20 lipca – 29 sierpnia 2007 r.
Katarzyna Rotkiewicz – Szumska urodziła się w Szczecinie w 1958 roku. Studiowała na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, na Wydziale Malarstwa i Grafiki. Dyplom uzyskała w roku 1983 u prof. Jerzego Krechowicza. Uprawia malarstwo. Od 1992 roku współtworzy Teatr Cinema. Mieszka w Michałowicach w Karkonoszach.
Są znaki niewidoczne i widoczne…
I. Są znaki niewidoczne i widoczne. Skoro widzenie tych pierwszych wymaga pewnych zdolności (czy nawet wejścia w chorobę) pozostawmy sobie te drugie jako zachętę do ogarniania (patrzenia) i jako początek rozumienia. Rozumienia w znaczeniu cierpliwości i czekania. Obrazy wzajemne. Malarz i widz. Wymieniają obrazy. Obrazy od obelg różnią się tym, że te pierwsze są wzajemne. Staromodne, ale obecne w formach bardziej dosadnych: „tak się nie godzi” – przechodzi w „nie rozumiem”, ale nie znaczy już, że jestem obrażany. Z „nie rozumiem” stopniowo eliminujemy poczucie zniecierpliwienia, które powoduje brak widzenia.
II. „Bo rzecz w cierpliwości i wielkim czekaniu” (Jarosław Iwaszkiewicz)
III. Odpowiedzialność patrzenia. Patrzenie wpasowane jest w rozpoznawanie niewygody. Towarzyszy mi przekonanie, że zapisywać znaczy odpowiedzialnie dążyć do prostoty. Dążyć w nadziei, że to, czego się domyślamy a czego nie śmiemy nazwać ładem, obawiając się, że przykładamy własną miarę, że to uproszczenie nie jest upozorowaniem. Buntem energii, gestu, który uległ kompresji. W przypadku tych obrazów podejrzenie jest tym większe, że zadając nam lekcję z anatomii, oczekują większego udziału naszych zmysłów. Kurator odniesień poniesie tu klęskę.
IV. Dłoń zamknięta może wyrażać zarówno moc jak i bezsiłę. W hierarchii znaku czy dzielności herbu bezsiła wyprężonego ramienia jest planem odległym. Historia może zostać zweryfikowana a dzielność ramienia może ulec rozmiękczeniu. Dzielność, która przechodzi w sflaczenie w tych obrazach nie zawiera historii. Nie służy zweryfikowaniu, jest skierowana ku „wkraczaniu w bliskość tego, co odległe”. Nawet, jeżeli podejrzewamy okaleczenie w tych ramionach to nie widzimy ran zewnętrznych. Kod ran wewnętrznych musimy odnaleźć sami. Znaleźć znak nie w tym, co nieruchome, ale w tym, co w zmęczeniu czy agresji jest zastygłe ale na moment. Przystanek dla wyrównania energii.
V. „Musisz się cofać, żeby antycypować uderzenia” (rada trenera). Żeby iść do przodu musisz być przygotowany na komendę: „padnij”! (w odpowiedzi na radę trenera).
VI. Obrazy te działają jak lustro. Nie takie lustro, które zaprzecza wnętrzu, odbijając powierzchnię, lecz lustro oczu innego. W ich odbiciu nie odnajdujemy obrazu nas samych, lecz potwierdzenie i uznanie naszego fizycznego istnienia.
VII. W tym malarstwie męskie, naprężone ramię wygląda jak embrion. W odpowiedzi na obrazy skonstruowałem znaki: plemnika ku ziemi, latawca ku górze. Chciałem odpowiedzieć niewinnością, ale ponieważ na nią od dawna nie zasługuję, wymyśliłem znaki. Znaki obronne przeciw ramieniu i pięści. Sflaczeniu i napięciu. Obrazy wzajemne. Zamilcz kobieto.
