Znaki czasu. Zapisy przestrzeni

25 stycznia – 2 marca 2013 r.

Prawdziwa fotografia

Jelenia Góra słynie z fotografii. Od dekad to jeden z głównych ośrodków stanowiących o tożsamości śląskiej, polskiej i – szerzej – środkowoeuropejskiej fotografii. Zorganizowana z okazji trzydziestopięciolecia istnienia jeleniogórskiego Biura Wystaw Artystycznych wystawa Znaki czasu, zapisy przestrzeni wpisuje się w szereg prezentacji zbiorowych, manifestacji energii twórczej i kreatywności zarówno zasłużonych związkowych działaczy, członków towarzystwa fotograficznego, jak i niezrzeszonych zapaleńców rozpoczynających swoją przygodę z medium już w XXI wieku, wieku fotografii cyfrowej.

To nie jest wystawa fotografii górskiej, pejzażowej. To nie jest wystawa „szkoły jeleniogórskiej”. Szkoły nie ma, ale jest coś więcej i coś mniej zarazem: środowisko jeleniogórskie. Znajomi, przyjaciele, może nawet antagoniści bliżsi i dalsi. Różne postawy, wielość możliwości i wrażliwości. Wystawa to dwie niewielkie sale, hol główny, klatka schodowa. Zdecydowanie zbyt mało miejsca by pomieścić wszystkich, by dać szansę zaprezentować się w pełni. Wystawa to wybór i negocjacje między artystami, między kuratorami. Nowe zdjęcia i nieco starsze, wybrane przez autorów i zaakceptowane przez reprezentujący galerię komitet, kuratorów ekspozycji. To wystawa zbiorowa, pokaz salonowy, gęsty pasaż z mocnymi i słabszymi, co nieuniknione, momentami. Barwne i czarno-białe, analogowe i cyfrowe, inscenizowane i zastane zdjęcia składają się na panoramę jeleniogórskiej fotografii AD 2013.

Wystawę już w holu, tuż przy szatni otwierają ładne, kolorowe zdjęcia, wręcz trochę pocztówkowe, a na pewno profesjonalnie zrealizowane pejzaże górskie – Piotra Krzaczkowskiego wraz z imponującą, wiszącą nad drzwiami galerii panoramą. Obok Andrzej Raj: zdjęcia przedstawiające górski, lecz wyglądający niczym księżycowy pejzaż.

Zatem widoki górskie, nie czarno-białe, a więc nie „jelenio-górskie” otwierają narrację pierwszej sali. Co nie znaczy, że mistrzów fotografii analogowej, fotografii prawdziwej na wystawie zabrakło. Jest i Nina Hobgarska, jest i Wojciech Zawadzki, Ewa Andrzejewska, a także Jacek Jaśko. Na początku wystawy można jeszcze zdecydować: wejść do sali, wejść schodami na górę. Większość zwiedza najpierw salę na dole, a w niej znajduje prawdziwą mieszankę estetyk i użyć fotografii artystycznych i nie tylko. Wystawę na dole otwierają Maski Jacka Szczerbaniewicza, inscenizowane, wręcz manierystyczne portrety. To z pewnością nie „prawdziwa fotografia”, o której chętnie mówi guru jeleniogórskich fotografów Wojciech Zawadzki. Raczej sztuczność, poza, maska właśnie, a od strony technicznej cyfrowa fotografia i analogiczna postprodukcja. Waldemar Grzelak kontynuuje serię manierystycznych, tym razem wykonanych nie-wprost, bo lustrzanych portretów. Podejmuje grę z ikonografią wielkich mistrzów malarstwa i jednocześnie z własnych fotograficznym archiwum (stąd charakterystyczne datowanie fotografii: 1978/2010).

