All posts by Galeria BWA

ADAM STYKA. Malarstwo.

09.05 – 09.06.2014

Artysta sprawdzonych kryteriów

Adam Styka należy do pokolenia, które, wychowane na ideałach awangardy, nigdy nie uznało światopoglądu postmodernizmu. Dlatego jego sztuka do dziś zachowała zamierające w młodym pokoleniu właściwości, od niedawna szacowane jako wartości wysokiej próby: konsekwencję w rozwijaniu raz wybranej drogi poszukiwań artystycznych, indywidualność wyróżniającą twórczość artysty wśród wszystkich innych i respektowanie czynnika piękna.

Wyboru swojej drogi twórczej dokonał Styka wcześnie, jeszcze w czasie studiów w Akademii Sztuk Pięknych. I wybór ten go jednoznacznie związał z awangardą lat 60-tych. Toteż brał udział we wszystkich niemal, w owych czasach ważnych dla naszej sztuki wydarzeniach artystycznych, stymulujących jej rozwój. Już w roku zakończenia edukacji, 1966, uczestniczy w Sympozjum Artystów – Plastyków i Naukowców pod hasłem “Sztuka w zmieniającym się świecie” w Puławach, a w następnych latach w Plenerze Koszalińskim w Osiekach, Sympozjum “Złotego Grona” w Zielonej Górze i w Sympozjum “Wrocław 70”.

W Puławach otworzył artysta rozwijany do 1972 r. cykl reliefów metalowych pod nazwą “Stymulatory”, który przyniósł mu powszechne uznanie. “Stymulatory” konstruowane były z metalowych kształtek, równolegle i rytmicznie przebiegających po metalowej płaszczyźnie podłoża. Nieprzyjazną surowość tego rytmu łagodziła zazwyczaj owalna czy kolista forma; czasem wynikająca z tworzącej łuk linii zakończenia listew, częściej wycięta z blachy i nałożona na ich strukturę. Mimo twardej kanciastości i chłodu metalowego tworzywa “Stymulatory” Styki miały coś z muzycznej harmonii, a nawet nutę liryzmu.

W owych latach 60-tych interesowały artystę w sztuce przede wszystkim przestrzeń, ruch i światło, czego wyrazem obok “Stymulatorów” były m.in. wielkoformatowe realizacje w ramach wspomnianych spotkań artystycznych, czy instalacja z 1968 r. w trzech salach Galerii “Pod Moną Lizą”. Pierwszą zajęły statyczne reliefy z metalu, drugą – obiekty kinetyczne, w trzecich, zaciemnionej, umieścił artysta proste, powtarzalne elementy dużych wymiarów, objęte trzema strumieniami światła w barwach triady Mondrianowskiej: czerwieni, żółcieni i błękitu.

Wprawdzie braki materiałowe i ograniczenia warsztatowe zmusiły twórcę u początku lat 70-tych do porzucenia pracy w metalu i zajęcia się malarstwem, ale konsekwencja działania w raz wybranym nurcie sztuki pozostała niezmiennym przymiotem artysty.
Poza drzwiami jego pracowni przetaczały się kolejne mody przeniesione z Zachodu Europy, jak nowa figuracja, arte povera czy konceptualizm, a w latach 80-tych szczególnie forytowana u nas sztuka publicystyczna: zaangażowana politycznie i społecznie albo związana z codziennym życiem. Żadna z tych form wypowiedzi artystycznych nie zdołała Styki uwieść i wciągnąć w swój obszar działania. Wprawdzie w 1976 r. przeżył krótki incydent z malowania przedstawieniowego, ale nie było to związane z żadnymi wpływami z zewnątrz i już w 1979 r. wrócił do geometrycznej abstrakcji, by do dziś pozostać jej wierny.

Odtąd rozpoczęła się czysto malarska droga twórczości artysty, która ujawniła ze znacznie większą wyrazistością niż jego metalowe reliefy, kolejną obok konsekwencji, cechę sztuki i osobowości artysty. Jest nią walka między emocjonalnością, wyrażającą się w ekspresji form i barw, a dążeniem do ładu.

W latach 80-tych ten moment ekspresji ujawniał kolor i stworzony przez artystę, charakterystyczny ślad przecinających się dwóch lub trzech pociągnięć pędzla – znak rozpoznawczy twórcy. Wypełniając płaszczyznę obrazu nadawały jej one niespokojną, migotliwą wibrację i głębię. Jednocześnie w tych samych latach 80-tych pojawia się geometryczny podział malarskiego pola ciemną lub jasną kreską przebiegającą przez środek, na jednej trzeciej czy czwartej wysokości obrazu; na prostokąty, kwadraty lub z kołem wpisanym w kompozycję. Jest to, przeciwstawione ekspresyjnej wibracji przestrzeni, jej intencjonalne i skuteczne porządkowanie.
Proces ten będzie się stale nasilał. W latach 90-tych coraz częściej miejsce wspomnianych znaków, charakteryzujących do niedawna malarstwo artysty, zajmują zrytmizowane, równoległe ślady pociągnięć pędzla, tworzące coraz bardziej uporządkowane struktury, a geometryczne podziały pola obrazu nabierają potęgującej się wyrazistości.

W ostatnim dziesięcioleciu osiągnął Adam Styka apogeum swojej twórczości malarskiej. Zawsze rozpoznawalne cechy indywidualności w jego sztuce nabrały nowej jakości i siły. Dokonało się to dzięki konsekwentnemu zdążaniu artysty do redukcji i syntezy. Pociągnięcia pędzla przeistoczyły się w regularne formy cegiełek, z których buduje twórca logiczną, przekonywającą całość. Ogląda się jego prace z satysfakcją uspokojenia, równowagi i równocześnie odczucia tajemnicy ukrytej za murami, w głębi przestrzeni jego symetrycznych, monumentalnych, wirtualnych budowli.

Bożena Kowalska

Adam Styka (ur. 1940) – malarz abstrakcjonista, grafik, pedagog. Studiował na PWSSP w Łodzi w pracowni prof. Mariana Jaeschke. Dyplom z wyróżnieniem otrzymał w 1965 roku, w 1991 roku zdobył tytuł profesora tytularnego. Pełnił funkcję kierownika Katedry Malarstwa i Rysunku na Wydziale Grafiki i prorektora ASP w Warszawie. Prowadzi zajęcia na Wydziale Artystycznym UMCS w Lublinie, od 2010 r. – pracownię malarstwa w Wyższej Szkole Informatyki Stosowanej i Zarządzania w Warszawie na kierunku Grafika.

Laureat licznych nagród i wyróżnień, m.in. Nagroda Publiczności – Sympozjum Artystów Plastyków i Naukowców “Sztuka w zmiejającym się świecie”, Puławy 1966, Stypendia Twórcze Ministra Kultury i Sztuki 1968, 1984, 1986, 1989, Nagroda Indywidualna Ministra Kultury i Sztuki 1977, Premio Internationale – “Apollo Musagete” Talia (Włochy) 1985, Wyróżnienie – XXI Międzynarodowy Festiwal Malarstwa, Cagnes Sur Mer (Francja) 1989, Nagroda Indywidualna I stopnia Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego 2002, Roczne Stypendium Twórcze – The Society for Arts of Chicago (USA) 2004, Srebrny Medal Gloria Artis 2012.
Prace w zbiorach: Muzeum Narodowego w Krakowie, Muzeum Narodowego w Przemyślu, Muzeum Narodowego w Szczecinie, Muzeum Narodowego w Warszawie, Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Voor Constructieve “Mondriaan Huis” w Amersfoort (Holandia), Muzeum Ziemi Chełmskiej w Chełmie, Muzeum Lubelskim w Lublinie, Muzeum Architektury we Wrocławiu, Muzeum ASP w Warszawie, Muzeum ASP we Wrocławiu, Muzeum Północno-Mazowieckim w Łomży, Muzeum Miasta Sztuki Talla (Włochy), Centrum Sztuki “Studio” w Warszawie, Mazowieckim Centrum Kultury i Sztuki w Warszawie, Mazowieckim Centrum Sztuki Współczesnej “Elektrownia” w Radomiu, The Society for Arts w Chicago, Biurze Wystaw Artystycznych: w Jeleniej Górze, Lublinie, Rzeszowie, Sandomierzu, Szczecinie i w Warszawie, Galerii Sztuki Współczesnej w Ostromecku i Garwolinie oraz w kolekcjach prywatnych w kraju i za granicą.

Ważniejsze wystawy indywidulane:

1968 – Galeria “Pod Moną Lizą”, Wrocław, 1983 – Galeria “Zapiecek”, Warszawa,

1983 – Galeria Sztuki, Toruń, 1985 – Galeria Centrum Sztuki “Studio”, Warszawa,

1985 – Salon Sztuki Współczesnej BWA, Łódź,

1985 – Galeria Sztuki BWA, Jelenia Góra,

1986 – Galeria “Del Paiolo” Pałac Rucellai, Florencja (Włochy),

1986 – Galeria Południowa BWA, Zamek Książąt Pomorskich, Szczecin,

1986 – Galeria Sztuki BWA, Lublin,

1987 – “Galeria 72” Muzeum Okręgowe, Chełm,

1988 – Muzeum Zamek, Sandomierz,

1990 – “Art. Galery” BWA, Olsztyn,

1996 – Galeria Sztuki ” Pod podłogą”, Lublin,

1997 – Galeria Sztuki “3A”, Warszawa,

2001 – Galeria “Test”, Warszawa,

2002 – Muzeum, Galeria Sztuki Współczesnej, Łomża,

2002 – Muzeum ASP, Wrocław,

2004 – Art. Gallery “1112”, Chicago (USA),

2011 – Salon Akademii, Warszawa,

2011 – Muzeum Lubelskie, Lublin,

2012 – Muzeum – Zamek, Sandomierz,

2013 – Biuro Wystaw Artystycznych, Ostrowiec Świętokrzyski,

2013 – Centrum Kultury i Promocji, Jarosław,

2013 – Galeria Sztuki Współczesnej, Przemyśl,

2013 – Galeria Sztuki im.Jacka Sempolińskiego, Nałęczów,

2014 – Muzeum Kresów, Lubaczów,

2014 – Biuro Wystaw Artystycznych, Rzeszów,

2014 – Biuro Wystaw Artystycznych, Jelenia Góra.

Brał udział w ponad 200 prestiżowych wystawach zbiorowych sztuki polskiej w kraju i zagranicą m.in.:

1968 – III Festiwal Sztuk Plastycznych – Pawilon BWA, Sopot,

1985 – Wystawa Malarstwa “Abstrakcja polska” – Galeria “J” Budapeszt (Węgry),

1986 – Współczesne malarstwo Polskie – Castel del Ovo, Neapol (Włochy),

1986 – I Miedzynarodowe Triennale Rysunku im. P.Kulisiewicza – Muzeum Okręgowe, Kalisz,

1987 – Wystawa “Realizm – metafora – geometria”– Palais Palfty, Wiedeń (Austria),

1987 – Wystawa Malarstwa Polskiego – Salon Sztuki Domu Artysty Plastyka, Moskwa (Rosja),

1988 – IV Międzynarodowe Triennale Rysunku – Muzeum Architektury, Wrocław,

1989 – XXI Międzynarodowy Festiwal Malarstwa – Cagnes-Sur-Mer (Francja),

1991 – Międzynarodowe Targi Sztuki XX wieku “Lineart” – Gent (Belgia)

1992 – Wystawa Współczesny Rysunek Polski – Group Galery, Gloasgow (Szkocja),

1996 – Wystawa ” Contemporary Warsaw Masters” – “Gallery 1112”, Chicago (USA),

1996 – XVI Festiwal Współczesnego Malarstwa Polskiego – Muzeum Narodowe, Szczecin,

1997 – V Międzynarodowe Triennale Sztuki – Muzeum Majdanek, Lublin,

2001 – Wystawa Sztuki Polskiej – Galeria Instytutu Polskiego, Paryż (Francja),

2002 – Wystawa Grafiki i Rysunku – Galeria Sztuki “Codice”, Mexico (Meksyk),

2003 – Wystawa “Current Polish Art.” – Galeria Sztuki Współczesnej, Bańska Bystrzyca (Słowacja),

2003 – Wystawa ” Malarstwo abstrakcyjne – światło” – Muzeum Narodowe, Szczecin,

2003 – Wystawa Sztuki Konkretnej i Abstrakcyjnej – Muzeum Mondriana, Amersfoort (Holandia),

2003 – Wystawa “Grafiki i Rysunku” Centrum Sztuki “Recoleta” Bounes Aries (Argentyna),

2004 – Międzynarodowa Wystawa Sztuki “Begegnungen – Spotkania” – Centrum Sztuki Wolfenbüttel (Niemcy),

2004 – Polska Sztuka Współczesna – Galeria Sztuki “Arka”, Wilno (Litwa),

2004 – Wystawa Polskiej Sztuki Współczesnej – Galeria Sztuki CDAP – Kijów (Ukraina),

2004 – Wystawa Sztuki – “Bunt i Powinność” – Galeria Narodowa Sztuki “Zachęta”, Warszawa,

2006 – Wystawa Współczesne Polskie Malarstwo i Grafika – Centrum Sztuki Współczesnej, Sofia (Bułgaria)

2010 – Wystawa “W kręgu warszawskiej ASP” – Muzeum Warmii i Mazur – Galeria Sztuki “Zamek”, Reszel,

2012 – XVII Wschodni Salon Sztuki – Muzeum Lubelskie, Lublin,

 

Wystawa ze środków finansowych: Miasta Jelenia Góra.

MAGDALENA BORS – Sztuka domowych obsesji

9 kwietnia – 5 maja 2014 r.

Sztuka domowych obsesji

Baśniowe obrazy Magdaleny Bors przywołują na myśl domową magię powołaną do życia przez obsesyjne pragnienie. Na wystawie prezentowane były prace z dwóch serii wykonanych w latach 2006-2011.

W pierwszej serii, Ojczyzny, ze zwyczajnych materiałów i codziennych domowych bibelotów wyłaniają się baśniowe sceny. Wełna wije się tworząc arkadyjski pejzaż ukryty pod stolikiem do kawy; rozsypane kostki cukru powstają z kuchennej podłogi, by zbudować zaczarowany zamek.

Prace Bors to subtelne nawiązania do europejskiego folkloru, absorbujące jego istotę bez przywiązania do konkretnej opowieści. Zawierają jednak także echa Australii, dyskretnie nawiązując do bardziej współczesnych mitologizacji krajobrazu Antypodów.

Podczas gdy Ojczyzny wyrażają nasze pragnienie czegoś magicznego pośród nudy codziennego życia, druga seria Magdaleny Bors, Siódmy dzień, bardziej bezpośrednio odnosi się do wzajemnej zależności tworzenia i obsesji. W każdej z prac odtworzony został ikoniczny krajobraz w niezwykłej formie i miejscu. Fragmenty układanki łączą się w jaskrawą rafę koralową; sterty starych gazet uformowane są na podobieństwo Dwunastu Apostołów, geologicznej atrakcji turystycznej na południowym brzegu australijskiego stanu Wiktoria; unikalne struktury Bungle Bungles (pasma górskiego w Australii Zachodniej) zostały wyszydełkowane.

Jednak mimo wielkiego wysiłku, twórcy patrzą na rezultaty swojej pracy z konsternacją. Czym jest owa obsesja, która kazała im stworzyć tego rodzaju sceny? Czy akt tworzenia jest rodzajem szaleństwa?