Zbigniew Szumski
Body building, czyli filozofia malowania
– Nie jestem ani opowiadaczem, ani ilustratorem – mówi o swojej twórczości Katarzyna Rotkiewicz, artystka, która jak ognia unika dekoracyjności. Jej obrazy są esencją malarstwa. Buduje je gest, przemyślana kompozycja, uderzenie koloru i kształtu, kontemplacja kreski, plamy, bryły. I choć nie opowiadają one historii, nie mamią ornamentem i powierzchownym mimetyzmem, to są skupionym przekazem wrażliwości, emocji, wiedzy i umiejętności. Są jak wzrastający pęd paproci, którego pastorał za moment się rozprostuje, jak wymach umięśnionej ręki uchwycony w mgnieniu oka. W jej surowych, monumentalnych płótnach, a także w próbkach, pospiesznych szkicach, tkwi pierwotna i zniewalająca energia – moc płynąca z obserwacji sił natury i spojrzenia w głąb siebie. Poszukiwania wzajemnych zależności i wewnętrznych prawideł, tego, co autentyczne. Jej malarstwo nie jest anegdotą, natrętnym ględzeniem. To zderzenie farb z płótnem, panowanie oka i umysłu nad niesfornością ręki. Malując tworzy jedyną w swoim rodzaju pikturalną rzeczywistość, która tylko u nielicznych zmienia się w porywającą iluzję. I to właśnie udaje się mieszkającej w Michałowicach artystce. Nic dziwnego. Jej mistrzem malarskiego fachu jest Jacek Malczewski, ale nie jako symbolista, tylko ten, który w fantastyczny sposób prowadził pędzel. Wiele zawdzięcza też Fransowi Halsowi i jego doświadczeniu z malarskim gestem, ale przyznaje, że to właściwie Anselm Kiefer dał jej odwagę, która jest potrzebna do malowania. Śladów żadnego z tych twórców w warstwie stylistycznej jej obrazów nie znajdziemy. Bo tak jak w czasie studiów w gdańskiej akademii plastycznej u prof. Jerzego Krechowicza malarka nauczyła się samodzielnie patrzeć, i to co widzi przetwarzać w artystyczne napięcia, tak z czasem stworzyła swój indywidualny i rozpoznawalny język. Pozornie jest on trudny do rozszyfrowania, jeśli jednak odrzucimy przyzwyczajenia, otworzymy się na niego i własne wzrokowe doznania, poddamy się tańcowi skojarzeń, to na pewno uda się nam go odczytać. Bo jej teatr plam, kresek, przecierek więcej mówi niż niejedna opasła książka. Jest zapisem refleksji nad światem rzeczy i emocji razem wziętych, nierozłącznych w jej praktyce malarskej. I choć to malarstwo jest niczym innym jak prostym rozpatrywaniem plastycznych zagadnień – zderzeniem wklęsłego z wypukłym, implozji z eksplozją, biernego z aktywnym, koloru z cieniem – to oddaje pulsujący rytm natury. Stałej, niezmiennej a przecież tak różnorodnej i zmiennej. Dążącej do zagarniania, ale i chłonącej, zmysłowej, choć przemyślanej. W kompozycyjnych starciach zachodzących na obrazach Katarzyny Rotkiewicz znajdziemy i ruch i marazm, zarówno prężne gotowanie się do ciosu, jak trwożne skulenie się i próby uników. W tych malarskich grach pojawia się czasem wiotka uległość, za którą podąża witalna buńczuczność. Autorce wielkich płócien udaje się analizować abstrakt niemal w organiczny sposób, na wskroś malarski, a jednak bliski wywodowi filozoficznemu. – Jeśli wkraczam w dekoracyjność, uciekam od tego rozwiązania – deklaruje. Na jej płótnach rozgrywa się walka przeciwności, jin uzupełnia się z jang, a tematy prac przynosi sama natura. Znajdziemy tu wspomnienie pejzażu, jak i kształtów ze świata ludzi i zwierząt. Znajdziemy chmury i skały, które zmieniają się w napięte muskuły i ścięgna. Znajdziemy cielistą mechanikę zastygłą w bezruchu, pełne energii ciała, zbudowane z żelaznych tkanek i żylastych ścięgien. Zobaczymy ogolone głowy, mocarne karki, zaciśnięte pięści, w których kipi zwierzęcość, ale też robaczywe kamienie, rozdarte wiatrem drewno, rozsypany piach. Obłoki mięśniowe, włochate jaskinie, rozpierające się i wychodzące z ram. Czy to koński łeb z rozwianą grzywą, czy byczo-samczy stwór spięty do skoku, które wyłaniają się z zimnego, amorficznego tła, z obcego mroku. I choć sama deklaruje, że lubi kolory maskujące, to najczęściej jej formy aż drgają od barwnej świetlistości. Najbardziej naturalne ziemiste ugry i sjeny malarka zderza w swoich obrazach z chemiczną bielą, krystaliczny kobalt ultramaryny kontrastuje z brunatnymi fioletami śliwek, a czerwień buraka z pożółkłą zielonością suchej trawy. To właśnie nerwowo, spontanicznie kładziony przez nią kolor buduje pełne finezji zmagania wyobrażeń i realnych kształtów. Kreślone zamaszyście linie, ślady pędzla przeradzają się w mięsiste kształty. A czymże jest ta fascynacja muskulaturą, jak nie peanem na cześć człowieka, jego mocy, ale i zagubienia? Wznoszenia się myśli i materialnego ciążenia ku ziemi? Nieustanną próbą sił, ścierania się z niemożnością, ale i radością tworzenia. Przełamywaniem ograniczeń, roztrząsaniem procesów, szukaniem własnych rozwiązań. Nie udzielaniem łatwej, przewidywalnej odpowiedzi, bo jak sama mówi : – szukając formy chcę by była ona silna, by wyrażała dużo, ale nie określała. W tym konstruowaniu własnych przedstawień artystka jak kulturysta uprawia body building. Znajduje cielistość w lęku, nacisk w pragnieniu. W mentalnym tańcu ścięgien pokazuje ludzką wielkość i słabość. Dokąd zmierza? – Z każdą chwilą zbliżam się do portretu, ale podchodzę do tego z wielką nieśmiałością. Na razie ćwiczę mięśnie.
Agata Saraczyńska
Wystawę zrealizowano ze środków finansowych Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego z programu Mecenat 2007 oraz Miasta Jelenia Góra.