Ryszard Ługowski

Dwa projekty: “MEMORIAM” “EXITUS 2001”

9 – 31 maja 2000 r.

Ryszard Ługowski ur. w 1955 roku. W latach 1977-82 studiuje w Warszawskiej ASP. Od 1984 pracuje na Wydziale Malarstwa w tejże uczelni, obecnie jako adiunkt II stopnia. Mieszka w Warszawie.

W połowie 1998 rozpoczął nowy cykl prac, które od tego czasu prezentuje jako wyroby firmy “ERES” s.c. Powołanie tej fikcyjnej spółki do życia i prezentacja jej dorobku ma w Jego twórczości szczególne znaczenie. Prowadzi On rozważania nad merkantylnym charakterem współczesnego człowieka: “Dla charakteru merkantylnego wszystko staje się towarem, nie tylko rzeczy, lecz również sam człowiek, jego energia psychiczna, jego umiejętności, wiedza, opinie, uczucia, nawet sam uśmiech” (E. Fromm, Anatomia ludzkiej destruktywności, Rebis, 1999, s. 391).

Firma jest organizatorem pokazów, salonów, biur, gabinetów, itp., które operując klimatem wszechobecnej, agresywnej reklamy obiecuje klientowi radość, szczęście, spełnienie marzeń.

Ta ironiczna działalność firmy umożliwia Ługowskiemu obnażanie namiętności jakimi targany jest człowiek końca XX w. tzn. seksualizm, narcyzm, chciwość, chęć posiadania, nekrofilia (,, nekrofilia w sensie charakterologicznym może być opisana jako namiętne upodobanie we wszystkim co martwe, rozkładające się, zgniłe, chore, stanowi namiętność przekształcania żywego w martwe, niszczenia…, tamże s. 372). W prezentacjach ERES s.c. przedmiot, wykonany przez artystę ręcznie, zachowuje charakter użytkowy, choć często absurdalny. ERES s.c. jest działaniem artystycznym. Poprzez swoją działalność ujawnia i wyszydza wyżej wspomniane słabości funkcjonowania społeczeństwa. Dotychczas przedsiębiorstwo to oferowało klientom zarówno produkty: mydło z napisem ,,złoty luxus”, złote buty, opłatki, podpaski, złote masturbatory, jak również działalność usługową: fitness club, gabinet masażu, dystrybutor, kompleksową obsługęś klienta, itp.

Została więc wykreowana przez Ługowskiego nowa sytuacja artystyczna, w której pojedyncza wystawa może być estetycznie neutralna, natomiast ważna jest sieciowość, przynależność do całej struktury i koncepcji FIRMY.

ZAGADKA RYSZARDA ŁUGOWSKIEGO

Sfinks pyta: “Jakie jest rozwiązanie mojej zagadki?” – “Jestem nim ja, człowiek” – odpowiada Edyp. Artysta tworzący dzieła sztuki – prawdziwe zagadki – nie pyta jednak jakie jest ich rozwiązanie, bo zna odpowiedź – wie, że jest nim człowiek – nie mityczny, nie hipotetyczny, nie statystyczny – lecz prawdziwy. Jest nim każdy człowiek, który wchodzi w relację z dziełem, a to znaczy, że możliwości rozwiązań jest nieskończenie wiele: jest ich tyle, ilu jest indywidualnych odbiorców. Ponadto, żadna z tych możliwości nie jest ostateczna i niezmienna. Jedynego, ostatecznego rozwiązania prawdziwej zagadki nie ma.

Jedyną właściwą interpretacją dzieła sztuki jest ono samo. Pomimo kolejnych prób rozwiązań – interpretacji, zagadka nadal tkwi w dziele. Nikt nie spada w przepaść po udzieleniu językowej odpowiedzi, mimo że każda odpowiedź na zagadkę utworu sztuki jest zarazem dobra i niewystarczająca. Sfinks domaga się odpowiedzi jedynej, ostatecznej; artysta wie jednak, że na pytania generowane przez jego dzieło nie ma żadnej ostatecznej odpowiedzi – każda odpowiedź jest dobra i wartościowa, jeśli jej podstawą jest indywidualne przeżycie. Według Josepha Beuysa, największą spośród wszystkich zagadek jest dzieło sztuki a jej rozwiązanie stanowi człowiek.

Zagadki dzieła sztuki nie da się ująć w jednym pytaniu, samo dzieło to też nie pytanie, ani nawet nie próba jego sformułowania – to twór, z którym obcowanie powoduje pojawianie się całych ławic migotliwych pytań. Tylko niektóre z nich znajdą swą, chwilową, odpowiedź. ” (…) trochę trudno to zrozumieć! (…) – Nasuwa to jakieś myśli…ale nie wiem dokładnie jakie!” Parafrazując powiedzenie Alicji z Krainy Czarów możemy powiedzieć, że nasuwa to jakieś pytania, ale nie wiadomo dokładnie jakie. Już samo uchwycenie i sformułowanie tych pytań stanowi trudność i problem językowy, a co dopiero – znalezienie i wyartykułowanie na nie odpowiedzi. Wiele pytań rodzi się w obcowaniu z utworami Ryszarda Ługowskiego, są to jednak pytania osobliwe, nigdy “nie wiadomo dokładnie jakie”; powstają jakby od końca, regresywnie – najpierw pojawia się znak zapytania, który swoją obecnością powoduje potrzebę powołania poprzedzającego go pytania. Ale to pytanie z trudem wpasowuje się w konwencje językowe, a jeśli już się wpasuje – to okazuje się, że sens gdzieś umknął a wraz z nim – i potrzeba znalezienia odpowiedzi.