Wystawa zorganizowana została dzięki uprzejmości Beaty Cegielskiej i Galleri Image (Aarhus)

Magdalena Bors urodziła się w 1976 roku w Antwerpii w Belgii, a obecnie mieszka i pracuje w Melbourne w Australii. Dyplom licencjacki w zakresie sztuk pięknych, fotografii, uzyskała na RMIT University w Melbourne. Wystawiała w różnych miejscach w Australii i Europie. Prace jej znalazły się na wystawie „Fantazja”, kuratorowanej przez Alasdaira Fostera, pokazywanej w kilku miastach w Australii oraz na festiwalu Photoquai w Paryżu w 2009 roku. Simon Gregg omawiał jej prace w swojej książce „New Romantics: Darkness and Light in Australian Art” (Australian Scholarly Publishing 2011), analizującej “powrót do pasji w sztuce, oraz powrót do nastroju i wrażenia”. “Sztuka domowych obsesji” jest pierwszą wystawą Magdaleny Bors w Polsce.

Jeleniogórskie BWA, po gdańskim CSW Łaźnia, jest drugą galerią, w której wystawa była pokazywana, wcześniej prezentowana była w Galleri Image w Aarhus (Dania).

865959

Karkonosze. Fotografia Hand Made.

Karkonosze. Fotografia Hand Made to wystawa współczesnej fotografii, dla której pojęcie czasu istnieje inaczej. Jest to czas, który zatrzymał się dawno temu i istnieje w stanie pewnego rodzaju zawieszenia w fotografii tylko niektórych twórców.

Wszystkie prace zbliża wspólny klimat nostalgicznego pejzażu Karkonoszy, który przedstawiony w wersji czarno-białej podobny jest do fotograficznych wyobrażeń tych gór sprzed stu lat. Artyści, którzy taki sposób twórczości fotograficznej kultywują, kontynuują bogate tradycje artystyczne sztuki tej części Europy, w ich fotografiach góry symbolizują odwieczną tęsknotę za nieosiągalnym. Należy dodać, że prace, które prezentowane były na wystawie to klasyczne fotografie srebrowe, co wyróżnia je wśród powszechnej digitalizacji i nudy powszechności fotografii cyfrowej. Wybór techniki klasycznej był w tym wypadku niezwykle ważny: wymagał od artystów skupienia, koncentracji i uważności w każdym momencie kreacji. Dlatego wydaje się być w dziedzinie fotografii nurtem najbardziej osobistym.

Joanna Mielech – kurator wystawy

We wstępie do katalogu towarzyszącego wystawie Piotr Komorowski (zresztą uczestnik tej wystawy) napisał:

„Klasyczna fotografia srebrowa jest jak dobra, sprawdzona marka wina. Jej koneser nie musi poddawać się ryzyku kosztowania nowych odmian. A jeśli to robi, to i tak najczęściej powraca do wyrafinowanego smaku tego, co potwierdziło swoją zasadność przez minione lata. Negatywowo – pozytywowa metoda powoływania do istnienia obrazów fotograficznych jest zadaniem trudnym, opartym o kapryśne, zmienne warunki obróbki, podczas której trudno o kliniczną powtarzalność efektów. (…) W specyfice pracy, w jej alchemii, a także w mozolnej drodze od naświetlenia – do gotowego zdjęcia, zwolennicy fotografii analogowej odnajdują znaczenia, które oparte są na procesie przemian nie poddanych w sposób ostateczny dyspozycji maszyn i instrukcji ich obsługi. Zorientowanie sensu niniejszej wystawy wokół tej metody to także hołd złożony tym, którzy – jak do tej pory – najpełniej zapisali strony znaczącej opowieści fotograficznej o regionie.

Rękodzieło, którego odmianą jest fotografia klasyczna, pomimo zauważalnego w ostatnich latach powtórnego nią zainteresowania, pozostaje coraz bardziej dyscypliną niszową, hermetyczną, chętnie też poddającą się kultywowanej mitologizacji prowadzącej do pewnej formy elitaryzmu. Dla artystów biorących udział w wystawie Karkonosze. Fotografia Hand Made jest ona okazją do wyjątkowej celebracji wyznawanej przez nich metody. Z punktu widzenia organizatorów zaś, stanowi ona skuteczne pole do realizacji oryginalnej formuły wystawienniczej, porządkującej, ale i w pewnym sensie nobilitującej uczestników tej interesującej prezentacji”.

Artyści, którzy wzięli udział w wystawie:

Ewa Andrzejewska

Waldemar Grzelak

Janina Hobgarska

Jacek Jaśko

Piotr Komorowski

Krzysztof Kuczyński

Marek Liksztet

Wojciech Miatkowski

Tomasz Mielech

Janusz Moniatowicz

Wacław Narkiewicz

Krzysztof Niewiadomski

Tomasz Olszewski

Zygmunt Trylański

Jerzy Wiklendt

Wojciech Zawadzki

Wystawy pokazane zostały w:

Galerii N w Jabloncu nad Nisou w Czechach 29.04.2014 – 22.05.2014

i w Pałacu Staniszów – Centrum Sztuki 04.10.2014 do 31.10.2014

Wystawa: Karkonosze. Fotografia Hand Made jest częścią projektu „Przestrzeń”, który współfinansowany jest ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, środków budżetu państwa za pośrednictwem Euroregionu Nysa oraz Miasta Jelenia Góra i Starostwa Powiatowego w Jeleniej Górze.

Dotknąć obrazu

Każde miejsce zamieszkiwane przez człowieka ma swoje genius loci. Niekiedy jest ono zauważalne wprost w powszednim, codziennym oglądzie, innym razem jego głębsze, symboliczne znaczenie jest ukryte pod warstwą zewnętrznych odniesień. Karkonosze wraz z innymi pasmami górskimi otulającymi Jelenią Górę noszą obydwie powyższe cechy. Od stuleci stanowią kontekst miasta, będąc najpierw jego nieco magicznym tłem, potem zaś kulturowym i ekonomicznym zapleczem.

Geografia, ukształtowanie terenu, aspekty niegdyś strategiczno – obronne, dzisiaj zaś turystyczno – rekreacyjne i klimatyczne, decydują o szczególnym miejscu tych gór w świadomości mieszkańców, a także odwiedzających to miejsce przyjezdnych. Znaczącą, jeżeli nie wiodącą rolę pełniły Karkonosze jako inspiracja dla działań artystycznych zapoczątkowanych jeszcze w XVIII wieku., potem zaś, w drugiej połowie XIX stulecia zintensyfikowanych przez mieszkańców kolonii artystycznych powstałych w Szklarskiej Porębie i Jagniątkowie. W interesującym szkicu Region Karkonoszy – jego sztuka i tożsamość we współczesnej historii sztuki Agata Rome–Dzida pisze, iż cechą tych zogniskowanych głównie wokół malarstwa działań była ucieczka od aktualnych prądów i tendencji w malarstwie tego czasu. (…) Była równie przemyślanym skazaniem siebie i swojej sztuki na peryferie w imię zachowania autonomii własnej kreacji i utopijnej wiary, że świat inny, lepszy możliwy jest do skonstruowania.

Fascynacje tworzących tu do 1945 roku artystów niemieckich znalazły kontynuację w działaniach twórców polskich osiadłych na tych terenach po II wojnie światowej. Szczególnie interesujące okazały się dokonania na polu fotografii artystycznej. Już w 1946 roku w Karkonosze zawitał Jan Bułhak z postulatem przedstawienia wówczas egzotycznej nieco krainy szerokim odbiorcom z Polski, dla których ziemie te były jeszcze nieznaną, intrygującą tajemnicą. W następnych latach Karkonosze nabrały szczególnego znaczenia dla dynamicznie rozwijającej się jeleniogórskiej fotografii, co uosabiały w swojej twórczości tak znane, w pewnym sensie historyczne już postacie życia fotograficznego, jak Jan Korpal, Emil Londzin, Tomasz Olszewski, Jan Kotlarski, Waldemar Wydmuch, Jerzy Wiklendt, Maciej Bożek, Wacław Narkiewicz, Zygmunt Trylański i wielu innych. Towarzyszyły temu inicjatywy związane z szerszym, instytucjonalnym wsparciem miejscowych władz dla fascynacji etosem górskiego pejzażu. W 1980 roku z inicjatywy Jeleniogórskiego Towarzystwa Fotograficznego powstała cykliczna, o zasięgu ogólnopolskim, impreza prowadzona do dzisiaj przez Jeleniogórskie Centrum Kultury, pod nazwą Biennale Fotografii Górskiej, której akcenty w postaci wystaw towarzyszących i nagród specjalnych od lat promują Karkonosze na tle innych regionów Polski i Europy. Dwa lata wcześniej, w 1978 roku z inicjatywy Jerzego Olka miała miejsce w Jeleniej Górze znacząca wystawa zatytułowana Karkonosze Wielorakie, łącząca tradycyjne piktorialne punkty widzenia z elementami postkonceptualnej analizy obrazu. Pod nazwą Domek Myśliwski Karkonoszom były poświęcone coroczne plenery organizowane w latach 1975 – 1984 przez Jeleniogórskie Towarzystwo Fotograficzne, a ich efekty prezentowane były każdorazowo we własnej Galerii Towarzystwa.

Specyficzny górski i podgórski krajobraz otaczający Kotlinę Jeleniogórską również współcześnie stanowi jeden z ważniejszych tematów poruszanych w środowisku jeleniogórskich fotografów, czy to zrzeszonych w Jeleniogórskim Towarzystwie Fotograficznym, czy też skupionych wokół Jeleniogórskiej Wszechnicy Fotograficznej prowadzonej obecnie przez Wojciecha Zawadzkiego i Ewę Andrzejewską, czy też wreszcie działających w Karkonoskim Oddziale Związku Polskich Artystów Fotografików. W 2005 i 2006 roku Biuro Wystaw Artystycznych zorganizowało wyjątkową wystawę pt. Pamiątka z Karkonoszy, przy czym jej druga edycja poświęcona była fotografii i nowym mediom. Zamierzeniem wystawy było zobrazowanie związków artystów z górami opartych o ideę wspomnienia, nadbudowaną na prywatnej symbolice, mającej z założenia charakter osobistej notatki. W minionych latach w Jeleniej Górze oraz okolicznych miejscowościach galerie prezentowały szereg indywidualnych i zbiorowych wystaw poświęconych wprost lub pośrednio tematyce karkonoskiej. Adekwatnym do tego komentarzem ilustrującym pole aktywności jeleniogórskich fotografów, jest pełna lista autorów niniejszej wystawy, z których znakomita większość ma w swoim dorobku liczące się dokonania na polu fotografii krajobrazowej. Należy w tym miejscu wspomnieć o ogromnej ilości działań stricte amatorskich, o osobach nie zrzeszonych, które z pasją utrwalają uroki tych stron, co często stanowi katalizator do wkroczenia w dojrzalszy etap ukierunkowanej, świadomej twórczości.

Naszkicowane wyżej idee stanowią kanwę inicjatywy Jeleniogórskiego Biura Wystaw Artystycznych, ujętej pod nazwą Karkonosze. Fotografia Hand Made. Podejmuje ona próbę stworzenia szerokiej, lecz zwartej reprezentacji jeleniogórskiej fotografii zorientowanej wokół karkonoskiego krajobrazu. Przy doborze uczestników i kwalifikacji materiału zdjęciowego organizatorzy przyjęli czytelne kryterium weryfikacji. Przede wszystkim jest nim zdecydowane opowiedzenie się za twórczością, w której podjęty temat jest punktem wyjścia do wypowiedzi autorskiej, mającej wyraźnie określone konotacje artystyczne. Te same lub podobne miejsca są na wystawie pokazywane w sposób zróżnicowany: od paradokumentalnego, precyzyjnego zapisu, aż po swobodne, quasi malarskie interpretacje. Od szerokich panoramicznych wglądów – po wręcz morfologiczne ujęcia detali. Drugim elementem weryfikacyjnym jest technologia: do udziału w wystawie zaproszono autorów posługujących się klasyczną fotografią srebrową, stanowiącą dla większości współczesnych fotografów barierę trudną, lub wręcz niemożliwą do pokonania. Powszechna digitalizacja stała się bowiem faktem, który zdominował technikę i technologię fotografii, narzucając jej nie tylko swoistą mechanikę powstawania obrazu, ale i konsekwencje sytuujące się po stronie filozoficznej refleksji nad obrazem. Wybór klasycznej technologii, niezbyt precyzyjnie, lecz powszechnie nazywanej analogową, nie stanowi jednak w tym przypadku wskazania wartościującego, przedkładającego jedną metodę nad drugą. Jest on po części naturalną konsekwencją pewnej tradycji, którą kultywują między innymi osoby skupione wokół jeleniogórskiej szkoły fotografii. Określenie to, sformułowane przed laty przez Krzysztofa Jureckiego, rozumiane jest przez pryzmat zasady estetycznej opartej o ortodoksyjne podejście do natury medium, nawiązujące w swojej istocie do jego czystości gatunkowej. Warto podkreślić, iż określenie ortodoksyjny nie zawiera w sobie negatywnych konotacji, wręcz odwrotnie: wskazuje na prymarność pierwotnej zasady fotografii, będącej efektem oddziaływania światła i chemii a także ręcznej obróbki zdjęć, której istotą jest wyczuwalna na każdym etapie substancjonalność, materialność nośnika, który jest fizycznie dotykalny w procesie stawania się ostateczną, gotową fotografią.

W przypadku nośnika cyfrowego mamy do czynienia z pewną umownością. Obraz utajony (określenie znane z obszaru fotografii analogowej, a opisujące zmiany następujące w emulsji światłoczułej pod wpływem światła, ale jeszcze przed procesem wywołania) ma tu charakter permanentny: praktycznie zawsze jest on ukryty w formie zapisu elektronicznego na matrycy aparatu czy w dysku komputera. Aby go wyzwolić, uczynić widzialnym, należy doprowadzić do urządzenia dawkę energii elektrycznej. Jeśli jej zabraknie, utajnienie obrazu przyjmie postać ostateczną. Owa niematerialność nośnika jest cechą, która stanowi dla wielu artystów przyczynę rezygnacji z cyfrowego wymiaru fotografii. Współcześnie mają miejsce interesujące dyskusje na temat specyfik, podobieństw, ale przede wszystkim różnic występujących pomiędzy jedną a drugą metodą zapisu. Ich efektem jest między innymi wskazanie na kulturowe zmiany zachodzące w łonie samej fotografii, której etos z faktu zaświadczania o istnieniu świata przekształca się niekiedy w celebrację samej w sobie czynności fotografowania, jako rytuału biorącego w posiadanie całą dostępną rzeczywistość łącznie z jej peryferyjnymi, notatkowymi, nieistotnymi znaczeniami. Samo zaś odczytanie zapisu, ze względu na jego mnogość, a także płynącą z tego przypadkowość i błahość, bywa niekiedy już zbędna i nieatrakcyjna.

Wydaje się, że za wcześnie jeszcze, aby reperkusje związane z zastępowaniem fotografii klasycznej przez cyfrową rozpatrywać w jakimś ostatecznym, aksjologicznym ujęciu, zachodzące bowiem zmiany w kulturze trudno ad hoc obiektywizować. Rzeczywiste wartości wyłonią się w perspektywie historycznej. Natomiast warto dziś przypatrywać się, niejako od środka, całej dialektyce zmian, którym podlegamy za przyczyną nowych narzędzi będących efektem postępu technicznego. W moim przekonaniu niektóre wnioski poczynione z takiej wstępnej analizy uprawniają do postawienia tezy, iż natura tych zmian bywa niekiedy pozorna, a istota i sens przekazu pozostają, być może, niezmienne. W motcie do swojego znakomitego eseju Czy na pewno cyfrowa rewolucja? Stefan Czyżewski napisał: Obraz digitalny w fotografii, w rozumieniu rejestracji opartej o opozycje binarne, jest tak stary, jak druk fotografii przy użyciu rastra punktowego; tzw. obraz cyfrowy zarówno wydrukowany, jak i na ekranie monitora jest wciąż analogowy!

