom, ani narys poprzedzający inne, ukryte jeszcze przedstawienia – lecz pewna definitywna pozytywność, lokująca się w specjalnym miejscu pomiędzy stwórczą potencjalnością sprowadzonego do elementarnych struktur płótna, a ostatecznością czarno-białej fotografii. A więc, to co przedstawione, jest wszystkim co mamy i wiemy? Co dzieje się z tym na wskroś obnażonym i wytrwale zaklętym w kaligrafię ołówka światem? Z perspektywy rysunku to nie twarze docierają do granic, lecz przedstawienia Beaty Kornickiej-Koneckiej jako ilustracyjna i demonstracyjna całość. Jakby wewnątrzprzedstawieniowo, w przypływie różnych nastrojów naruszana jest kompletność odwzorowanych wzorów i poprzez od-ręczne wdarcie pęknięć, dopuszczenie do poletka własnej pracy głosu ciągłej ręcznej udręki, tworzą się wzrokowo uchwytne granice, w których utrzymuje się cykl Maski jako wypowiedź artystyczna. Dopiero w przerwaniu, jakie odbywa się za sprawą spojrzenia widza, w unieruchomionej relacji przedstawione-przedstawienie, wszystkie uobecnione przez artystkę rozwarcia stają obszarem znaczeń dotykających sfery podmiotowości. Stąd dookreśleniem ujętego od strony rysunku tematu tego cyklu byłoby wy-dzielenie ludzkiego bytu w jego materialnej skończoności na karcie papieru.

NADDARTY BÓG

Kolejny cykl uaktywnia proponowaną postawę recepcyjną w bardziej oszczędnym zakresie. Miarodajne dla podjętej interpretacji ze względu na trop uwzględniającej się w jak przedstawienia podmiotowości, okazuje się zestawienie Masek z późniejszą Samotnością Boga. Ponad wycinkiem kuli o spękanej miejscami powierzchni ulokowana zostaje nachylona do niej pod kątem konkurencyjnych rozmiarów głowa. Na jednym z rysunków jest ona w większości pokryta maską wykonaną z takiej samej jak we wcześniej analizowanym cyklu tkaniny. Materiał rwie się gdzieniegdzie, strzępi na obwodzie twarzy, nie wystarcza go na pokrycie całej czaszki, której gładka obłość koresponduje z regularnym łukiem kuli nad którą unosi się głowa. Na drugim rysunku analogiczna głowa przypuszczalnie odarta zostaje z warstwy tkaniny. Odsłonięte, geologiczne jakby odkształcenia „odleżyn” po masce, spod których przeziera czubek nosa, lekko uśmiechnięte usta oraz sklepienie czaszki, wcale jednak nie zbliżają do tajemnicy. Odarcie okazuje się pozorne, ponieważ „pod spodem” ściśle umocowała się wokół głowy pełna nierówności skorupa, zaburzająca jej krągłość, podobnie jak poprowadzone na wskroś kuli poniżej cięcia. W obu pracach poprzez zróżnicowanie naruszona zostaje gwarantowana przekazami tradycji jedność tytułowego bohatera cyklu.
Jednocześnie w percepcyjnym doznaniu tego wyobrażenia samotności antropomorfizowanego przedstawienia Boga dominuje zasada anachronizmu2. Proponowane również przez Didi-Hubermana uprawomocnienie niezgodności czasowej w obszarze obcowania z przedstawieniami obrazowymi, w tym przypadku uzasadniałoby ściągnięcie wertykalnych kompozycji w tworzący je układ dwóch elementarnych, uniezależnionych od siebie elementów – wycinka kuli i głowy – absolutyzujących w przedstawieniu zmysłowo dające o sobie znać abstrakty: nieciągłość, zerwanie, przyciąganie, naddarcie. W tym miejscu pojawia się ścieg dla anachronizmu, dla otwarcia zaszytych rysunków Beaty Kornickiej-Konckiej. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu podobieństwa – mimo wszelkich różnic – między surrealistyczną wyobraźnią, rozporządzającą omawianymi rysunkami, a monumentalnymi wizjami średniowiecznych mistyczek, żeby przywołać tu miniaturę towarzyszącą Scivias, teologicznemu traktatowi Hiledegardy z Bingen, przedstawiającą uskrzydloną głowę Bożej Żarliwości. Zbieżność pojawia się nie tylko w zakresie kosmologicznego konceptu, w ramach którego mieszczą się przedstawienia z różnych czasów, ale i w „benedyktyńskiej” metodzie pracy – Hildegarda opatrywała objawione wyobrażenia, przedmioty stające w centrum jej wizjonerskiego doświadczenia, niezwykle precyzyjnymi, egezegetycznymi wyjaśnieniami. Ten medytatywny wymiar zaznacza się w warsztatowej gorliwości i biegłości, przede wszystkim określających kontemplacyjny charakter projektującej się w tym cyklu podmiotowości, niemo uwewnętrznionej w skupieniu własnego doświadczenia.
1. G. Didi-Huberman, Obraz jako rozdarcie i śmierć wcielonego Boga, tłum. M. Loba, „Artium Quaestiones” t. X, 2000, s. 230.
2. Pojęcie „anachronizmu” konceptualizujące historyczność obrazu wyjaśnia G.Didi-Huberman w swej książce Devant le temps, Paris 2000.
Ewelina Jarosz