Jedno zdjęcie, ale za to odstające przez sposób prezentacji (jedyny lightbox na wystawie) wybrał na wystawę Marcin Oliva Soto. To nie tyle fotografia reporterska przedstawiająca społeczność hiszpańskich Romów, co portret właśnie jednej z pięknych, młodych kobiet uchwyconej na Feria de Abril (2012), jak głosi podpis pod pracą. Serię portretów kreacyjnych, barwnych, nawiązujących do malarstwa i zgrafizowanej fotografii artystycznej kontynuuje Doppelganger Wojciecha Bykowskiego (2009), jak i niezwykle barwne, dosć oryginalnie ułożone w przestrzeni galerii zdjęcia z Castle Party Roberta Kutkowskiego (2008). Dość zaskakujące w tym zestawie, być może inspirowane Zapisem socjologicznym Zofii Rydet, są barwne zdjęcia chat wiejskich z okolic Bełchatowa autorstwa Tadeusza Biłozora. Fotografie drewnianych, rozpadających się chat wskazują na nieobecność w fotografiach prezentowanych w BWA wątków społecznych właśnie, jakby przez środowisko niedostrzeganych, może nawet pomijanych na rzecz formalnych eksperymentów, autorskich poszukiwań. Tadeusz Biłozor jakby chciał się wycofać, usprawiedliwić i przedstawił jeszcze formalistyczne, pocztówkowe przedstawienie latarni z toruńskiej starówki. Zdjęcie ładne, ale autor mógłby pozostać przy socjologii. Wydaje się dużo ciekawsza. Latarnia toruńska zmienia nieco ogląd wystawy, oświetla ją lepiej, widać jak opowieść przez obrazy opowiadana przechodzi stopniowo od ludzi do rzeczy, albo o ludziach przez rzeczy mówi, o ich wrażliwości, wyczuciu formy. W tej sali zdecydowanie wyróżnia się cykl fotografii Alicji Kołodziejczyk z cyklu Archetyp – świadomość wyzwolona przez przedmiot (2012). Zdjęcia cyfrowe na papierze archiwalnym wpisują się znów w tradycję pięknej, malarskiej fotografii, ale czynią to w niezwykle sugestywny, oryginalny i technicznie perfekcyjny sposób. Jeśli tego typu fotografia jest o wrażliwości artystycznej to Kołodziejczyk na pewno na niej nie zbywa. Adekwatnym sąsiedztwem są dla Kołodziejczyk fotografie dziecięcych nagrobków Piotra Komorowskiego, o równie melancholijnym – ba! – psychologicznym i psychoanalitycznym zacięciu trudne do opisu słowami, a o czytelnym tytule: Wspomnienie wspomnienia (2012). Swoją drogą z Komorowskim niezbyt dobrze sąsiaduje mocno pocztówkowe zdjęcie Zbigniewa Kulika sopli na gałęzi nad rzeką , dla kontrastu chyba, ale za to dobrze gra obecny nieco dalej na wystawie zestaw zdjęć Marka Likszteta pt. Wspomnienia… bez wyjaśnień (2012) wykonany techniką otworkową i odbity, jak sugeruje w podpisie autor techniką hybrydową. Mniej lub bardziej surrealne, oniryczne i formalnie dopracowane zdjęcia składają się na obraz galerii i środowiska jeleniogórskiego prezentowany w galerii dolnej (na granicy rzeczywistości i snu znajduje się zarówno Essen Haliny Morcinek z 2011 roku, jak i niepokojąca Anatomia strachu Andrzeja Kryszpina, 2012). Wyjaśnień chyba nie wymaga równie frapujący, co enigmatyczny zestaw dwóch zdjęć Katarzyny Karczmarz (Średnie miasta, 2012). O ile portret męskiej, nieco androgynicznej postaci we wnętrzu jest dziwny, ale utrzymany w konwencji fotografii inscenizowanej, to zestawienie go z obrazem zdechłej ryby, suma podobno, pływającego w stawie budzi konsternację, ale też zaciekawienie. Brak wyjaśnień inspiruje w taki czy inny, niekontrolowany sposób wyobraźnię.

Mistyczne przeżycie natury, widoczne jest w pejzażach Kazimierza Pichlaka przedstawiających nierealne z perspektywy zwiedzającego wystawę w jeleniogórskim BWA zabudowania klasztorne mnichów buddyjskich. Takiego mistycznego wyrazu brak fotografii przywiezionej z równie egzotycznej podróży i powieszonej w tej sali, a mianowicie Fladze przyrody Marka Arcimowicza 2011. Duchowość jakby ulatuje, ale pozostaje za to tytułowe odczucie melancholii na prostych, ładnych zdjęciach Janiny Peikert Wieczorna melancholia (2012).

Temat socjologicznej obserwacji, para-reporterskiej powraca w zdjęciu Jerzego Wiklendta, który tytułowe Krasnoludki sfotografował we Wrocławiu na ul. Świdnickiej w 2008 roku.

