KARKONOSZE Wystawa z okazji 60.lecia Związku Polskich Artystów Fotografików

30 kwietnia – 20 maja 2008 r.

EPICKIE OPOWIEŚCI I LIRYCZNE MEDYTACJE

Kiedy silne jeleniogórskie środowisko fotograficzne prezentuje jako temat wspólnej wystawy pejzaż Karkonoszy, sytuacja prowokuje do porównań między „Jeleniogórską Szkołą Fotografii” a Kielecką Szkołą Krajobrazu. Dwa różne regiony, dwie różne estetyki. Jednak, mimo że u części autorów skupionych wokół Jeleniej Góry rzeczywiście istnieją widoczne wspólne tendencje stylistyczne, to nawet w ich przypadku trudno mówić o tak konsekwentnych i precyzyjnych założeniach programowych, jakie istniały w ciągu mniej więcej trzydziestu lat pracy fotografów z Gór Świętokrzyskich. W dziełach przygotowanych na tę wystawę wyraźnie rysują się indywidualne szlaki, którymi podążają ich autorzy i udanie się w estetyczną podróż ich tropem wydaje się najciekawszą perspektywą. Tym bardziej, że większość z nich przedstawia nie wybór swoich najlepszych zdjęć z różnych lat, ale spójne, starannie zestawione serie, tworzone już z konkretnym koncepcyjnym zamysłem.

Fotografowanie gór to zajęcie zwodnicze, góry uwodzą swoimi niezwykłymi, wspaniałymi widokami, jakie niemal co krok roztaczają się przed oczami wędrowca i same proszą o utrwalenie na fotografii. Ich zapisywanie kusi każdego turystę, który w ten sposób łatwo popada w pustkę piękna o banalnym wyrazie. Fotograf, który poszukuje nie tylko nowych widoków, ale przede wszystkim nowych obrazów a więc własnych, oryginalnych sensów przekazanych w odkrywczej formie musi więc najpierw uwolnić się od pokusy notowania nadarzających się kolejnych pięknych widoków. Widoki gór są dla prawdziwych fotografów nie tylko fragmentami natury, zostają ujrzane także poprzez tradycję pejzażu w sztuce; przede wszystkim pejzażu fotograficznego. Wraz z ros­nącym doświadczeniem i głębszym rozumieniem języka fotografii artysta posługujący się tym medium coraz bardziej wie, jakich obrazów poszukuje i odnajduje w końcu swoją własną opowieść, gotową do przedstawienia widzowi.

Indywidualne narracje, które budują się pomiędzy poszczególnymi obrazami, mogą dotyczyć w głównej mierze samych gór; mogą opowiadać o poruszającym wyobraźnię innym świecie, w którym człowiek styka się z majestatem wyniesionych pod niebo skał, finezyjną rzeźbą rozległego pejzażu i malowniczą kolorystyką roślinności i kamieni. Jest to wówczas spojrzenie o naturze epickiej, nastawione na wyszukiwanie pewnego rodzaju widoków ukazujących wybrany aspekt górskiego pejzażu; uchwycenie ich w kadrze pozwala lepiej się im przyjrzeć i dowiedzieć o górach czegoś nowego, wcześniej nieznanego. Tak patrzą na Karkonosze Jerzy Wiklendt, Tomasz Olszewski, Jan Kotlarski i Janusz Moniatowicz i sposób widzenia każdego z nich jest osobny, różny od pozostałych.

Jerzy Wiklendt ukazuje góry jako krainę kontrastów między widokami z bliska, kiedy przed oczami rysuje się rzeźbiarska, ostra struktura pożłobionych skał, a rozległymi pejzażami sprowadzonymi do monotonnej, niemal unistycznej płaszczyzny zasnutej mgłą i deszczem. Wierzchołki drzew i szczyty gór wyłaniają się na tych fotografiach jak senne zjawy, na pograniczu realności i złudzenia. Dłoń z wielkim czamym parasolem, która pojawia się na pierwszym planie jednego z zdjęć, stwarza wspaniały kontrapunkt dla zamglonych dalszych planów i ujawnia wewnątrz obrazu grę, jaka w istocie toczy się między rzeczywistością widoku a fikcją obrazu.