Jednakżeklasyczna fotografia srebrowa jest jak dobra, sprawdzona marka wina. Jej koneser nie musi poddawać się ryzyku kosztowania nowych odmian. A jeśli to robi, to i tak najczęściej powraca do wyrafinowanego smaku tego, co potwierdziło swoją zasadność przez minione lata. Negatywowo – pozytywowa metoda powoływania do istnienia obrazów fotograficznych jest zadaniem trudnym, opartym o kapryśne, zmienne warunki obróbki, podczas której trudno o kliniczną powtarzalność efektów, co z kolei stanowi zasadę w fotografii cyfrowej. Z tej przyczyny arkana pracy analogowej oparte są nie tylko o reżim technologiczny, ale i o specyficzne wyczucie graniczące z intuicyjnym dookreśleniem punktów granicznych procesu, którego apogeum stanowi decyzja o ostatecznej akceptacji wizualnych parametrów kopii. W specyfice pracy, w jej alchemii, a także w mozolnej drodze od naświetlenia – do gotowego zdjęcia, zwolennicy fotografii analogowej odnajdują znaczenia, które oparte są na procesie przemian nie poddanych w sposób ostateczny dyspozycji maszyn i instrukcji ich obsługi. Zorientowanie sensu niniejszej wystawy wokół tej metody to także hołd złożony tym, którzy – jak do tej pory – najpełniej zapisali strony znaczącej opowieści fotograficznej o regionie.

Rękodzieło, którego odmianą jest fotografia klasyczna, pomimo zauważalnego w ostatnich latach powtórnego nią zainteresowania, pozostaje coraz bardziej dyscypliną niszową, hermetyczną, chętnie też poddającą się kultywowanej mitologizacji prowadzącej do pewnej formy elitaryzmu. Dla artystów biorących udział w wystawie Karkonosze. Fotografia Hand Made jest ona okazją do wyjątkowej celebracji wyznawanej przez nich metody. Z punktu widzenia organizatorów zaś, stanowi ona skuteczne pole do realizacji oryginalnej formuły wystawienniczej, porządkującej, ale i w pewnym sensie nobilitującej uczestników tej interesującej prezentacji.

Wrocław, marzec 2014 r.

Piotr Komorowski

Dotknout se obrazu

Dotknout se obrazu

Každé místo obývané člověkem má své genius loci. Někdy je lze vypozorovat z jeho samotné každodennosti, jindy je jeho hlubší, symbolický význam skryt pod nánosem vnějších okolností. Krkonoše, jež spolu s jinými horskými masívy obklopují polskou Jelení Horu, se vyznačují oběma těmito atributy. Po staletí mají punc kromobyčejného místa, přičemž nejprve tvořily jakousi jeho magickou aureolu, aby se později staly kulturní a ekonomickou základnou.

Geografické aspekty či znalost terénu sehrávaly v dávných dobách stěžejní roli ve strategicko-obranných otázkách. Dnes hrají v myslích zdejších obyvatel, ale i návštěvníků těchto hor prvořadou roli aspekty turisticko-rekreační, potažmo klimatické. Krkonoše měly jakožto inspirační zdroj pro umělce nezanedbatelné, ne-li vůdčí postavení již v osmnáctém století, aby pak ve druhé polovině století devatenáctého tato inspirace ještě více zesílila díky tvůrčí činnosti obyvatel uměleckých osad vzniklých ve Sklářské Porubě a Jagniątkowě. Ve své zajímavé skice Krkonoše – jejich umění a místo v současných dějinách umění píše Agata Rome-Dzidová, že charakteristickým rysem těchto počinů, zejména z oblasti malířství, byl „útěk od dobových proudů a tendencí v malířství […]. Bylo to však též promyšlené odsunutí sebe i své tvorby na periférii ve jménu uchování si své osobité kreativity a utopické víry, že lze vytvořit nějaký jiný, lepší svět.“

Fascinaci Krkonošemi převzali po svých německých předchůdcích, kteří zde tvořili do roku 1945, jejich polští kolegové, kteří tato místa osídlili po 2. světové válce. Obzvláště pozoruhodnými se ukázaly počiny na poli umělecké fotografie. Již v roce 1946 zavítal do Krkonoš Jan Bułhak s plánem představit Polákům alespoň něco málo z těchto končin, jež pro ně až dosud byly prakticky neznámé a opředené navíc prazvláštním mystériem. V dalších letech se Krkonoše staly zcela zásadní lokalitou pro dynamicky se rozvíjející jelenohorskou fotografii, což se projevilo v tvorbě známých osobností, dnes již legendárních fotografů, jakými byli kupř. Jan Korpal, Emil Londzin, Tomasz Olszewski, Jan Kotlarski, Waldemar Wydmuch, Jerzy Wiklendt, Maciej Bożek, Wacław Narkiewicz, Zygmunt Trylański a řada dalších.

Ruku v ruce s tím šly i iniciativy spojené se širší, institucionální podporou místních úřadů, jež využily opojení nevšedním étosem této horské krajiny. V roce 1980 se z iniciativy Jelenohorské fotografické společnosti konal 1. ročník národní fotografické soutěže Bienále horské fotografie, která pod patronací Jelenohorského kulturního centra probíhá dodnes a která díky přidruženým výstavám a speciálním oceněním zviditelňuje Krkonoše nejen v Polsku, nýbrž i v Evropě. O dva roky dříve, tj. v roce 1978, proběhla v Jelení Hoře z iniciativy Jerzyho Olka významná výstava s názvem Rozmanité Krkonoše, jež v sobě snoubila klasické modely piktorální fotografie s prvky postkonceptuální analýzy obrazu. V letech 1975–1984 byly Jelenhorskou fotografickou společností pořádány rok co rok fotografické plenéry nazvané Domek Myśliwski (Hájovna), jejichž výsledky pak zmíněná organizace každoročně vystavovala ve své Galerii.

Specifikum horských a podhorských scenérií obklopujících Jelenohorskou kotlinu je v současnosti jedním z nejvíce skloňovaných témat v okruhu jelenohorských fotografů, resp. těch sdružených v Jelenohorské fotografické společnosti, potažmo kolem Jelenohorské fotografické univerzity (Jeleniogórska Wszechnica Fotograficzna) vedené Wojciechem Zawadzkim a Ewou Andrzejewskou a v neposlední řadě těch, kteří působí v krkonošské pobočce Svazu polských uměleckých fotografů. V letech 2005 a 2006 zorganizovala Sekce uměleckých výstav ojedinělou výstavu s názvem Památka z Krkonoš, přičemž druhý rok jejího konání byl tematicky zaměřen na fotografii a nová média. Fotografie na výstavě měly vypovídat o vztahu fotografů k těmto horám, vztahu založeném na bázi vzpomínek a nadto i na soukromé symbolice, přičemž vše mělo působit dojmem jakýchsi osobních poznámek. V uplynulých letech proběhlo v galerii v Jelení Hoře, ale i v galeriích okolních měst několik individuálních či kolektivních výstav věnovaných ať už přímo, anebo i nepřímo problematice Krkonoš. Všeříkající je v tomto směru seznam autorů vystavujících na této expozici, z nichž naprostá většina má za sebou pozoruhodné výsledky na poli fotografování přírodních scenérií. Nesmíme v této souvislosti zapomenout na obrovské množství ryze amatérských nadšenců, kteří nejsou sdruženi v žádné fotografické společnosti a kteří neúnavně zaznamenávají neopakovatelnou atmosféru této krajiny, což se tu a tam stává katalyzátorem jejich vstupu na půdu pokročilejší a uvědomělé tvůrčí činnosti.

Výše načrtnuté myšlenky jsou základem iniciativy jelenohorské sekce uměleckých výstav nazvané Karkonosze. Fotografia Hand Made. Vytyčila si za cíl vytvořit širokou, nicméně kompaktní reprezentativní kolekci jelenohorské fotografie týkající se krkonošské přírodní scenérie. Při výběru autorů a hodnocení jejich fotografií postupovali organizátoři podle vcelku jednoduchého klíče. V první řadě to bylo rozhodné přihlášení se k tvorbě jako takové, kdy dané téma slouží coby prostředek k autorské výpovědi, v níž se zcela zřetelně zračí umělecké konotace. Identická, eventuálně podobná místa jsou na výstavě ukazována rozličným způsobem: od paradokumentárního, precizního zobrazení, až po svobodné, kvazi malířské interpretace; od širokých panoramatických pohledů až po detailní záběry. Ve druhé řadě to byla použitá technologie: na výstavu byli pozváni fotografové pracující s klasickou fotografií, která pro většinu jejich dnešních kolegů představuje těžko zvládnutelný, ba leckdy i nezvládnutelný problém. Digitalizace totiž ovládla techniku i technologii fotografování, což ve svém důsledku znamenalo nejen svébytnou „mechaniku“ vzniku snímku, ale i jeho posunuté vnímání. Výběr klasické technologie, často ne úplně přesně zvané „analogová“, však v tomto případě neznamená vyzdvižení jedné metody na úkor druhé. Nejde o nic jiného než o přirozenou návaznost na tradici, kterou dodnes pěstují lidé z okruhu jelenohorské fotografické školy. Tato formulace, vyslovená před několika lety Krzysztofem Jureckim, je vnímána prizmatem estetické zásady založené na ortodoxním přístupu k přirozenosti prostředí a navazující ve své podstatě na jeho kvalitativní stránky. Nutno podotknout, že pojem „ortodoxní“ v sobě neskrývá negativní konotace, ba právě naopak: poukazuje na primární zásady fotografie, která je efektem působení světla a chemie a taktéž ručního vyvolávání fotografií, jehož devízou je stále přítomné vědomí materiální stránky fotografie, popř. filmu, kterého se lze v procesu vyvolávání fotografie fyzicky dotýkat.

V případě digitálního nosiče máme co do činění se svého druhu konvenčností. Snímek, jenž je nám v klasické fotografii skryt a vyvstává nám vlivem paprsků světla postupně před očima ve fotografické emulzi ještě před samotným procesem vyvolání, je zde permanentně přítomný. Prakticky po celou dobu je uložen ve formě elektronického zápisu na paměťové kartě fotoaparátu, potažmo v paměti počítače. K jeho zviditelnění, resp. vyvolání je zapotřebí jistého množství elektrické energie. Nedostává-li se jí, je snímek „uložen“ jednou provždy. Právě nemateriálnost nosiče je důvodem, proč se tolik umělců od digitální fotografie odvrací. V současnosti je v plném proudu ne nezajímavá debata ohledně specifik, podobností a především rozdílností mezi oběma způsoby fotografování. Jejich výsledkem je mimo jiné poukázání na kulturní změny probíhající v samém lůně fotografie, která jakoby ustupovala z pozic „svědka existence světa“ a začala se mnohdy vzhlížet sama v sobě a fotografování vnímat jako nějaký rituál, jimž si může „přivlastňovat“ veškerou viditelnou skutečnost, včetně všech jejích významů, počítaje v to i ty podružné, nepodstatné a okrajové. Samotné prohlížení fotografií se pak vzhledem k jejich velkému množství a z toho plynoucí opakovatelnosti a zaměnitelnosti stává nudným a únavným.

Zdá se, že je předčasné dávat fenoménu nahrazování fotografie klasické tou digitální nějaké jasné hodnotící znaménko, lze totiž jen dost obtížně objektivním způsobem hodnotit právě probíhající kulturní změny. Povaha těchto změn se prokáže až časem. Co ale můžeme a co bychom měli, je nahlížet jakoby zevnitř na tu dialektiku změn, jež na nás aktivně působí ve jménu nových technologií, které s sebou přináší technologický pokrok. Podle mého názoru mohou některé závěry učiněné z takovéto předčasné analýzy vést k domněnkám, že přirozenost těchto změn bývá mnohdy jen zdánlivá, nicméně podstata a smysl jejich odkazu zůstávají beze změn. Stefan Czyżewski v mottu znamenitého skvělého eseje Jde skutečně o digitální revoluci? napsal: „Digitální obraz ve fotografování jakožto záznam založený na binární opozici je tak starý jako tisk fotografií s použitím polotónu; tzv. digitální snímek je stále snímkem klasickým, ať už je na obrazovce monitoru, nebo je vytištěný!“

Nicméně platí, že klasická fotografie je jako kvalitní a lety ozkoušená značka vína. Znalec nemusí podstupovat riziko ochutnávání značek nových. A pokud tak přesto učiní, stejně se přečasto vrací k rafinované chuti té značky, která svou kvalitu potvrzuje již po mnoho a mnoho let. Metoda vyvolávání fotografií pomocí negativu a pozitivu není úkolem snadným, je při něm zapotřebí vypořádat se s vrtošivými a proměnlivými okolnostmi, které proces zpracovávání fotografií doprovázejí, a stejně tak i počítat s tím, že stereotypy vyskytující se v digitálním fotografování jsou zde věcí prakticky neznámou. Z tohoto důvodu se nad vyvoláváním klasické fotografie nevznáší jen oblak nevšedního půvabu v podobě svébytné technologie, ale i ten v podobě správného odhadu hraničícího s intuitivním poznáním, co je třeba „doupravit“ a rozhodnout tak o konečné podobě snímku. A právě ve specifičnosti této činnosti, v její, dá se říci alchymii, a také v trnité cestě začínající exponováním a končící hotovým snímkem spatřují milovníci klasické fotografie její kouzlo, které jim tolik schází tam, kde o konečné podobě snímku rozhodují přístroje a instrukce jejich obsluhy. Tím, že jsme tuto naši výstavu věnovali právě této metodě, jsme zároveň chtěli projevit uznání všem těm, kdo až dosud nejplněji zaznamenávali na své fotoaparáty krásy našeho regionu.

Rukodělná výroba, kterou klasické fotografování bezesporu je, se navzdory nedávno obnovenému zájmu o ni dostává stále více do pozadí a uzavřenosti a ruku v ruce s tím i do pozice jakési elitářské interdisciplíny. Pro umělce, kteří na výstavě Karkonosze. Fotografia Hand Made prezentují své práce, je příležitostí k tomu, aby vzdali hold jimi používané a velebené metodě. Z pohledu organizátorů pak je ideální možností k realizaci originální výstavy, ale v jistém smyslu i k poctění účastníků této velezajímavé prezentace.

Wrocław, srpen r. 2014

RAFAŁ TOMCZAK OTOCZAK. Rycerz jutrzenki.

28.02 – 05.04.2014 r.