 

Beata Kornicka – Konecka urodziła się w Poznaniu. Absolwentka Wydziału Malarstwa, Grafiki i Rzeźby Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Dyplom z projektowania graficznego uzyskała w 1983r. w pracowni Grzegorza Marszałka. Po studiach, przez pewien okres czasu, mieszkała wraz z mężem Januszem Koneckim w Poznaniu, trochę we Wrocławiu i w Rypinie. Od 1994r. mieszka w Szklarskiej Porębie, gdzie stworzyła wraz z mężem Prywatne Centrum Edukacji Artystycznej oraz Galerię Autorską KOKON. Oprócz edukacji artystycznej dla młodzieży, organizowała międzynarodowe i ogólnopolskie plenery malarskie. Proponowała również inne przedsięwzięcia kulturalne w oparciu o dzieła literackie i muzyczne. Jest autorką cyklów rysunkowych inspirowanych dziełami literackimi, jak „Dekameron” Boccacia, „Rękopis znaleziony w Saragossie” Jana Potockiego, „Księga Ducha Gór” Carla Hauptmanna (2000), oraz rysunków z cyklu: „Maski I”, „Maski II”, „Maski III”(1999-2004), tryptyk „Samotność Boga” (2003-2004), tryptyk „Wspomnienia – Zapomnienia”, tryptyk „Femina” i wielu, wielu innych. Prace odnoszą się bezpośrednio do ludzkiego losu,do świadomości czy podświadomości. Jest laureatką wielu prestiżowych nagród, np:II nagroda w Ogólnopolskim Konkursie „Faber Castell 92″ ,czy nagroda „Pegaza”(1993) za całokształt pracy twórczej. Prezentowała swoje prace na wielu wystawach indywidualnych i zbiorowych w Polsce i za granicą – kilkakrotnie w Niemczech, w Czechach i w USA (2001, 2002). Od 2001r. wystawia w Nowym Jorku zdobywając odbiorców swojej sztuki na rynku amerykańskim. Każda wystawa jest ogromnym wyzwaniem i przeżyciem. W ostatnich latach, do bardzo ważnych wystaw (oprócz tych za granicą), zalicza indywidualną, retrospektywną wystawę swych prac w Galerii Miejskiej „Arsenał” w Poznaniu w 2005r. Oraz wystawę w Galerii Krytyków „Pokaz” w Warszawie. O jej sztuce ukazało się szereg tekstów w czasopismach i katalogach. Jej prace znajdują się w muzeach i zbiorach prywatnych w Polsce, w Niemczech, w Holandii i w Stanach Zjednoczonych. Należy w USA do Międzynarodowego Towarzystwa „Emocjonalistów”, a w Szklarskiej Porębie do Stowarzyszenia „Nowy Młyn”, który skupia współczesną Kolonię Artystyczną Karkonoszy.

bwa