Tomasz Olszewski ukazuje góry jako wielki spektakl odgrywany przez naturalną scenografię. W jego ujęciach toczy się opowieść fantastyczna: pojawia się widmo z Brocken (cień skały oraz fotografa, rzucony na tło z chmur); sylwetki drzew wyłaniają się z gęstej mgły jak na filmie grozy; na gigantycznej, zalanej światłem scenie odbywa się baśniowy taniec drzew w śniegu; potwór skalny rozmawia ze słońcem i dinozaur (dziwny wykrot) wyciąga długą szyję, pożywiając się trawą, a potężne skały wydają się ruinami starego zamczyska.

Malarskie widowisko rozpisane na przestrzeń spostrzega w górach Janusz Moniatowicz, którego porusza przede wszystkim zmienność kolorów, będąca efektem różnego oświetlenia w różnych porach roku i dnia. Tworzy ono coraz to inne pejzaże: w zieleniach, błękitach, fioletach i czerwieniach. Światło także rzeźbi w pejzażu: autor odkrywa gigantyczne płaskorzeźby, na których ziemia pocięta jest dłutem płynących wód albo skręcone struktury pionowych form, utworzonych przez śnieg stwardniały na mrozie i wietrze.

Góry Jana Kotlarskiego pokazane są w opowieści bardziej ściszonej, kameralnej: jej bohaterem jest górski strumień, który diametralnie zmienia swój kształt zależnie od pory roku. W pejzażu zimowym przykryte śniegiem kamienie i płaskie tafle lodu tworzą grę czystych form, ujawniając powtórzenia niemal geometrycznych brył, regularne rytmy, płynne faliste linie. W blasku lata wartko płynący nurt wody wchodzi w intensywne związki ze słońcem, odbijając światło w załamaniach powierzchni i komponując migotliwe arabeski.

Fotografia jest sztuką zdejmowania obrazów z wizualnej powierzchni świata. Zdarza się więc, że fotograficzne obrazy nie mają żadnego innego celu, jak tylko ujawnianie pewnych form i struktur w tej powierzchni, których bez wnikliwej obserwacji autorów zdjęć nigdy byśmy sami nie zauważyli. Ernst Cassirer w Eseju o człowieku wypowiada znamienne zdania, które tego rodzaju poszukiwaniom nadają wielką wagę, o ile są one rzeczywiście odkrywcze. Prawdziwym tematem sztuki nie jest jednak metafizyczna nieskończoność Schellinga, jak nie jest nim absolut Hegla. Tematu tego należy szukać w pewnych podstawowych elementach strukturalnych samego naszego doświadczenia zmysłowego w liniach, w rysunku, w formach architektonicznych, muzycznych. Elementy te są jak gdyby wszechobecne. Wolne od wszelkiej tajemniczości, są widoczne, dotykalne, słyszalne, są jawne i oczywiste. W tym sensie Goethe nie wahał się powiedzieć, że sztuka nie rości pretensji do ukazywania metafizycznej głębi rzeczy, trzyma się jedynie powierzchni zjawisk przyrody. Powierzchnia ta jednak nie jest nam dana bezpośrednio. Pozostaje nieznana, dopóki nie odkryjemy jej w dziełach wielkich artystów.