Tomczak Otoczak

(…) W trakcie pracy twórczej Tomczak kilkakrotnie zrzucał z siebie ciężar własnego dorobku artystycznego, odcinał się od niego na tyle zdecydowanie, że oprócz zmian ewolucyjnych właściwych każdemu artyście, porzucał pseudonim – nazwisko (Tomas, Tomaz, Otoczak, nie licząc ogromnej ilości przypadkowych pseudonimów, którymi sygnował swoje prace). Jego twórczość jest przez to szczególnie różnorodna, Tomczak Otoczak zajmuje się projektami z pogranicza malarstwa, fotografii i komiksu, podejmuje próby literackie i muzyczne. Zamierzam skupić się w tym momencie na jednym jej aspekcie. Tomczak Otoczak podczas działań w strukturach TYNK’u przed laty stworzył nadzwyczaj oryginalną formę parakomiksu. Wypracował wówczas narzędzia, którymi posługuje się do dziś, zarówno w swojej twórczości graficzno – narracyjnej, jak i malarsko – fotograficznej. Podstawowym elementem wyróżniającym tę część twórczości Tomczaka jest kadr komiksowy – zazwyczaj rozbudowany do rozmiarów planszy i wyposażony we wszystkie cechy owego „ujęcia” komiksowego. Dzięki takiemu rozwiązaniu Otoczak uzyskuje przestrzeń, na której rozwija akcję symultanicznie, a ponieważ zazwyczaj tworzy komiksy jednoplanszowe, zdecydowanie zamyka jeden konkretny moment na swoim kadrze/planszy, narrację konstruując poprzez odnośniki – kotwice fabularne zawarte w dialogach i innych tekstach słownych wkomponowanych w grafikę (w różnej formie). Jego dzieła stanowią swego rodzaju komiksowe mapy fabularne, skomplikowane grafy, które każdy może odczytać po swojemu, w dowolnym kierunku, w zależności od subiektywnych wyborów centrum (początku) i układu „dymków”. Tomczak jest rysownikiem „tłoku”, ciasnoty, stawia człowieka (czy też szerzej – istoty, którymi zaludnia swoje komiksowe przestrzenie) w sytuacji zaskoczenia, jest jak fotoreporter w środku dzikiej orgii. Odrysowuje swoich bohaterów, pokazuje ich w planach od ogólnego, poprzez amerykański, aż po zbliżenia (niekiedy fragmentaryczne – na oko, lub zęby) i upycha w jedynym kadrze. Powstaje w ten sposób wrażenie kompletnego chaosu, zamętu i pulsowania. Bohaterowie Tomczaka rozmawiają, gryzą się ze sobą albo wyzywają, spółkują, bawią się (częste skojarzenia związane z twórczością Otoczaka to bankiet, impreza, koncert) albo po prostu wykonują szereg zwyczajnych codziennych czynności. Wydaje się, że nasycenie interakcji jest tu tak wielkie, że autor musiał przeszczepić je (charakterystyczna dla Tomczaka technika) na tę jedną chwilę, niejako „do zdjęcia”, z całego swojego „uniwersum”. Jego postacie rysowane w zbliżeniach poddawane są charakterystycznym deformacjom, jak w oku kamery (duża głowa i korpus, małe nóżki). Powstaje wrażenie dobijania się do czytelnika, postacie nachylają się ku niemu, niemal rzucają do gardła. Usiłują wciągnąć do gry, zahaczyć, potrącić (mają do niego pretensje?).

Nieco inaczej wyglądają zmagania Tomczaka Otoczaka z formą komiksu „klasycznego”, ciągłego i spójnego pod względem stylistycznym. Większy format paradoksalnie ogranicza go i demobilizuje artystycznie. Od jakiegoś czasu Rafał Otoczak jest narysowanym przewodnikiem w nowelkach graficznych wydawanych w serii „Bi-bułka”, oprowadza po swojej jaźni i nadzoruje tam spis powszechny.

W swojej twórczości z pogranicza malarstwa i fotografii Tomczak Otoczak wykorzystuje techniki wypracowane w działalności parakomiksowej, jednak rezygnuje tu z mnożenia mikronarracji i uspokaja kompozycję. Słowo ogranicza do roli tytułu, stawia ono te realizacje w pewnym określonym kontekście i jednocześnie stanowi rodzaj komentarza (niekiedy liternictwo wkomponowane jest w obraz). Tomczak pracuje na materiale fotograficznym, który przekształca przy pomocy farb i komputera. Energicznie dobudowuje, łączy odległe formy i przestrzenie (przeszczepia dachy, fragmenty pejzażu, kolor), przetwarza je i odrealnia. Zasłania swoje kompozycje „parawanami”, tworzy marginesy i zamalowuje farbą. Uwydatnia w ten sposób pewne cechy postaci i przedmiotów; mieszając je z tłem dochodzi do fotograficznych efektów prześwietlenia i niedoświetlenia, jednocześnie uzyskuje właściwą cyfrowym narzędziom klarowność, uporządkowanie i pozorną warsztatową doskonałość.

Piotr Machłajewski (kurator wystawy).

Tekst pierwotnie opublikowany w „Recyklingu Idei” nr 11 (jesień/zima) 2008 r.

Rafał Tomczak (ur. 1977 r.), artysta podpisujący się pseudonimami Tomazs i Otoczak; rysownik komiksów, grafik, fotograf, twórca wideo. Absolwent jeleniogórskiego Liceum Plastycznego, studiował w Instytucie Sztuki i Kultury Plastycznej na WSP w Zielonej Górze oraz na WSP w Częstochowie. Członek TYNK Gruppe (wraz z m.in. Przemysławem Mateckim i Olafem Ciszakiem). Współtwórca zespołu Płetwonurki Szczurki grającego muzykę eksperymentalną (aktualny skład zespołu: Rafał Tomczak Otoczak, Radosław Elwis Boruszak i Grażyna Wikra Wikierska). Twórca/wydawca kilkudziesięciu art-zinów (komiks, rysunek, poezja, fotografia), m.in. „Czarnego padołu” (siedem numerów) i „Białej brwi”. Twórca wydawanej od 2005 roku serii komiksów dla dzieci pt. „Bi Bułka” (jak dotąd ukazały się trzy albumy).Wieloletni współpracownik magazynu komiksów „Ziniol”. Publikował m.in. w „AQQ”, „Maci Pariadce”, „Maszinie” oraz „Ricie Baum”.

Na wystawie prezentujemy wybór z twórczości komiksowo – rysunkowej Tomczaka Otoczaka, jego art-ziny oraz klipy wideo przygotowane do muzyki zespołu Płetwonurki Szczurki.

Wystawa ze środków finansowych: Miasta Jelenia Góra.

Wojciech Zawadzki. Przedmiot 1972 – 2012.

28.02 – 05.04.2014 r.

O Fotografii

Hasło „przedmiot” dotyczy fotografii jako rzeczy „samej w sobie”, fotografii żyjącej, dzięki fizyczności, własnym życiem, niezależnym i oderwanym od istniejącej realnie zapisywanej rzeczywistości. Obraz fotograficzny posiada byt niezależny.

Wystawa pokazała dwa cykle fotografii Wojciecha Zawadzkiego: cykl „Przedmiot” powstały w 1972, którego premierowa prezentacja miała miejsce w roku 1978 w legendarnej galerii wrocławskiej „Foto Medium Art” oraz nowszy cykl pod tym samym tytułem powstały w 2012.

Wojciech Zawadzki (ur. 1950 r.) uprawia fotografię od lat 70.Wywarł duży wpływ na ukonstytuowanie się nurtu „fotografii elementarnej” (lata 70.) oraz „fotografii czystej” (lata 80.). Członek Związku Polskich Artystów Fotografików. Kurator Galerii „Korytarz” Jeleniogórskiego Centrum Kultury. Wykładowca fotografii w Wyższym Studium Fotografii w Warszawie , Zielonej Górze, kierownik i wykładowca w Wyższym Studium Fotografii w Jeleniej Górze, obecnie dwuletniego studium pod nazwą „Jeleniogórska Szkoła Fotografii”, wykładowca w Studium Fotografii „Kwadrat” we Wrocławiu. Wykładał również za granicą, m.in. w Danii. Zawadzki wystawiał w kraju i za granicą. W latach 1998 – 2008 zrealizował dwie duże autorskie wystawy, „Moja Ameryka” i „Olszewskiego 11”, które prezentowane były w najważniejszych galeriach w Polsce.
Jego fotografie znajdują się w zbiorach Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Sztuki Współczesnej w Hunfeld (Niemcy), Śląskiej Kolekcji Sztuki Współczesnej.
O fotografii

Nieruchoma, całkowicie płaska powierzchnia błony fotograficznej, przypominająca, być może, zamarznięte jezioro. Za sprawą światła wyzwolonego wolą, okiem i wrażliwością fotografa nagle ożywa. Rozpoczyna się ruch cząsteczek elektrycznych dotychczas tkwiących nieruchomo w jego wnętrzu. Aniony i kationy atakują się wzajemnie. Łączą i dzielą się w absolutnie tajemniczy sposób dla artysty tworząc strukturę przyszłego obrazu fotograficznego. Czy przyszłego? Czy już istniejącego w niedostrzegalny dla nas sposób? Oto, być może, wielka tajemnica fotografii, którą odkrywamy dopiero w momencie ujawniania, za pomocą chemii, obrazu utajonego. Zaistnieje wtedy negatyw czyli odwrotność tego co fotograf pragnie ukazać światu.
W jego osobistym, negatywnym wizerunku fragmentu rzeczywistości zawarte są być może, wszystkie oczekiwania człowieka, który go stworzył. Jego radości, lęki i poglądy. A nade wszystko przekonanie

o zapisaniu kawałka kosmosu, który go otacza. Sposób pojmowania tego, co nazywamy życiem, czyli tego, co nas tworzy i dotyczy. Tego, co być może cenimy najbardziej.

Całkowicie ręczna obróbka chemiczna. Ciemnia, która odsyła do tajemniczych atmosfer pracowni alchemików i fakt fizycznego istnienia kliszy negatywowej jako niepodważalnego dowodu działania światła na szlachetną powierzchnię soli srebra , których
w rzeczywistości cyfrowej nie daje się zauważyć – znakomicie dopełnia ten obraz. Ten obraz jest odciskiem dłoni autora na kawałku szlachetnego kruszcu jakim w tym przypadku jest fotografia.
Wojciech Zawadzki

 

Wystawa ze środków finansowych: Miasta Jelenia Góra.

 

Przestrzeń/Prostor. Spotkanie na Stogu Izerskim.

…i biała mgła, białe oczekiwanie, białe nieznane, białe dale

i kolorowa bliskość… i bliska kolorowość

gdzieś są góry i gdzieś jest ziemia

i gdzieś, bardzo blisko, jest niebo…

wysokość, cisza, wiatr, powietrze, dal,

przed sobą polski horyzont aż do morza, z tyłu Czechy

ludzie z ludźmi, ludzie bez ludzi

czas bez minut, bez godzin… czas, który się na cztery dni zatrzymał…

czas, który przemienił się w kolory

wibracje powietrza, wibracje w sercu, wibracje postrzegania, wibracje zrozumienia

linie ołówkiem, ślady pędzlem

CYK

koper, chleb, piwo, wino, kiełbaski… i jabłko

WSPÓLNY STÓŁ

… słowa i uśmiechy, słowa i słowa, słowa i kolory, słowa i linie, kreski i kropki…

i poszukiwanie i tworzenie i obawy

ogień i wieczór i noc i rano

obrazy

fotografie

…i słowa podżegania DO ZOBACZENIA KIEDYŚ…

D.M. maj 2014

Plener artystyczny na Stogu Izerskim odbył się od 17 do 22 maja 2014 r. na zaproszenie Galerii BWA w Jeleniej Górze. Miejsce ze wspaniałym widokiem w dal było aż kosmicznie inspirujące; wszystkim obecnym uświadamiało, jak mały jest człowiek, że zarówno jego bycie, jak i starania czy twórczość są tylko tymczasowe. Możliwość przeżycia w jednym miejscu poczucia nieuchronności losu i jednocześnie poczucia wolności jest wspaniała – zwłaszcza i szczególnie dla grupy artystów – fotografów, malarzy, grafików, plastyków i performerów.

Tak różnorodna grupa ludzi spotkała się na zaproszenie p. dyrektor Niny Hobgarskiej w schronisku na Stogu Izerskim, jednej z najwyższych gór Gór Izerskich. Starali się opracować w sposób artystyczny, a następnie rozwinąć zadany temat – przestrzeń. Temat był wokół aż naturalistycznie namacalny. Wszystko go dotyczyło i wszystko było nim przesycone. Wszystko łączyło się z tą potęgą, która rozwarła się pod nami w pełnej krasie i szczerości. Doskonałość sama w sobie.

Potem bierze się do ręki ołówek, pędzel, aparat fotograficzny i stara się wyrazić wszystko, co się widzi, słyszy, zauważa. Wszystko, co się czuje. Tylko, że czasami poczucie, pragnienie, przekonanie, że da się radę, które rozpoczyna się wraz z pierwszym porannym promieniem słońca, znika wraz z jego ostatnim błyskiem. Właśnie tu, w górach, temat przestrzeni jest ogromnym wyzwaniem.

Na wspólne dni wpłynęło także to, że zaproszeni zostali i spotkali się tu różni artyści z obu stron Gór Izerskich – Czesi i Polacy. Wspaniały pomysł połączenia grupy różnorodnej nie tylko artystycznie i językowo, ale też wiekowo. Różność spojrzenia, doświadczeń artystycznych i życiowych, odpowiedzialności za siebie, podejścia do swojej twórczości, zdolność uchwycenia tematu i jego wyrażenia pokazały się w pełnej skali i jaskrawości.

Powstawały obrazy i fotografie…

W nich skryły się też wszystkie rozmowy, dialogi, monologi, milczenia, obserwowania, poszukiwania. W nich pojawiło się zrozumienie bez słów, sympatia, wzajemne wsparcie. W nie wryła się oczywista rywalizacja artystyczna, bez której nie zaiskrzy, bez której nie idzie się dalej i bez której – przede wszystkim – nie ma przyjaźni w twórczości i chyba również w życiu.

Soczewki aparatów w rytmie schodzonych kilometrów nacykały tysiące zdjęć, a ci, którzy wybrali i umieją widzieć przestrzeń przez wizjer lub displej aparatu fotograficznego, swoje tajemnice i obrazy odkryją dopiero na wystawie w Jeleniej Górze i w galerii Boučkův statek w Malej Skále.

Nie ma nic bardziej inspirującego, niż spotkanie z tymi, którzy w tej samej chwili przeżywają to samo.

Słowa – a zwłaszcza słowniki – są zbyteczne.

Zarejestrowane przeżycia i odczucia z inspirującego polsko-czeskiego spotkania artystów znajdziemy w obrazach i fotografiach.

 

Przestrzenie, miejsca, obrazy…

Przestrzeń – to, co nas otacza. Prze-strzeń. Prze-strzał. Prze-strzec. Prze-stwór. Prze-sunąć. Prze-sycić. Prze-świt. Prze-trwać. Prze-trawić. Prze-żyć. Prze-czytać. Prze-myśleć. Intuicyjnie czujemy, że w znaczeniu słowa przestrzeń kryją się dwa elementy. “Prze”- wiązany z czasem, z przeżyciem, przebywaniem oraz „strzeń” związany z ruchem, szybkością.

Edward T. Hall w książce „Ukryty Wymiar” pisze o percepcji przestrzeni, receptorach przestrzennych – oczach, uszach, nosie, o receptorach bezpośrednich, skórze i mięśniach,

o przestrzeni wzrokowej i słuchowej, przestrzeni węchowej, przestrzeni termicznej, przestrzeni dotykowej. O antropologii przestrzeni, przestrzeni trwałej, na pół trwałej i nieformalnej,

o dynamizmie przestrzeni.

O przestrzeni wizualnej. „Poruszając się w przestrzeni, stabilizujemy swój świat wizualny za pomocą przekazów płynących z ciała. Bez tego sprzężenia zwrotnego z ciałem bardzo wielu ludzi traci kontakt z rzeczywistością i ulega halucynacjom.” – pisze Hall. A zatem istnieje także przestrzeń halucynacji, wytworzona na podstawie informacji niestandardowo przetworzonych przez nasz umysł.

O tym, jak istniejemy w przestrzeni decyduje to, kim lub czym jesteśmy, decyduje jakość posiadanych przez nas fizycznych i kulturowych receptorów. Tym najważniejszym receptorem jest wzrok, który wytwarza wizualne reprezentacje przestrzeni.