Impresjonistyczny obrazek Jerzego Zająca przypomina odbiorcom wystawy, że wciąż jesteśmy w Jeleniej Górze, a pejzaż dookoła może być równie ciekawy jak ten z dalekiej Azji, Afryki, czy Ameryki. W ujęciu Zająca okolice Jeleniej Góry zdają się być pogodne i barwne. Ten obraz skontrastować należy z odmiennym zgoła ujęciem tematu prezentowanym przez autorów na pierwszym piętrze BWA.

Przy wyjściu z sali jeszcze raz Maski (2012) Szczerbaniewicza – widz zatacza koło. Dalszy ciąg wystawy oznacza konieczność wejścia na górę.

Na półpiętrze, na klatce schodowej – ku zdziwieniu zwiedzających – powieszono fotograficzne majstersztyki, prawdziwą czarno-białą fotografię Wojciecha Zawadzkiego (z cyklu Moje hieroglify, ok. 2000) i nieco wyżej już nie tak prawdziwą, gdyż zapewne z braku czasu wydrukowaną cyfrowo, a nie odbitą ciemniowo pejzażową, karkonoską fotografię Niny Hobgarskiej (Karkonosze, 2012). Skromność, przekora, trudno oceniać, ale zdjęcia trochę na tym tracą, jakby schowane w cień, w przestrzeni, którą mija się szybko, zbyt szybko spiesząc bez zadyszki jeszcze na pierwsze piętro. Zawadzki z Hobgarską, do pewnego stopnia także Zygmunt Trylański (Zamieć) przywołują też etos szkoły jeleniogórskiej, na tej wystawie środowiska kotliny jeleniogórskiej.

Wyniesiony z dolnej, różnorodnej, a nawet eklektycznej sali niepokój o tożsamość szkoły jeleniogórskiej może ukoić widok wspomnianych pejzaży Zawadzkiego i Hobgarskiej, może też pogłębić wiszący nieopodal profesjonalnie wykonany atelierowy, cyfrowo zmontowany Portret podwójno-potrójny (2012) Jana Foremnego, przedstawiający małe dziecko, ładne, miłe, spoglądające ukradkiem w stronę wydrukowanych na zasadzie dyptyku pt. Mumon – Kai – wspólnota bez bram z fotografiami Tomasza Olszewskiego tekstów sentencji mędrców orientu. New Age’owa estetyka i duchowość, nie jest tu jedynie sygnalizowana przez obrazy niedostępnych, unoszących się niemal w chmurach klasztorów buddyjskich, tylko wprost podana jest jako słowa samego Buddy. Zdjęcia nie grają tu wielkiej roli, raczej służą jako ilustracja, punkt odniesienia dla abstrakcyjnej, ale przecież nie tak znów oderwanej od rzeczywistości zwiedzającego wystawę myśli. Dla porządku i ku refleksji warto przytoczyć choćby dwie sekwencje z tej medytacyjnej instalacji fotograficznej, jak nazwał ją autor. Najpierw Budda: „Jeśli chcesz poznać przeszłość /przyczynę/ spójrz na swoje obecne życie /skutek/. Jeśli chcesz poznać przyszłość /skutek/, spójrz na swoją teraźniejszość /przyczynę/.”

Można to odnieść do środowiska, które przecież skądś przychodzi i dokądś zmierza, a wystawa jest tu właśnie taką zbiorową fotografią, portretem zbiorowości indywidualistów, wrażliwców, estetów, intelektualistów i przede wszystkim fotografów.

Druga sekwencja z chińskiego mistrza Zengetsu, jak memento dla krytyka, ale i dla fotografów przecież: „Ktoś może wydawać się głupcem, ale nim nie być. Może tylko chroni on swoją mądrość. Cnoty są owocami samodyscypliny i nie powstają same jak deszcz i śnieg”.

Z pewnością z samodyscypliny wynikają fotografie pomieszczone na klatce schodowej i w mniejszej, skromniejszej, ale też chyba dużo ciekawszej dla patrzącego w stronę Jeleniej Góry krytyka sali na piętrze. Są tu zarówno tak nietypowe dla autorów, a przez to chyba też ciekawe konceptualne eksperymenty Jacka Jaśko i inscenizowane, witkacowskie z ducha portrety Ewy Andrzejewskiej. W kontrze do tych zdjęć usytuować można czarno-białe eleganckie portrety autorstwa Janusza Moniatowicza, Krzysztofa Kuczyńskiego i Daniela Antosika.