Są jednak tacy fotografowie, którym nie wystarcza odnajdywanie w widokach rzeczywistości czystych form, nie poszukują w swoich obrazach epickich opowieści o kształcie świata, ale schodzą w głąb, pod spód jego wizualnej powierzchni. Interesują ich nie tylko dosłowne, ale także symboliczne znaczenia, jakie może wyrazić obraz świata na fotografii: płaski, pomniejszony i sprowadzony do odcieni czerni i bieli. Dla nich góry stają się nie celem samym w sobie, lecz inspiracją dla wyrażenia bardziej uniwersalnych refleksji. Wędrując po górach, wypatrują miejsc, w których odnajdą korespondencję ze swoimi stanami emocjonalnymi. Ich fotografie to bardziej liryka niż epika: zbyt są wieloznaczne, by można było jasno określić, o czym opowiadają. Taka fotografia to domena Janiny Hobgarskiej, Marka Likszteta, Tomasza Mielecha i Wojciecha Zawadzkiego.

Janina Hobgarska pokazuje zestaw fotografii, które tworzą spójną estetycznie, medytacyjną serię. Znikające we mgle sylwetki skał, niemal lustrzane odbicia podobnych kształtów, powtórzonych w wersji już na wpół realnej, wywołują odczucie spoglądania w przestrzeń, która jest miejscem spotkania świata materialnego i niematerialnego. Kamienne skały wręcz symbole fizycznej realności otrzymują tu swoje metafizyczne sobowtóry. Proste w swoich klasycznych horyzontalnych i diagonalnych kompozycjach, minimalistyczne pejzaże mają w sobie nastrój pełnej ciszy kontemplacji i przywołują odczucie pełnej znaczeń pustki, jak w obrazach inspirowanych filozofią zen.

Prace Marka Likszteta również tworzą jednorodną serię, a ich forma także jest ściszona i zredukowana; ukazują one jednak nie rozległe pejzaże, ale drobne widoki w zbliżeniu. Ich tematem jest górski strumień. Fragmenty skał, oblodzony patyk wyrzucony przez strumień, zamarznięte krople wody na skale, sopel lodu zwisający nad strumieniem wydają się ogromnieć w wyobraźni widza, pokazane na abstrakcyjnym tle płynącej wody. Oblodzone fragmenty gałęzi udają dwie przytulone do siebie postaci, najbardziej sugestywnie wskazując na ukryte życie, toczące się poza naszą świadomością w tym wodnym i lodowym świecie. Rozproszone, subtelne światło oraz ciepły kolor sepii wzmacniają poetycki nastrój tych obrazów, budując ich intymne piękno.

Tomasz Mielech, który fotografuje odległe górskie pejzaże pod światło, powołuje do istnienia przestrzeń mistyczną. Jasność i ciemność zyskują w tych pracach głęboko symboliczne znaczenia. Światło słońca przełamujące mrok, wlewające się do krainy cienia i ciszy, przynosi jej nowe życie, nadzieję, oddech wolnej przestrzeni. Te statyczne, pogrążone w milczeniu miejsca, które ujawniają pełnię swojego istnienia, odsłaniając niekiedy bogactwo ukrytych w cieniu szczegółów widoku, emanują tajemnicą i nostalgią.

W jeszcze inny sposób przemawiają swoją mrocznością zatopione w głębokich czerniach fotografie Wojciecha Zawadzkiego. Ciemna tafla stawu i jeszcze czamiejsze, jak z błyszczącej laki, ściany skalne. Oślepiająca biel wody w źródle, spływającej po korzeniach drzewa, świecąca w mrocznym lesie. To już nie odległe pejzaże, oglądane z dystansu: widz znajduje się tu nagle wewnątrz niepokojących, odludnych miejsc, które wyglądają jak ukryte w głębi gór i lasu uroczyska nie tknięte ludzką stopą. Te obrazy, niezwykle wyrafinowane kolorystycznie w swojej czerni i bieli, ukazują świat przyrody taki, jaki może oglądać tylko ona sama; wydaje się, iż dopuszczeni tu jesteśmy do jej tajemnicy, zwykle niedostępnej człowiekowi.