O związkach między obrazami a miejscami pisze Hans Belting w swojej „Antropologii Obrazu”.

Według niemieckiego badacza „obrazy fotograficzne stały się ››miejscami nieumiejscowionego‹‹

Po tym jak utracone zostały miejsca w świecie, powracają one w obrazach, które raz jeszcze nadają im status miejsca.” Belting zwraca uwagę, że nasze przeżywanie świata zostało już bezpowrotnie zapośredniczone przez obrazy medialne. Miejsce samo w sobie, jego unikalność, specyfika, fizyczne atrybuty przestrzeni uprawomocnione są już jedynie przez jego obraz medialny. Rzeczywistość istnieje o tyle, o ile potwierdzana jest przez media. Znakomity czeski fotograf Miroslav Tichy, w poświęconym mu filmie Tarzan na emeryturze, powtarzał za Platonem, że świat, który widzimy jest tylko odbiciem, złudzeniem… Śmiał się, że fotografuje to, czego i tak nie ma.

Doświadczenie przestrzeni i miejsca było kiedyś warunkami istnienia kultury. Wytwarzały historyczne tożsamości, które umożliwiały odróżnienie swojego od obcego, które budowały poczucie przynależności i sensu życia. W nowoczesnym świecie te przestrzenie tożsamości zostały wyparte przez przestrzenie tranzytowe. „Przestrzenie komunikacji zastępują dawne przestrzenie geograficzne.” Stają się one przystankami, poczekalniami, węzłami wielkiej sieci globalnych połączeń. W rezultacie miejsca, które kiedyś były unikalne, tracą swoją specyfikę, dostosowują się do ujednoliconych sieciowych potrzeb mas podróżujących ludzi. Przestrzenie, kiedyś zamknięte i specyficzne, dziś otwierają się i ich unikatowość podmywana jest przez fale rozmaitych sprzecznych oczekiwań i wyobrażeń. Lokalne kultury wypierane są z miejsc, z których się wywodzą. Jak pisze Belting przestają one być miejscami pamięci stały się raczej miejscami w pamięci. Przestrzenie i miejsca obecnie bardziej realne wydają się być w obrazach niż w rzeczywistości.

Kiedy odwiedzamy jakieś miejsce, to nie odnosimy się jedynie do jego czasu teraźniejszego. Chcielibyśmy dotrzeć do miejsca takiego, jakim ono było w czasie, które zdefiniował jego tożsamość. Poruszamy się, wśród półprzezroczystych warstw czasu. Z każdej z tych warstw próbujemy odfiltrować to, co jest dla nas szczególnie interesujące. Dlatego miejsca fizycznie istniejące w przestrzeni stają się w naszych głowach często wirtualnym fantazmatem, zbiorem cytatów, obrazów, wspomnień i emocji innych ludzi. Często bywa tak, że miejsca istniejące realnie, posiadające swoje geograficzne koordynaty, są scenerią fikcji. Tradycją miejsca jest historyczne zafałszowanie, przemilczenie lub wręcz czysta fantazja. Trwanie takich narracji często na trwałe zakorzenia się w pamięci miejsca i produkuje kolejne „dowody” jego prawdziwości, im pamięć miejsca bardziej zafałszowana, tym takich fikcyjnych, kompulsywnych potwierdzeń wydaje się więcej. Oblicza takich miejsc zmieniają się powoli dopiero dzięki historycznym i politycznym wstrząsom, które dopuszczają nowe sposoby interpretacji historii, które uprawomocniają historię tych, którzy do tej pory skazani byli na milczenie. Mitologizowanie przestrzeni dotyczy nie tylko tak szczególnych fragmentów przestrzeni jak pola bitew, miejsca związane ze sławnymi ludźmi, ale także samej natury. Mitologizujemy brzeg morza i panoramy gór. „Dlaczego bliskość wodospadu, góry czy jakiegokolwiek innego fragmentu natury czyni nas mniej podatnymi na doświadczanie ››nędznych niechęci i niskich pożądań‹‹ niż bliskość zatłoczonych ulic?” pyta Alain de Botton w „Sztuce Podróżowania” i odpowiada, że emocje związane z miejscami można adekwatnie określić pojedynczym słowem, jakim jest wzniosłość. To właśnie słowo najlepiej oddaje to, co czujemy patrząc na majestatyczną panoramę górską, kiedy stajemy na skraju pustyni albo patrzymy na piętrzące się pod niebo skaliste urwiska. Pojęcie to weszło do powszechnego użytku na początku osiemnastego stulecia, a wywodzi się przetłumaczonego w 1712 roku na język angielski, napisanego około 200 roku naszej ery traktatu Longinusa „O wzniosłości”. Autor, analizując rozmaite krajobrazy, zebrał je w zbiór takich, które wywołują w ludziach uczucia, które określił z jednej strony jako przyjemne, a jednocześnie moralnie korzystne. Od tej pory o wartości krajobrazu decydowało to jakiego rodzaju uczucia wywołują w ludziach. „Joseph Addison w swoim eseju ››O rozkoszach wyobrażni pisał‹‹ o „cudownym spokoju i zdumieniu”, jakie odczuwał w obliczu „widoków otwartych równin, nietkniętych ręką człowieka pustyń, potężnych gór, wysokich skał i bezdennych przepaści i ogromnych obszarów wody.” – pisze de Botton. Malujący górskie pejzaże Karkonoszy, Caspar David Friedrich był uosobieniem wzniosłego, mistycznego stosunku do natury. W jego obrazowaniu przestrzeni ważną rolę odgrywa perspektywa patrzącego i przeżywającego człowieka. W słynnych fotografiach Ansela Adamsa z Yosemite National Park w Kalifornii obecności tego spojrzenia już nie odczuwamy. A jednak Adams wykonywał swoje majestatyczne fotografie w określonym celu. Należał do klubu Sierra – grupy, która aktywnie działała na rzecz ochrony środowiska naturalnego w Ameryce Północnej. Adams był także autorem systemu strefowego, który umożliwia dobór ekspozycji fotograficznej. A zatem techniczny pomiar przestrzenny powiązany był bezpośrednio z uzyskiwanym obrazem.

Czy jest możliwe istnienie w jakiejkolwiek przestrzeni poza kulturą? Nawet to, co nazywamy Naturą, ujęte jest w estetyzujące ramy kultury. O percepcji miejsca decyduje jego kulturowa „atrakcyjność” , potencjał sensów, możliwość narracji wynikająca z jego estetycznego potencjału. Każda epoka ma miejsca i przestrzenie, które „odkrywa” dla masowej wyobraźni. Po fascynacji „nieturystycznymi” wędrówkami po Azji, przyszedł czas na wyprawy bałkańskie. Nieskażone (albo innymi słowy atrakcyjnie brudne) bezdroża Albanii i Czarnogóry stały się miejscami, które w dobrym tonie było przemierzać. Ich percepcja jest już całkowicie oderwana od praktycznej rzeczywistości.

Dzisiaj nie tylko miejsca oderwały się od swoich obrazów, ale także obrazy oderwały się od swoich miejsc. Stały się one mieszkańcami rzeczywistości wirtualnej, oderwały się od przypisanych im przestrzeni i istnieją zawieszone w zbiorowej wyobraźni.

Postrzeganie przestrzeni przez artystów zawsze było wielowymiarowe. Dla jednych była to przestrzeń wewnętrzna, zamknięty, izolowany świat własnej wyobraźni wypełnionej abstrakcyjnymi relacjami i pojęciami. Dla innych relacja z przestrzenią przyjmuje wyraz fizyczny, uzewnętrznia się w relacji wobec własnego ciała, jego wymiarów, możliwości, rozciąga się od przestrzeni intymnej do przestrzeni społecznej, przechodzi płynnie w geo- i biopolitykę, określa miejsce człowieka w wielowymiarowej rzeczywistości. Przestrzeń prowokuje do działania. W naturze człowieka, w naturze artysty jest coś, co zmusza do określenia się, do działania. Jest to działanie: w, wobec, przeciw, z … W którąkolwiek stronę skierujemy nasze zainteresowanie, prowokacja przestrzeni będzie zawsze aktualna.

Przestrzeń – to, co nas otacza. Prze-strzeń. Prze-strzał. Prze-strzec. Prze-stwór. Prze-sunąć. Prze-sycić. Prze-świt. Prze-trwać. Prze-trawić. Prze-żyć. Prze-czytać. Prze-myśleć. Intuicyjnie czujemy, że w znaczeniu słowa przestrzeń kryją się dwa elementy. “Prze”- wiązany z czasem, z przeżyciem, przebywaniem oraz „strzeń” związany z ruchem, szybkością.

Edward T. Hall w książce „Ukryty Wymiar” pisze o percepcji przestrzeni, receptorach przestrzennych – oczach, uszach, nosie, o receptorach bezpośrednich, skórze i mięśniach,

o przestrzeni wzrokowej i słuchowej, przestrzeni węchowej, przestrzeni termicznej, przestrzeni dotykowej. O antropologii przestrzeni, przestrzeni trwałej, na pół trwałej i nieformalnej,

o dynamizmie przestrzeni.

O przestrzeni wizualnej. „Poruszając się w przestrzeni, stabilizujemy swój świat wizualny za pomocą przekazów płynących z ciała. Bez tego sprzężenia zwrotnego z ciałem bardzo wielu ludzi traci kontakt z rzeczywistością i ulega halucynacjom.” – pisze Hall. A zatem istnieje także przestrzeń halucynacji, wytworzona na podstawie informacji niestandardowo przetworzonych przez nasz umysł.

O tym, jak istniejemy w przestrzeni decyduje to, kim lub czym jesteśmy, decyduje jakość posiadanych przez nas fizycznych i kulturowych receptorów. Tym najważniejszym receptorem jest wzrok, który wytwarza wizualne reprezentacje przestrzeni.

O związkach między obrazami a miejscami pisze Hans Belting w swojej „Antropologii Obrazu”.

Według niemieckiego badacza „obrazy fotograficzne stały się ››miejscami nieumiejscowionego‹‹

Po tym jak utracone zostały miejsca w świecie, powracają one w obrazach, które raz jeszcze nadają im status miejsca.” Belting zwraca uwagę, że nasze przeżywanie świata zostało już bezpowrotnie zapośredniczone przez obrazy medialne. Miejsce samo w sobie, jego unikalność, specyfika, fizyczne atrybuty przestrzeni uprawomocnione są już jedynie przez jego obraz medialny. Rzeczywistość istnieje o tyle, o ile potwierdzana jest przez media. Znakomity czeski fotograf Miroslav Tichy, w poświęconym mu filmie Tarzan na emeryturze, powtarzał za Platonem, że świat, który widzimy jest tylko odbiciem, złudzeniem… Śmiał się, że fotografuje to, czego i tak nie ma.

Doświadczenie przestrzeni i miejsca było kiedyś warunkami istnienia kultury. Wytwarzały historyczne tożsamości, które umożliwiały odróżnienie swojego od obcego, które budowały poczucie przynależności i sensu życia. W nowoczesnym świecie te przestrzenie tożsamości zostały wyparte przez przestrzenie tranzytowe. „Przestrzenie komunikacji zastępują dawne przestrzenie geograficzne.” Stają się one przystankami, poczekalniami, węzłami wielkiej sieci globalnych połączeń. W rezultacie miejsca, które kiedyś były unikalne, tracą swoją specyfikę, dostosowują się do ujednoliconych sieciowych potrzeb mas podróżujących ludzi. Przestrzenie, kiedyś zamknięte i specyficzne, dziś otwierają się i ich unikatowość podmywana jest przez fale rozmaitych sprzecznych oczekiwań i wyobrażeń. Lokalne kultury wypierane są z miejsc, z których się wywodzą. Jak pisze Belting przestają one być miejscami pamięci stały się raczej miejscami w pamięci. Przestrzenie i miejsca obecnie bardziej realne wydają się być w obrazach niż w rzeczywistości.

Kiedy odwiedzamy jakieś miejsce, to nie odnosimy się jedynie do jego czasu teraźniejszego. Chcielibyśmy dotrzeć do miejsca takiego, jakim ono było w czasie, które zdefiniował jego tożsamość. Poruszamy się, wśród półprzezroczystych warstw czasu. Z każdej z tych warstw próbujemy odfiltrować to, co jest dla nas szczególnie interesujące. Dlatego miejsca fizycznie istniejące w przestrzeni stają się w naszych głowach często wirtualnym fantazmatem, zbiorem cytatów, obrazów, wspomnień i emocji innych ludzi. Często bywa tak, że miejsca istniejące realnie, posiadające swoje geograficzne koordynaty, są scenerią fikcji. Tradycją miejsca jest historyczne zafałszowanie, przemilczenie lub wręcz czysta fantazja. Trwanie takich narracji często na trwałe zakorzenia się w pamięci miejsca i produkuje kolejne „dowody” jego prawdziwości, im pamięć miejsca bardziej zafałszowana, tym takich fikcyjnych, kompulsywnych potwierdzeń wydaje się więcej. Oblicza takich miejsc zmieniają się powoli dopiero dzięki historycznym i politycznym wstrząsom, które dopuszczają nowe sposoby interpretacji historii, które uprawomocniają historię tych, którzy do tej pory skazani byli na milczenie. Mitologizowanie przestrzeni dotyczy nie tylko tak szczególnych fragmentów przestrzeni jak pola bitew, miejsca związane ze sławnymi ludźmi, ale także samej natury. Mitologizujemy brzeg morza i panoramy gór. „Dlaczego bliskość wodospadu, góry czy jakiegokolwiek innego fragmentu natury czyni nas mniej podatnymi na doświadczanie ››nędznych niechęci i niskich pożądań‹‹ niż bliskość zatłoczonych ulic?” pyta Alain de Botton w „Sztuce Podróżowania” i odpowiada, że emocje związane z miejscami można adekwatnie określić pojedynczym słowem, jakim jest wzniosłość. To właśnie słowo najlepiej oddaje to, co czujemy patrząc na majestatyczną panoramę górską, kiedy stajemy na skraju pustyni albo patrzymy na piętrzące się pod niebo skaliste urwiska. Pojęcie to weszło do powszechnego użytku na początku osiemnastego stulecia, a wywodzi się przetłumaczonego w 1712 roku na język angielski, napisanego około 200 roku naszej ery traktatu Longinusa „O wzniosłości”. Autor, analizując rozmaite krajobrazy, zebrał je w zbiór takich, które wywołują w ludziach uczucia, które określił z jednej strony jako przyjemne, a jednocześnie moralnie korzystne. Od tej pory o wartości krajobrazu decydowało to jakiego rodzaju uczucia wywołują w ludziach. „Joseph Addison w swoim eseju ››O rozkoszach wyobrażni pisał‹‹ o „cudownym spokoju i zdumieniu”, jakie odczuwał w obliczu „widoków otwartych równin, nietkniętych ręką człowieka pustyń, potężnych gór, wysokich skał i bezdennych przepaści i ogromnych obszarów wody.” – pisze de Botton. Malujący górskie pejzaże Karkonoszy, Caspar David Friedrich był uosobieniem wzniosłego, mistycznego stosunku do natury. W jego obrazowaniu przestrzeni ważną rolę odgrywa perspektywa patrzącego i przeżywającego człowieka. W słynnych fotografiach Ansela Adamsa z Yosemite National Park w Kalifornii obecności tego spojrzenia już nie odczuwamy. A jednak Adams wykonywał swoje majestatyczne fotografie w określonym celu. Należał do klubu Sierra – grupy, która aktywnie działała na rzecz ochrony środowiska naturalnego w Ameryce Północnej. Adams był także autorem systemu strefowego, który umożliwia dobór ekspozycji fotograficznej. A zatem techniczny pomiar przestrzenny powiązany był bezpośrednio z uzyskiwanym obrazem.