Najciekawsze wydają się łączące zainteresowanie rzeczywistością, z precyzją kompozycji i pięknem formalnym fotografie Krzysztofa Niewiadomskiego (Rzeczywistość zastana 1998-2012), Wojciecha Miatkowskiego (Sanktuarium, 2012), Janusza Jaremena (Ta Prohm, 2012), Wojciecha Bykowskiego (Mroczne miejsca Jeleniej Góry, 2012) i Tomasza Mielecha (Górzyniec, 2012).Szczególnie Bykowski i Mielech w twórczy sposób rozwijają charakterystyczne dla tego kręgu twórczego widzenie świata, pewną czujność obserwacji i wrażliwość na szczegół, bez zbędnej mistyki, egzotyki i post-fotograficznej estetyki. Jeśli szukać na wystawie prawdziwej fotografii, ale też niezależnej od mistrzów to chyba właśnie w tych dwóch skromnych, ale pociągających seriach zdjęć.

Sala jest dużo bardziej spójna, szlachetna wręcz i nawet dołożenie tu portretów dziwnych, inscenizowanych czy to Ewy Andrzejewskiej, Jacka Jaśko, czy Janusza Moniatowicza i Krzysztofa Kuczyńskiego nie przeszkadza. To jest czerń i biel w opozycji do barwnego zgiełku. Tu oko odpoczywa, szuka subtelnych wrażeń na pięknych, niemal abstrakcyjnych zdjęciach Michała Makowskiego, czy klasycznej, nie wystawianej wcześniej fotografii Wacława Narkiewicza (Karkonosze, odbitka z 1978 roku, wydruk z 2012). To okrutne, ale wygląda na to, że piano nobile dosłownie i w przenośni wyżej stoi niż galeryjny parter.

Wystawa w BWA przedstawia środowisko, nie szkołę jeleniogórską (choć wpływ dekad pionierskiej w skali kraju dydaktyki i autodydaktyki musi być i jest widoczny). Inna sprawa to, że szkoła Jeleniogórska to przecież nie Szkoła Düsseldorfska. To także coś zupełnie innego niż skądinąd znana Kielecka Szkoła Krajobrazu. W Jeleniej Górze przelot pomiędzy poszczególnymi podmiotami artystycznymi wygląda niezwykle oryginalnie. Zrozumienie tego fenomenu, współczesnego, ale też historycznego domagałoby się zapewne osobnego tekstu i wystawy nie jednej, lecz całego szeregu. Czym jest dziś szkoła? Czym może jeszcze być? Czy mamy do czynienia z jej schyłkiem, rozwojem, czy stabilizacją poziomu kształcenia i fotograficznego widzenia?

Tymczasem wychodząc z galerii widz opuszcza ją z przekonaniem o sile tego środowiska, z poczuciem ważkości tej wielowątkowej opowieści o miejscu obdarzonym fascynującą historią i przyrodą. To niezwykłe spotkanie z fotografią uświadamia też jak wielką rzadkością są dziś działające artystyczne wspólnoty, nie tłamszące swoich członków, nie rywalizujące bez sensu, lecz inspirujące do twórczej pracy. Może to przejaw fotograficznej ortodoksji, może coś, co Wojciech Zawadzki nazywa „uczciwym epigonizmem” i przedkłada nad „fałszywą awangardowość”. Z pewnością to jest właśnie prawdziwa fotografia.
Adam Mazur

Adam Mazur (ur. 1977r.) – krytyk, historyk sztuki. Kurator w CSW Zamek Ujazdowski, gdzie przygotował m. in. wystawy: „Nowi dokumentaliści”, „Efekt czerwonych oczu”, „Schizma”, „Świat nie przedstawiony”. Autor książek: „Kocham fotografię” (2009r.) i „Historie fotografii w Polsce 1839–2009” (2010r.) i ostatnio: „Decydujący moment. Nowe zjawiska w fotografii polskiej po 2000 roku” (2012r). W latach 2004–2011 był redaktorem naczelnym magazynu artystycznego „Obieg”. Publikuje w prasie krajowej i zagranicznej. Stale współpracuje z kwartalnikiem „Fotografia” i „Dwutygodnikiem.com”.

aaa 000