Wystawa, ukazująca osiem indywidualnych interpretacji górskiego pejzażu Karkonoszy, jest w swojej idei specjalnym zaproszeniem dla widzów. Kusi, by każdy z nich, wędrując po górach, próbował odkryć w napotykanych widokach coś jeszcze innego, co czeka tam specjalnie na niego, ukryte w głębi albo obecne na samej powierzchni tylko dotąd niezauważone.

Kwiecień 2008

Emst Cassirer, Esej o człowieku. Wstęp do filozofii kultury, Warszawa 1971, s. 260.

ELŻBIETA ŁUBOWICZ

Z HISTORII ODDZIAŁU KARKONOSKIEGO OKRĘGU DOLNOŚLĄSKIEGO ZWIĄZKU POLSKICH ARTYSTÓW FOTOGRAFIKÓW

Kotlina Jeleniogórska ze swoimi imponującymi walorami krajobrazowymi zawsze była miejscem szczególnej inspiracji twórczej. Nic, więc dziwnego, że gromadziła ludzi wrażliwych o artystycznych ambicjach. Przykładem mogą być pisarze, gremialnie osiedlający się w latach 1945 – 1946 r. na tych terenach, którzy powołali Dolnośląski Oddział Związku Zawodowego Literatów Polskich funkcjonujący do czasu rozpędzenia go przez władze państwowe w 1947 r. Wśród twórców działających na terenie kotliny Jeleniogórskiej nie mogło zabraknąć również tych, którzy uprawiali fotografię.

Pierwszymi członkami Związku Polskich Artystów Fotografików byli: Jan Korpal (1916 – 1977) w ZPAF od 1951 roku i Emil Londzin (1911 – 1980) w ZPAF od 1952 roku. Emil Londzin był współzałożycielem w roku 1961 Stowarzyszenia Miłośników Fotografii Amatorskiej. W roku 1975 po zmianach administracyjnych Polski do Jeleniej Góry przyjechał Tomasz Olszewski członek ZPAF od 1959 r. a w roku 1978 w Jeleniej Górze osiedla się Jerzy Wiklendt również członek ZPAF od roku 1978. W 1980 roku do ZPAF zostaje przyjęty „rdzenny” jeleniogórzanin Jan Kotlarski. Jego przyjęcie spełniało wymóg statutowy – minimalnej ilości członków Związku, która pozwala na powołanie oddziału. 15. 10. 1981 roku Tomasz Olszewski, Jerzy Wiklendt oraz Jan Kotlarski postanowili wystąpić do Zarządu Okręgu Dolnośląskiego Związku Polskich Artystów Fotografików we Wrocławiu o powołanie Oddziału Karkonoskiego w Jeleniej Górze. Oddział Karkonoski został powołany na zebraniu Okręgu w dniu 20. 11. 1981 r. Po mrocznym okresie dla polskiej kultury do Związku zostali przyjęci kolejni członkowie. W tej chwili lista członków Oddziału Karkonoskiego przedstawia się następująco: /w kolejności dostawania się do Związku/

Tomasz Olszewski nr leg. 261 w Związku od 1959 r.

Jerzy Wiklendt nr leg 505 w Związku od 1978 r.

Jan Kotlarski nr leg 545 w Związku od 1980 r.

Janusz Moniatowicz nr leg 658 w Związku od 1989 r.

Wojciech Zawadzki nr leg 667 w Związku od 1991 r.

Ewa Andrzejewska nr leg 719 w Związku od 1996 r.

Janina Hobgarska nr leg 796 w Związku od 2001 r.

Marek Liksztet nr leg 850 w Związku od 2002 r.

Tomasz Mielech nr leg 953 w Związku od 2006 r.

Wspomnieć należy, że jeszcze jeden jeleniogórzanin został przyjęty do ZPAF a mianowicie Piotr Komorowski Nr leg 837, który przeniósł się do Wrocławia.

marzec 2007

JAN KOTLARSKI

Projekt zrealizowano dzięki pomocy finansowej Miasta Jelenia Góra.