Czy jest możliwe istnienie w jakiejkolwiek przestrzeni poza kulturą? Nawet to, co nazywamy Naturą, ujęte jest w estetyzujące ramy kultury. O percepcji miejsca decyduje jego kulturowa „atrakcyjność” , potencjał sensów, możliwość narracji wynikająca z jego estetycznego potencjału. Każda epoka ma miejsca i przestrzenie, które „odkrywa” dla masowej wyobraźni. Po fascynacji „nieturystycznymi” wędrówkami po Azji, przyszedł czas na wyprawy bałkańskie. Nieskażone (albo innymi słowy atrakcyjnie brudne) bezdroża Albanii i Czarnogóry stały się miejscami, które w dobrym tonie było przemierzać. Ich percepcja jest już całkowicie oderwana od praktycznej rzeczywistości.

Dzisiaj nie tylko miejsca oderwały się od swoich obrazów, ale także obrazy oderwały się od swoich miejsc. Stały się one mieszkańcami rzeczywistości wirtualnej, oderwały się od przypisanych im przestrzeni i istnieją zawieszone w zbiorowej wyobraźni.

Postrzeganie przestrzeni przez artystów zawsze było wielowymiarowe. Dla jednych była to przestrzeń wewnętrzna, zamknięty, izolowany świat własnej wyobraźni wypełnionej abstrakcyjnymi relacjami i pojęciami. Dla innych relacja z przestrzenią przyjmuje wyraz fizyczny, uzewnętrznia się w relacji wobec własnego ciała, jego wymiarów, możliwości, rozciąga się od przestrzeni intymnej do przestrzeni społecznej, przechodzi płynnie w geo- i biopolitykę, określa miejsce człowieka w wielowymiarowej rzeczywistości. Przestrzeń prowokuje do działania. W naturze człowieka, w naturze artysty jest coś, co zmusza do określenia się, do działania. Jest to działanie: w, wobec, przeciw, z … W którąkolwiek stronę skierujemy nasze zainteresowanie, prowokacja przestrzeni będzie zawsze aktualna.

Marek Wasilewski

 

Wystawa: „Przestrzeń“ jest częścią projektu „Przestrzeń”, który współfinansowany jest ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, środków budżetu państwa za pośrednictwem Euroregionu Nysa oraz Miasta Jelenia Góra i Starostwa Powiatowego w Jeleniej Górze.

Stanisław Mazuś. W OBRONIE PIĘKNA.

W OBRONIE PIĘKNA

17 stycznia – 17 lutego 2014 r.

W obliczu unicestwiania twórczych myśli i dorobku nagromadzonego przez tysiąclecia, pragnę nie dopuścić do całkowitego wyniszczenia w umysłach oraz sercach wrażliwości na Piękno, a także problemy egzystencjalne. Marzę, aby każdy człowiek miał świadomość zależności od harmonijnego współistnienia z uszanowaniem boskości wszystkich istot, niezależnie od płci, rasy i światopoglądu.

Do obrony Piękna używam jak najprostszych środków: farby oraz pędzla. Staram się w sposób prosty i czytelny z odrobiną metafory, a także symboliki, przekazywać odbiorcom wieloznaczność myśli, zachęcając do wielokrotnego obcowania z obrazami. Odwracam się od modnych obecnie działań ukierunkowanych na szokowanie skandalem, demolowanie zastanych wartości, niszczenie autorytetów oraz kreowanie antysztuki jako najwyższego kunsztu XXI wieku.

Obrona Piękna jest głównym motorem napędzającym moją pasję malarską. Pomaga mi ono w zmaganiach twórczych, kiedy tworzę dzieła z miłości do otaczającego nas świata.

Od najmłodszych lat obcowałem z nieodpartym urokiem Lubelszczyzny. Dorastałem wśród łanów zbóż z chabrami, rumiankami i kąkolami, pachnącą gryką, niebieskim lnem, pooranymi ścierniskami, rosochatymi wierzbami, wąwozami, torfowiskami oraz łąkami zamkniętymi po błękitny horyzont.

Piękno lubelskiej ziemi było motywem i natchnieniem dla kilku tysięcy obrazów. Ratowałem zeschłe kwiaty, kopry, stare gary, cebule i czosnki, aby wykorzystać je w moich kompozycjach. To wszystko urastało w wizjach do symbolu nieprzemijających wartości takich jak: ziemia, woda i ogień.

Aby móc wyrazić czytelnie swój bunt środkami malarskimi, musiałem przejść mozolną edukację: studia z natury, wnikliwe obserwowanie niecodziennych zjawisk, szkicowanie, transponowanie trójwymiarowych przestrzeni i brył, poznawanie zasad perspektywy, anatomii i technik malarskich.

Tylko dzięki rzetelnie opanowanemu warsztatowi można tworzyć cudowności wzbudzające zachwyt odbiorców.

Tę broń w walce o trwałość Piękna poddaję ciągłemu hartowaniu poprzez powroty do obserwacji życia i natury, które są niewyczerpanym źródłem inspiracji.

„Moda przemija – PIĘKNO pozostaje”

Stanisław Mazuś – urodzony w 1940 r. w Lublinie. W latach 1961-1967 odbył studia na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, zakończone dyplomem w pracowni prof. Eugeniusza Eibischa. Dwukrotny stypendysta Ministerstwa Kultury i Sztuki.

Od 1967 r. bierze udział w międzynarodowych, ogólnopolskich i okręgowych konkursach, plenerach, wystawach. Zorganizował ponad 200 wystaw indywidualnych w kraju, m.in.:

w Lublinie, Mikołowie, Siedlcach, Krakowie, Radomiu, Zamościu, Olsztynie, Rzeszowie, Szczecinie, Wałbrzychu, Piotrkowie Trybunalskim, Płocku, Kołobrzegu, Pile, Zielonej Górze, Ustce, Poznaniu, Koszalinie, Nowym Targu, Gorlicach, Miechowie, Olkuszu, Włocławku, Kętrzynie, Gliwicach, Kaliszu, Tychach, Katowicach, Puławach, Pszczynie, Rybniku, Siemianowicach Śląskich, Bytomiu, Czeladzi, Wadowicach, Częstochowie, Warszawie, Sopocie, Tarnowie, Nowym Sączu, Bielsku-Białej, Białymstoku, Opolu, Łomży, Suwałkach, Gorzowie Wielkopolskim, Bydgoszczy, Wrocławiu, Busku Zdroju, Kielcach, Białej Podlasce, Łodzi, Cieszynie, Sosnowcu, Gliwicach, Czechowicach Dziedzicach, Lubniewicach, Pszczewie, Barlinku, a także za granicą: w Sofii, Pradze, Sztokholmie, Wiedniu, Komarnie, Aix-les-Bains, Mediolanie, Nowym Jorku, Waszyngtonie i Bratysławie.

Brał udział w prezentacjach sztuki polskiej za granicą, m.in. w Miszkolcu, Madrycie, Moskwie, Ostrawie, Budapeszcie, Sofii, Zagorie, Karlowych Warach, Paryżu, Bayreuth, Ułan Bator, Barcelonie, Bratysławie, Pradze, Atenach, Berlinie, Beuningen.

Prace znajdują się w zbiorach instytucji państwowych, muzeach, kolekcjach prywatnych w kraju i za granicą, m.in. w Galerii Uffizi we Florencji.

Jest laureatem wielu znaczących nagród i wyróżnień.

Wystawa ze środków finansowych: Miasta Jelenia Góra.

dofinanasowane_jeleniagora

KATARZYNA ROTKIEWICZ – SZUMSKA. Portrety w zawieszeniu.

19 grudnia 2013 – 13 stycznia 2014

Edgar Maldonado Colis

Pamiętam jak parę lat temu powiedziałaś mi, że chcesz namalować serię portretów. Prawie jeszcze nie znałem wtedy Twojego malarstwa, a to co znałem wywarło na mnie głębokie wrażenie do tego stopnia, że przy jakiejś okazji wyraziłem dość gwałtownie swoją opinię, ponieważ uchyliła się przede mną tajemnica – zrozumiałem, że po Twoich obrazach krąży śmierć. Czasem delikatnie tylko zasugerowana, czasem pokazana wyraziście, rozchodząca się łagodnie w pustych pejzażach, w skałach, obecna w pofałdowaniach lub błądząca po pustkowiach spokoju, po przestrzeniach, przez które nie każdy odważy się przejść, bo śmierć może być tam ukryta w jakimś cieniu lub zakątku. Zrozumiałem też jak w Twoich obrazach ukazywało się dobro prostoty, czas po czasie, spojrzenie po spojrzeniu.

Teraz, kiedy już udało Ci się zrealizować ten cel, widzę z dystansu, jak przez ćwiczenie z życia podejmowałaś decyzje dopuszczające w obrazach pewne byty, istoty sprawiające wrażenie zakorzenienia w miejscach pamięci, nie we wspomnieniach, lecz w fizycznych miejscach przez nie zamieszkiwanych – miejscach organicznych, biologicznie namacalnych, w fałdach i membranach pamięci, które są wchłaniane i wydzielane na zewnątrz przez samą istotę wspomnienia.

Mam wrażenie, że wiele decyzji podejmowałaś w trosce o trwanie obrazu w pamięci i rozrachunek z tym, co starasz się opisać, a co żyje swoim własnym pulsem.

I tak, sięgając po Twoje obrazy, które podobnie jak pisanie lub modlitwa wyrażają działanie intymne, można uchwycić ciemną stronę dotykającą wewnętrznych mechanizmów wizualnej wyobrażeniowości. Można dostrzec jak owe mechanizmy kierują myślami i uczuciami analogicznie do efektu, jakiego doświadczamy kiedy emocje zatykają nam dech w piersi i sprawiają, że ciało doznaje reakcji, bezgłośnie przybierając różne formy, podobnie jak wilgoć na ścianie.

Pokazujesz jak historia jest realnie obecna w twarzach osób, w twarzach naznaczonych przejściem, zmianą, i jak te twarze stają się wehikułem duszy; a ciało, delikatnie tylko zarysowane, odgrywa rolę kostiumu i determinuje ruch.

Byty, przedmioty, krajobrazy jawią się jako swoiste świadectwo upływu czasu, jednakże nie należą już do świata z którego pochodzą. Wydają się być wciągane w kuszącą otchłań fantasmagorii i tam poddawane patynie śmierci. Przedstawione w gestach zdumienia, przesłonięte woalem, patrzące z determinacją, zagłębione w swych rozważaniach, oświetlone nieostrym blaskiem, który mógłby równie dobrze mieć swoje źródło w wyzwoleniu, bardziej niż w rozświetleniu.

Tak oto owe byty mogłyby być daleką, dawno niewidzianą rodziną, zagubionym gdzieś przyjacielem, przodkiem, proboszczem, sąsiadem, szaleńcem, porcelanowymi lalkami lub ludźmi otulonymi w nastrój zmierzchu, albo zwykłymi, leniwymi lub przypadkowymi impulsami, które postrzegamy jako rozpoznawalne formy.

Można zauważyć, że ta gama obecności została stworzona ze specjalną czułością dla człowieka, czułością prawie nostalgiczną, którą można dostrzec dzięki delikatnym śladom kontrastowych tonów pochodzących z palety kolorów ochry, żółci i bladych błękitów, bieli i czerni, środków wystarczających do tego by nam powiedzieć, że esencja życia jest tam właśnie, gdzie wydaje się, że jej nie ma.

Tłumaczenie Ita Wachowska

Małgorzata Czyńska

Kamień, człowiek, zabawka. Brzmi jak gra. Wyliczam motywy z obrazów Katarzyny Rotkiewicz – Szumskiej. Zabawka, człowiek, kamień. Kolejność i rola są nieważne, kolejność nie gra roli, role przypisane motywom ulegają zachwianiu, przemienieniu, zamianie, bo artystka potrafi uczłowieczyć i głaz i zabawkę. Myszka Miki jest tragiczna na miarę Hamleta, kamień przypomina skulone ludzkie ciało; czarne słońce, żółte słońce są żywe, pulsujące, kiedy indziej przypominają martwe ciała. Jeszcze pejzaże – jak portrety; nie miasto, nie drzewa – portret miasta, portret drzew. Realizm gubi się w ekspresji.

Malarstwo Katarzyny Rotkiewicz-Szumskiej jest ekspresyjne niezależnie od motywu, niezależnie od tego, czy artystka porusza się na granicy abstrakcji i figuracji, czy jak ostatnio najchętniej maluje figuratywnie. Zniekształca wizerunek kamienia, człowieka, zabawki, a jednak nie zatraca realności ich przedstawienia. „Zabijamy właśnie te rzeczy, które kochamy” mówił Oskar Wilde. Katarzyna na swoich modeli wybiera postacie ze zdjęć, obiekty z bliskiego otoczenia, pejzaż widziany z okna pracowni. Przypadek wyboru kończy się na przypadkowości momentu dostrzeżenia modelu. Liczy się uważność, chyba nawet nie empatia, bo przy tym mocnym, nawet brutalnym realizmie przedstawień, termin empatia odstaje, wydaje się zbyt słownikowy, jak wata. To uważność pozwala uchwycić spojrzenie kilkunastu twarzy ze zbiorowej fotografii w mini formacie w gazecie, potem wyciągnąć te twarze, uczynić z nich bohaterów obrazu, dodać wyrazu ich zamazanym rysom, wyostrzyć ich spojrzenie, pokazać jak są intrygujące. Wyjęte ze swojego kadru i wstawione w kadr obrazu zyskują na sugestywności, zaczynają grać jakieś nowe role. To portrety, za którymi czai się historia, chęć opowiadania. Znowu: niby realizm, ale daleki od wiernego odtwarzania rzeczywistości. Portret to dla artystki w ogóle nowe doświadczenie. „Wcześniej malowałam abstrakcyjne pejzaże – wyjaśnia – balansowałam na granicy realu i nie-realu.
Jak zaczęłam malować twarze, okazało się, że to niekończący się temat. Twarze ze zdjęć robionych przeze mnie (od lat dużo fotografuję), twarze z przypadkowych zdjęć z gazet (tu się zdarzają perełki, bardzo inspirujące), z książek, twarze z rzeźb, obiektów z naszego domu. Na niektóre patrzyłam codziennie, ilekroć się budziłam, i wiedziałam, że w końcu muszę je namalować. Chciałabym zresztą wątek tych domowych twarzy pociągnąć dalej.
One wcale nie są takie znów martwe! Wierzę w silę przypadku, który często nadaje nowe znaczenia zwykłym rzeczom, wierzę w nieoczekiwane i nieprzewidywalne zestawienia nabierające nagle ni stad ni zowąd wielkiej siły. Trzeba tylko rozglądać się wokół”. Zabawka, człowiek, kamień – nazewnictwo, siła stereotypu, a może raczej, może lepiej: zmiana sposobu widzenia. Cementowy niedźwiadek, drewniana rzeźba boginki, maskotka z Disneylandu w rozumieniu artystki zasługują na portret.

Człowiek, kamień, zabawka grają ograniczoną gamą kolorystyczną. Czasami zalśni czerwień, żółć. W obrębie ugrów artystka pokazuje bogactwo niuansów, często czerń, biel, szarości starczają jej za wszystko. W tyle głowy ciągle pobrzmiewa cytat z Francisa Bacona: „Czułem, że przez ciemność i brak koloru mogę sprawić, że te obrazy będą jeszcze bardziej dojmujące”.