Większość dzieł Ługowskiego znam jedynie z reprodukcji, niektóre z relacji i opisów, a mimo to silnie odczuwam ich oddziaływanie. Co w nich jest takiego, że nie tylko zapadają w pamięć ale jak wirusy, pozostają w niej aktywne? Ich siłą jest przede wszystkim połączenie wizualnej precyzji z niejednoznacznością mnożących się wątków znaczeniowych.

Ługowski chętnie posługuje się przedmiotami gotowymi, różnymi znanymi i nieznanymi cytatami z rzeczywistości, swobodnie sięga do symboli całej Kultury – różnych jej wątków współczesnych i dawno zapomnianych tradycji, a przy tym – nie narzucając niczego – pozostawia widzowi całkowitą dowolność interpretacji.

Zespolenie rozproszonych w nieograniczonej przestrzeni elementów realnych, symbolicznych i wyobrażeniowych, osiąga w utworach Ługowskiego stan migotliwej całości, która nie tylko wskazuje na wymiar poza Językiem i Kulturą, ale – w ten wymiar przenosi. Utwory Ługowskiego, to złożone z wielu elementów struktury, w których, podobnie jak w procesie alchemicznym, zachodzą wzajemne dyfuzje substancji, znaczeń i odczuć. Następuje jakieś utrącenie pewności powodujące przemieszczanie rozumienia i nie – rozumienia, widzenia i nie – widzenia, rozpoznania i gubienia sensu.

Pamiętając o wskazówce Gadamera: “Kto chce rozumieć, musi cofnąć się z pytaniem poza to, co wypowiedziane”, powstrzymać się trzeba przed nawykową potrzebą natychmiastowego “zrozumienia” dzieła i baczyć, by nie wpaść we wciąż czyhającą, modernistyczną pułapkę oczekiwań jakiegoś artykułowalnego sensu, taki już wyartykułowany sens najprawdopodobniej będzie tworem fikcyjnym. Sens jest, ale nie wiadomo dokładnie jaki!

Ługowski nie podsuwa żadnych sformułowanych sensów, nie dostarcza jedynych prawd, zasad i pewników, lecz przeciwnie – wdraża ontologiczną niepewność, a czyni to z lekkością dzięki obecnej w jego utworach zdystansowanej, wyrozumiałej i pełnej humanistycznego ciepła ironii. Postawa, oparta na oglądzie dokonywanym z wielu równoważnych punktów naraz, zwana przez Duchampa ironią afirmującą sprawia, że nawet w pełnych powagi pracach Ługowskiego, zawsze jest obecna jakaś odśrodkowa energia, jakiś wznoszący i uwalniający prąd, który uśmierza wszelki patos. Skupienie w obcowaniu z takimi utworami powstaje paradoksalnie: z rozproszenia myśli.

Najnowsze projekty Ługowskiego są strategiami obliczonymi na długotrwały rozwój w tkance dzisiejszej kultury. Artysta, profesor i prezes Ługowski oferuje produkty, refleksje i usługi, które mnożą wątpliwości i wskazują na nieadekwatność pojęcia sensowności w odniesieniu nie tylko do dzisiejszej kultury ale – i całości życia. Wyartykułowana sensowność oddala od Realności, a kiedy utopia trwałej sensowności znika, wtedy uwyraźnia się to, co w życiu najważniejsze: miłość, rozwój i śmierć.

Przemijanie, proces przemiany i kontemplacja Realności, to chyba najważniejsze wątki w twórczości Ryszarda Ługowskiego.

Dzięki temu, że znaczeniowo zakorzenione są w bezmiarze niewyrażalnego, a wizualnie wykazują ogromną klarowność i precyzję – utwory Ługowskiego działają jak przenikliwe zespoły wirusów, które raz wniknąwszy do umysłu, skutecznie odsuwają pewniki, uaktywniają zesztywniałe struktury wiedzy, uruchamiają nowe synapsy, a swoją trwałą aktywnością – zapewniają mózgowi odnowę masując go od środka. Dlatego obcowanie z nimi to prawdziwa wartość i przyjemność.

Bardzo łatwo jest przyzwyczaić się do czegoś, co cenimy i lubimy, a Ługowski przyzwyczaił nas już do tego, że każda jego nowa wystawa będzie kolejnym zaskoczeniem i – kolejną zagadką, której rozwiązanie – dzięki temu, że nigdy ostatecznie go nie pochwycimy – już na zawsze pozostanie tuż, tuż: bliżej nawet niż pod skórą.

Bo jak niby mielibyśmy pochwycić samych siebie?

Tomasz Sikorski

marzec 2000