 

Katarzyna Rotkiewicz-Szumska, malarka. Urodziła się w Szczecinie w 1958 roku. Studiowała w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku na Wydziale Malarstwa i Grafiki. Dyplom uzyskała w roku 1983 u prof. Jerzego Krechowicza. Od 1992 roku współtworzy Teatr Cinema w Michałowicach, współorganizuje Festiwal Muzyki Teatralnej w Jeleniej Górze, autorski projekt Teatru Cinema.
W Michałowicach prowadzi dom rodzinny, który jest również siedzibą teatru, gdzie odbywają się warsztaty teatralne, muzyczne, fotograficzne, malarskie. To miejsce, gdzie artyści realizują swoje projekty, tu m.in. powstała „Opowieść zimowa” Katarzyny Kozyry i film Dariusza Błaszyka „Niech żyje pogrzeb”, do którego Katarzyna Rotkiewicz współtworzyła scenografię. Autorka cyklu obrazów i filmu o wspólnym tytule „Poczet Repatriantów Śląskich” zrealizowanego w ramach stypendium Ministra Kultury
i Dziedzictwa Narodowego.

Laureatka nagrody Niezależnej Fundacji Popierania Kultury Polskiej im. Jerzego Bonieckiego.
Wystawy indywidualne:

BWA Sopot
BWA Szczecin
Galeria Archa Gdańsk
Von der Heydt Muzeum, Wuppertal
BWA Jelenia Góra
Galeria Sztuki, Legnica
Galeria Baraka, Kraków

Wystawa ze środków finansowych: Miasta Jelenia Góra, Jelenia Plast, Galerii Sztuki w Legnicy.

Miasto, którego nie było.

3 października – 9 listopada 2013 r.

 

Miasto, którego nie było

Współcześni artyści bardzo często poświęcają swoje prace problematyce historycznej. Przepracowywanie przeszłości stało się bardzo powszechną praktyką. Nie jest to jednak ilustrowanie ani czczenie historii w żaden sposób. Artyści raczej zgłębiają jej nieodkryte przestrzenie; ich prace są często poprzedzane pobytami studyjnymi, długotrwałymi i pracochłonnymi badaniami w terenie, poszukiwaniami w archiwach i bibliotekach. Niejednokrotnie pytają o rolę pamięci w kształtowaniu historii. Swoimi pracami bardzo często poruszają tematy dotąd objęte społecznym tabu. Czasami nawet, jak określa to Iza Kowalczyk w swojej książce „Podróż do przeszłości”, wywołują nimi „duchy”, wydobywają je z „zaświatów”, zmuszając do przemyślenia zapomnianych problemów. Autorka zauważa również, że przeszłość odciska swoje ślady w przestrzeni, tworząc miejsca pamięci. Mogą nimi być konkretne budynki, obszary miast. Co więcej, pamięć zbiorowa utrzymuje bliski związek z przestrzenią, ma swoją własną topografię, która zmienia się w czasie. Znaczenia przeszłości zawsze powinny być odczytywane w kontekście przestrzeni1.

Właśnie dlatego tak ważne było dla nas poznanie miejsca jakim jest, i jakim mogła być przed laty, Miedzianka. Wystawa „Miasto, którego nie było” powstała w wyniku pleneru, pobytu badawczo-artystycznego w Janowicach Wielkich (miejscowości znajdującej się najbliżej legendarnej Miedzianej Góry). Historia tego miejsca z pewnością nie występuje w liczbie pojedynczej. Historii tych jest tyle ile opowiadających je osób. Książka Filipa Springera „Miedzianka. Historia Znikania”2 jest ważnym punktem odniesienia dla projektu, jednak nie jedynym. Wiele z opowieści, jakie usłyszeliśmy, było zabarwionych niezwykłymi emocjami, czasami nawet złością na los jaki spotkał to miejsce. Często były sprzeczne ze sobą. Wzbudzały w nas wszystkich dezorientację lub ambiwalencję. Często można było poczuć się bezradnym wobec tzw. „faktów historycznych”, gdy zaprzeczano im z ogromnym przekonaniem.

Marek Wasilewski w tekście o projekcie w Miedziance przedstawia historię jako metaforę czarnej dziury, wielkiej negatywnej energii odpowiedzialnej za wszystkie nieszczęścia, które dotknęły jej mieszkańców. To porównanie jest niezwykłe nie tylko z uwagi na pojemność znaczeniową, ale również dzięki temu, że odwiedzając Miedziankę i poznając jej historię, naprawdę można odnieść wrażenie konfrontacji z bezgraniczną, ale jednocześnie definitywną otchłanią. To zetknięcie się z niejednoznacznością historii Miedzianki przywołuje wiele możliwych interpretacji. Efekt tego spotkania widoczny jest na wystawie w BWA w Jeleniej Górze. Zanurzanie się w przeszłość miejsca przejawia się za każdym razem w różny sposób w pracach artystów.

Wasilewski w swoim wideo pt. „Psalm” odnosi się do historii grobu Hugo Ueberschaera, emerytowanego porucznika policji pochodzącego z dalekiego, śląskiego miasteczka Pless. W 1946 roku na fali masowych wysiedleń ludności niemieckiej Hugo Ueberschaer, jako jeden z wielu, sprzeciwił się tym planom. Nie chciał nigdzie jechać. Twierdził, że starych drzew się nie przesadza. Poza tym, nie miał po co jechać na zachód. W rezultacie postanowił ubrać galowy mundur i odebrać sobie życie. Jego ciało złożono do krypty, którą sam sobie wybudował. Trumnę przykryto płytą z wyrytymi przez niego inskrypcjami3. To właśnie do tych inskrypcji odnosi się Marek Wasilewski w swojej pracy. Tytułowy psalm zapisany na płycie nagrobnej stanowi rodzaj szyfru, który jak się okazuje po odczytaniu, dokładnie opisuje los mieszkańców Miedzianki. Niezwykle ważne jest również miejsce spoczynku porucznika. W prezentowanym wideo widać jak kamera powoli zanurza się w dziurę w ziemi. Następuje swoisty moment przejścia ze strefy światła w mrok, z zewnętrza do wnętrza. Wzrok widza zapada się w ciemnościach, zagląda do wnętrza ziemi, jej pamięci. To moment, w którym przypomina mi się wycieczka do miejsca spoczynku Ueberschaera. Każdy z nas przyłożył wówczas do otworu znajdującego się pod płytą nagrobną swój aparat fotograficzny, by sprawdzić co jest w środku. Byliśmy ciekawi, a jednocześnie pełni niepewności, czy ujrzymy tam resztki ciała Ueberschaera. Prawdopodobieństwo ujrzenia zwłok powodowało, że ciekawość mieszała się ze wstrętem. Julia Kristeva określiła ten właśnie moment w następujący sposób: „Trup – oglądany bez Boga i nie z perspektywy nauki to szczyt wstrętu. To śmierć pustosząca życie. Wy-miot. To odrzucony, od którego nie da się uwolnić”4.

Oglądając wideo Wasilewskiego, ma się wrażenie, że właśnie zaglądamy w otwór w grobie Ueberschaera. Pierwsze wrażenie jest jednak mylące. To nie grób policjanta, a mrowisko. Tak samo poszatkowane w swoim wnętrzu jak wzgórza Miedzianki ze swoją górniczą przeszłością. Trudno się dziwić, że wciąż zdarzają się tu zapadnięcia ziemi. Drążony przez stulecia grunt skrywa liczne tunele. Tworzące tak samo skomplikowaną strukturę jak do dziś nierozpoznana i wciąż niejasna historia Miedzianki.

Daniel Koniusz w swojej realizacji pt. „Hipocentrum” również postanowił wykorzystać wnętrze Miedzianej Góry. Czyni to jednak inaczej. Odnalazł jej geograficzne i geometryczne centrum; zarejestrował fale sejsmiczne pochodzące z jej środka, a następnie przetransponował je w fale dźwiękowe. Głośniki (a właściwie generatory wibracji) zamontowane na szybach w galerii wprawiają ją w specyficzne drgania. Te dziwne dźwięki, wzbudzają niepokój. Koniusz sprawił, że to, co dotychczas było nieuchwytne, stało się wyraźnie odczuwalne. Dzięki tej realizacji możemy poczuć „rytm” legendarnej góry.

Kolejną pracą audio jest „Test Signal/Brak pieśni” Huberta Wińczyka. Artysta odkrywszy zbiornik ujęcia wody znajdujący się na jednym ze wzgórz w Miedziance, zaglądając do jego wnętrza, chciał sprawdzić, co jest w środku; jak duży i jak jest on głęboki. Do tego celu wykorzystał megafon (narzędzie często towarzyszące mu przy pracy nad projektami). Nacisnął krótko jego przycisk. Echo odbiło się o ściany zbiornika. Wińczyk badając przestrzeń za pomocą dźwięku, wychodzi poza poznanie dostępne tradycyjnym metodom stosowanych przez naukowców.

Również Aleksandrę Kubiak zaintrygowała tajemnicza budowla gromadząca wodę dla mieszkańców Miedzianki. Po zrobieniu rozpoznania w terenie, odbyciu wielu rozmów, artystka dowiedziała się, że w wyniku zdegradowania szybów kopalni uranu tamtejsza woda charakteryzuje się dużym stężeniem szlachetnego gazu – radonu – który powstał poprzez wytrącenie uranu w rad. Aby być zdatną do picia musi przebyć jak najdłuższą drogę od naturalnego ujęcia do kranu, co powoduje wytrącenie z niej radioaktywnego radonu. Na podstawie zebranych informacji, postanowiła zbudować „alchemiczną” maszynę wytrącającą gaz z lokalnych wód gruntowych.

Projektem w założeniach bliskim pracy Kubiak jest wideo „Mesjasz Kupferbergu”, na planie którego Michał Szczególski wciela się w postać pół-Polaka, pół-Niemca. Wędrując po Miedziance z wahadełkiem, pragnie uzdrowić te zdziczałe dziś tereny za pomocą radiestezji. Szczególski traktuje w swojej pracy Miedzianą Górę jak ciało posiadające znamiona przeszłości, nieleczoną od dekad chorobę. Tym samym zadaje pytanie – czy jej uzdrowienie jest możliwe?

Aleka Polis w swoim wideo wciela się w postać wisielca. Odegranie tej roli wiąże się z symboliczną zmianą płci. Według znaczeń kart tarota ten wiszący z drzewa młody chłopak, to wiecznie wyrzeczony opozycjonista, wycofany i zamknięty w swoim wnętrzu. Przypomina owoc, wiszący na drzewie i czekający na chwilę dojrzenia do opadnięcia na ziemię i dania początku nowemu życiu. Przywodzi też na myśli duszę przebywającą w zaświatach, skąd obserwuje ziemską rzeczywistość. Nie może na nią wpływać, oczekuje na swoje odrodzenie. To także dziecko w łonie matki, czekające na chwilę porodu i odcięcia pępowiny5. Aleka Polis wykorzystuje znaczenia tej figury oraz napięcie jakie budzi. Kojarzy się z zawieszeniem między jednym światem a drugim, niebem a ziemią, życiem a śmiercią. Włosy postaci zakopane w ziemi zostają drastycznie odcięte za pomocą sierpa przez pojawiającą się nagle w kadrze żniwiarkę. Odcięcie od matki – życiodajnej ziemi wiąże się z utratą korzeni, własnej tożsamości.

Maria Dmitruk w swojej pracy pt. „Uni sunt” również wykorzystuje tradycję związaną z kultem ziemi. Artystka zbudowała w galerii instalację składającą się z hamaków wiszących jeden nad drugim. Poprzez zrobione w nich otwory przesypuje się powoli ziemia (przewieziona do galerii z samej Miedzianki) odlicza czas niczym klepsydra. Praca Dmitruk mówi o przemijaniu, o fizycznych ruchach w ziemi. O tym czego nie widać na pierwszy rzut oka. Wydobywa na powierzchnię to, co zazwyczaj jest niewidoczne, niepostrzeżone, zapomniane. Przywiezienie do galerii ziemi z Miedzianki stawia nas wobec jej materii, tajemniczości i dziwności jaką emanuje. To właśnie ta ziemia jest nośnikiem pamięci. „Pamięta” historię tego miejsca. Ziemia postrzegana powszechnie jako życiodajne źródło, kojarzące się z płodnością, odrodzeniem, bywa również niszczycielską siłą, pochłaniającą życia ludzkie, a jak okazało się w przypadku Miedzianki, nawet całe skupiska ludzkie.

Wchodzenie do wnętrza może być również rozumiane metaforycznie, jako zetknięcie się z tym co obce, wyparte, wzbudzające ciekawość i odrazę, tak jak w przypadku wideo Zosi Nierodzińskiej „Till, Tristan und Isolde”. Na filmie widzimy jak Till Butterbach, znajomy artystki i aktor, tańczy układ Betty Page, tancerki erotycznej z lat 50. Kontrast pomiędzy tańcem erotycznym wykonywanym w oryginale przez kobietę, ciałem Tilla oraz pompatyczną muzyką Wagnera (śpiew Isoldy we fragmencie „Liebestod” z opery „Tristan und Isolde”) daje niezwykle mocny efekt. Jej film można podzielić na dwa rodzaje narracji. Pierwszą – tzw. wielką narrację – reprezentowaną przez muzykę Wagnera, drugą – rodzaj osobistej historii – relację zawsze budującą się w wyniku pracy artysty z modelem czy aktorem. Warto podkreślić tabuistyczny charakter zarówno oryginalnego tańca erotycznego Betty Page, do którego odwołuje się Nierodzińska, jak i cielesności aktora.

Znów istotna jest zamiana ról, z jaką mamy do czynienia – nieco odbiegający wyglądem od kanonu promowanego przez mass media mężczyzna tańczący w szlafroku, zamiast powabnej tancerki; wszystko na opak. W tle widać jasny okrąg, utworzony przez reflektor oświetlający tancerza. Nierodzińska wyciąga na powierzchnię to, co kulturowo wyparte. Zagląda w głąb nas samych, dociera do sfer, które zazwyczaj pozostają w mroku i oświetla je scenicznym reflektorem.

Przepracowywanie historii, poszukiwanie tożsamości miejsca możliwe również jest przy użyciu metod projekcyjnych. Karolina Janikowska postanowiła odrzucić to co zapisane przez historyków i archiwistów. Oparła swoją pracę na historiach mówionych, często zabarwionych prywatnymi wspomnieniami i emocjami. We wnętrzach utkanej przez artystkę rzeźby na kształt bryłki miedzi słychać opowieści mieszkańców o dawnej Miedziance. Ta specyficzna „wycieczka” w ciemnościach prowokuje do własnych projekcji na temat miejsc, których już dawno nie ma.

Również Ela W. Walters w swojej pracy wykorzystuje potencjał ludzkich zdolności do projektowania i wyobrażania zapamiętanych wcześniej obrazów. Artystka postanowiła odtworzyć kulę swego czasu wieńczącą szczyt jednego z dwóch miejscowych kościołów, który został najpierw splądrowany do cna, a następnie w 1974 roku został wysadzony w powietrze przez żołnierzy. Kościelna kula opisywana przez Springera skrywała ponoć w swoim wnętrzu skarb – monety i pisane gotykiem dokumenty6. Co się z nimi stało do końca nie wiadomo (prawdopodobnie zostały odebrane złodziejom przez policjantów i zarekwirowane), podobnie jak nie wiadomo co artystka postanowiła zrobić z odtworzoną przez siebie kościelną kulą. Czy uda się ją umieścić w miejscu, w którym znajdowała się przed laty? Najlepiej sprawdzić to samemu – udając się w miejsce gdzie stał kościół.

Praca Justyny Misiuk natomiast dotyczy tego w jaki sposób historia, zarówno ta mówiona jak i zapisana w książkach, wpływa na wyobraźnię. Jej obiekt powstał w oparciu o fragment książki Springera o przykrym zakończeniu wielowiekowej tradycji browaru w Miedziance. Czytając opis sceny toczenia się blaszanych beczek z Miedzianej Góry do Janowic wyobraźnia działa niezwykle intensywnie. Niemalże od razu jednak nasuwają się pytania: czy to zdarzenie faktycznie miało miejsce, jaka jest relacja między rzeczywistą historią a fikcją literacką, w końcu – jak bardzo ludzka wyobraźnia potrzebuje takich obrazów?

Niemalże całkowite zniknięcie dawnego miasteczka na pograniczu polsko-niemieckim niepokoi każdego kto przeczyta lub usłyszy od mieszkańców o jej losach. Tylko nieliczni pamiętają je z czasów swojego dzieciństwa, z opowieści rodziców, dziadków. Pozostali projektują na te polany, zarośnięte ulice, zapadliska w ziemi własne wyobrażenia o tym, jak Miedzianka mogła wyglądać w przeszłości. Nic jednak nie sprawi, że dowiemy się jakim miejscem była w rzeczywistości. Dziś dla każdego jest czym innym a jej pustka prowokuje do kreacji. Julia Kristeva twierdzi, że zbyt szybko przechodzi się nad słowem „brak” do porządku dziennego7. Miedzianka jednak nie zniknie dopóki pamięć o niej nie ulegnie zatarciu. Warto zatem zastanowić się jaką rolę powinna odgrywać pamięć w tworzeniu się historii.

1

 Zob. Izabela Kowalczyk, „Podróż do przeszłości. Interpretacje najnowszej historii w polskiej sztuce krytycznej”, Warszawa 2010, s.11-13.

2

 Filip Springer, „Miedzianka. Historia znikania”, Wołowiec 2011.

3

 Zob. Filip Springer, „Miedzianka. Historia znikania”, Wołowiec 2011, s.86.

4

 Julia Kristeva, „Potęga obrzydzenia. Esej o wstręcie”, Kraków 2007, s.10

5

źródło: http://tareau.republika.pl/karty_html/wisielec.htm, data pobrania: 01.08.2013.

6

 Filip Springer, „Miedzianka. Historia znikania”, Wołowiec 2011, s. 221.

7

 Julia Kristeva, „Potęga obrzydzenia. Esej o wstręcie”, Kraków 2007, s. 11.

Aurelia Nowak

 

W poszukiwaniu pamięci miejsca

Współczesna kultura, nie tylko ta wizualna, upodobała sobie śladem nieżyjącego francuskiego filozofa Jacquesa Derridy pojęcie widmowości. Ukuty przez niego termin hauntologia wywiedziony ze wstępu do Manifestu Komunistycznego „ po Europie krąży widmo, widmo komunizmu” jest grą słów pochodzącą z połączenia słów “haunt” (nawiedzać) i “ontology” – w języku francuskim brzmienie słowa “ontologia” jest takie samo jak “hauntologia”. Termin ten oznacza “paradoksalny stan widma, które nie jest bytem, ani nie-bytem”. W myśl tej idei teraźniejszość może istnieć tylko w odniesieniu do przeszłości, i coraz silniej będziemy dowartościowywać to, co obecnie postrzegane jest jako dziwne i staromodne. Autor Widma Marksa, uwielbiał przywoływać pojęcie widmowości, widma i duchów. W jednym z filmowanych wywiadów zwracał uwagę na to, że medium którym posługuje się dziennikarka jest medium widmowym, kino jest sztuką duchów, mówił, i ja i pani na tym filmie jesteśmy tylko duchami. Muzyka, literatura, sztuki wizualne, przywołują dziś z wielkim zapałem przebrzmiałe dźwięki i obrazy, powracają do tych opowiedzianych już historii w przeświadczeniu, że być może nie wszystko zostało w nich przeczytane, wysłuchane i zobaczone, że nie zostały we właściwy sposób zakończone i zamknięte i być może dlatego właśnie ich widma ciągle błąkają się między nami. W sztukach wizualnych nastąpiło wyraźne dowartościowanie wątków narracyjnych, polemicznych i historycznych. Sztuka coraz częściej przy pomocy swoiście wypracowanych metod dotyka problemów związanych z odczytywaniem historii, jej reinterpretacji, odkrywania wypartych wątków i niechcianych obrazów. Drażni swoją niepoprawnością bo ukazuje to co niewypowiedziane i niewypowiadalne, a więc często uważane za obsceniczne. Być może właśnie ten klimat kulturowy umożliwia nam rewizytę w widmowym mieście, które przed wielu laty zniknęło z powierzchni ziemi, wpatrywanie się w ślady ludzi, którzy tam mieszkali, nasłuchiwanie echa ich głosów.

Chodzimy po Miedziance na kartach książki Filipa Springera. Przemierzamy nieznane nam przestrzenie, oczami wyobraźni widzimy miasto, którego nie było, bo każdy przywołany przez nas obraz, choć zapoczątkowany tekstem, prawdziwym wspomnieniem, zdjęciem jest obrazem z wyobraźni. Prawdziwa Miedzianka musiała wyglądać inaczej. W końcu jedziemy na to miejsce, pełni oczekiwań i swoich wyobrażeń. W małej restauracji w Janowicach robię telefonem zdjęcie pocztówki przedstawiającej widok na miasto z drogi z Janowic. Kiedy podchodzimy do miejsca, w którym ta fotografia została zrobiona wyjmuję telefon i porównuję obraz przeszłości z jego dzisiejszym odbiciem. Pozostaje zarys drogi, korony drzew są większe, punktem orientacyjnym jest wieża kościoła, ta jasna iglica pozwala nam sobie uprzytomnić, że wszystko co było zniknęło. Stoimy na środku polany, umówiliśmy się tutaj z panem Pawłem Nowakiem, który obiecał, że oprowadzi nas po Miedziance. Stoicie na środku rynku – mówi do nas, pokazuje ręką otaczające nas krzaki – tu wszędzie były kamienice. Stoimy wszyscy wobec wielkiej negatywnej energii, czarnej dziury, która wessała pulsujące kiedyś tutaj życie. Ta czarna dziura to historia, która przetoczyła się jak walec przez to malutkie położone na uboczu miasteczko i zniszczyła jego mieszkańców i wszystko to co zbudowali. Walec historii napędzany był przez ludzka podłość, bo groby na cmentarzu same się nie otworzyły i nie wywlekły zmarłych, ktoś musiał wygnać mieszkających tu ludzi, tak samo jak niektórzy z nich szli do armii, która podpaliła świat. Ta pustka, która nas otacza wypełniona jest emocjami, historiami, które zagęszczone jak dym krążą gdzieś po okolicy i nie mogą się uwolnić. „Historia nigdy na dobre tu nie zawitała, raczej wałęsała się po okolicy. Z perspektywy ludzi mieszkających w tych kilku domkach ustawionych buńczucznie na szczycie góry wyglądała jak bestia, która umie tylko siać chaos i zniszczenie i której nigdy nie jest tu po drodze.” – pisał Filip Springer. Kiedy stoimy na polanie, która kiedyś była rynkiem żywego miasteczka odnosimy wrażenie, że dotykamy śladów bestii, która przetoczyła się przez sam jego środek. Ktoś zapytał mnie przed wyjazdem do Miedzianki: skoro tam nic nie ma, to co chcecie zrobić? Dobre pytanie. Czy sztuka może odwrócić proces znikania? Sztuka jest tak samo bezradna jak ludzie, którzy ją tworzą. Nie powstrzyma, nie odwróci biegu rzeczy, ale być może pomoże w procesie aktywnego leczenia traumy tego miejsca. Wielka rzeźbiarka Louise Bourgeois mówiła, że sztuka może być egzorcyzmem, pozwala przeżyć na nowo strach prze-żyć minione emocje. Miedzianka to miejsce, które posiada swoją pamięć, ta pamięć jest tym bardziej przejmująca, ponieważ jest pamięcią traumatyczną i wypartą.

Pojęcie miejsca, pamięci miejsca pojmowanej w sposób historyczny, ale także fizyczny, intymny i osobisty staje się coraz częściej podejmowanym tematem w sztuce. Mirosław Bałka na przykład definiuje to pojęcie w kontekście związku pamięci indywidualnej z pamięcią zbiorową, w kontekście sytuacji w której osobiste doznania przenikają się z doświadczeniem zbiorowości. Co ciekawe, myślenie to staje się zbieżne z najnowszymi trendami badań historycznych, w których pojęcie ‘oral history” – historii mówionej, osobistych, subiektywnych przekazów stają się równoprawnymi źródłami wiedzy historycznej, których nie można już lekceważyć i ignorować jako przekazów gorszych od „obiektywnych” dokumentów”. Pojęcie miejsca natomiast Bałka definiuje poprzez swoistą antydefinicję jaką jest litania wymienia między innymi miejsca zgwałcone, opuszczone, nieudane, brudne, kulejące, skrzywione, bezdomne, głodne, zwiotczałe pijane, łatwowierne. Tymi między innymi miejscami artysta się zajmuje, pochylając się pieczołowicie nad tymi niezauważanymi obszarami, które wypierane są z pamięci, z kultury, które traktowane są jak miejsca niewymawialne, jak swoiste kanały złej energii, które krążą wokół nas, których istnienie akceptujemy jako przymus codzienności, ale o których nie wspominamy. Pamięć miejsca wiąże się także z poczuciem osobistej odpowiedzialności, ze swoistym poczuciem dziedziczenia miejsc z całym obciążeniem tego co się w nich wydarzyło. Pokazuje to na przykład realizacja Crezyzewski, w której artysta schodzi z kamerą do piwnicy i stawia pytania o możliwość ukrywania się w niej Żydów. „Dlaczego w tej piwnicy nie ukrywaliście Żydów?” – czy miejsce pamięta, czy może odpowiedzieć? Pustka po zagładzie, umiejętnie zacierana w raz z niejasnym poczuciem winy przez cały okres PRLu, wypierana niekiedy bardzo gwałtownie w czasie ostatnich dwudziestu lat jest elementem zbiorowej traumy, którą Mirosław Bałka często analizuje w swoich pracach. Robi to jednak z właściwą sobie dyskrecją. Pokazuje momenty załamywania się logiki rzeczywistości, szczegóły, które są elementem codzienności, rzeczy, które są tak bardzo jawne, że aż niewidoczne tak jak piasek zmieszany z kośćmi z żydowskiego cmentarza, który ludność Karczewa wykorzystywała do budowy nowych przestronnych domów. Artysta unika jednak stawiania prostych oskarżeń. Jego niejednoznaczna, efemeryczna i trudna do uchwycenia sztuka zbliża go do postawy antropologa i archeologa współczesności. Postawa ta charakteryzuje się dystansem i ustawicznym uważnym i czujnym przyglądaniem się rzeczywistości. Mirosław Bałka w swojej sztuce dokonuje tego o czym pisze Jan Tomasz Gross w swojej książce Strach: ‘Żeby się z tym dziedzictwem uporać, musimy je najpierw uczynić własnym, to znaczy przyswoić je w sobie i umieścić w historii mocą własnej narracji. Dopiero wtedy można będzie zapytać, jak to co się stało, mogło się stać”.

Rekonstrukcja pamięci przy pomocy sztuki może mieć różne powody i różnie może się ujawniać. Może być całkowicie fikcyjna jak zrobił to Christian Boltanski w zrealizowanej w 1972 roku pracy 10 Portretów, Fotografie Christiana Boltanskiego 1946-1964. Już przestawienie dat 46 i 64 sygnalizuje, że możemy mieć do czynienia z manipulacją. Zdjęcia przedstawiają chłopca stojącego na ścieżce w parku, kolekcja zdjęć i ich podpisy sugerują, że mamy do czynienia z małym Christianem sfotografowanym w tym samym miejscu na przestrzeni dwudziestu lat. W rzeczywistości są to zdjęcia różnych osób. Boltanski pokazuje w ten sposób nie tylko konwencjonalność wspomnień, które pozbawione są w istocie indywidualnych cech, pokazuje też typowe życie, w którym tak naprawdę nie jest ważne kim jesteśmy i czym odróżniamy się od innych. Pokazuje jak pamięć jest konstruowana poprzez fabrykację dowodów, które z kolei mogą fabrykować wspomnienia. Jednocześnie w rozmowie z Hansem Ulrichem Olbristem, Boltanski powiada, że każda twarz i każde wspomnienie jest inne. Artysta w toku swojej działalności sfotografował ponad 30 tysięcy twarzy. Interesuje go w jaki sposób „mała pamięć” indywidualna roztapia się, ginie, w wielkiej pamięci zbiorowej jako doświadczenie pokolenia, epoki. W jaki sposób przedmiot zamienia się w obiekt. W jaki sposób , w którym momencie, następuje roztopienie się jednostki w tłumie. Ci ludzie, którzy zginęli w swojej milionowej masie stanowią sumę małych pamięci. Jak mówi artysta jest to zawsze jeden plus jeden plus jeden…

W zupełnie inny sposób rekonstruuje przeszłość Jeremy Deller, który sięga do wydarzeń na tyle nieodległych w czasie, że może spotkać ich uczestników. Traumatycznym doświadczeniem bohaterów pracy Dellera była wielka bitwa, która wydarzyła się pomiędzy górnikami i policją podczas strajku górniczego w roku 1984 (The battle of Ogreave). Deller dokonał rekonstrukcji tego wydarzenia tak jak robią to grupy rekonstrukcyjne odgrywające bitwy z dalekiej przeszłości. W tym przypadku rekonstruktorami stali się uczestnicy wydarzeń, którzy dzięki tej akcji mieli możliwość skonfrontowania się ze swoja traumą. Artysta zaangażował do tego przedsięwzięcia zarówno byłych policjantów jak i górników, niejednokrotnie powierzając im rolę po innej stronie barykady. Miał być to zabieg terapeutyczny, pozwalający zobaczyć jak sprawa wygląda z innego punktu widzenia, pozwalająca przełamać dystans i uprzedzenia. Historia w ujęciu Dellera jest doświadczeniem i emocją żywych konkretnych ludzi uczestniczących w dramatycznych procesach społecznych; nie jest zbiorem obiektów, ale jest przeżywana aktywnie jako rekonstrukcja wymagająca aktywnej partycypacji. Jest to prze-życie, powrót, powtórzenie, które dzięki zawartej w niej różnicy odkrywa nową interesującą jakość.

W jaki sposób uczestnicy wystawy w BWA w Jeleniej Górze odnajdą pamięć miejsca, którym była kiedyś Miedzianka? Każdy na swój sposób, podążając za usłyszanym gdzieś dźwiękiem, głosem, przeczytanym tekstem, zobaczonym gdzieś obrazem czy zdjęciem, podążając za dotykiem, zapachem, przeczuciem, skojarzeniem… Ten projekt jest eksperymentem, który traktuje sztukę jako sposób na poznawanie rzeczywistości, jej interpretowanie i wprowadzanie do niej nowych wątków. Chodząc po Miedziance słuchamy o dziurach w ziemi, które otwierały się nagle, o drzewie pod kościołem, które zniknęło, o miejscu, w którym była stacja benzynowa, kościół, omijamy dziury w ziemi, wsłuchujemy się w odgłosy z jej wnętrza… Mamy nadzieję, że to doświadczenie zmieni coś w tym miejscu, zmieni coś w nas.

Marek Wasilewski

Imageaaaaaa