All posts by Galeria BWA

Lateksowa inkarnacja Katarzyny Kozyry

9 grudnia 2007 r.

Lateksowa inkarnacja Katarzyny Kozyry

Performance rozpoczyna się od wariacji na sopran z orkiestrą Mozarta w wykonaniu Ady Sari, dźwięki płyną ze starego gramofonu. Na sali znajduje się fortepian, stanowisko Maestra Grzegorza Pitułeja, po jego lewej ręce na ścianie widoczne jest zdjęcie czeskiej diwy operowej Emmy Destinn (Berlin1913).

Po chwili, na komendę muzyka, czterej mężczyźni wnoszą na salę metalową klatkę, w niej, za czarną zasłoną, znajduje się Katarzyna Kozyra. Przebrana w sztuczną skórę otyłej śpiewaczki wzbudza na sali poruszenie. Maestro daje znak. Diwa zaczyna śpiewać, wykonuje arię Olimpii – bezdusznej lalki z „Opowieści Hoffmana” Offenbacha. Naga tłusta śpiewaczka jest bezradna i stremowana, fałszuje, jej głos psuty jest przez ciasną lateksową skórę. Artystka zdaje się na rady Maestro, zaczyna się jej tresura. Pitułej na bieżąco koryguje błędy, wytyka je nie zważając na sytuację (występ) i licznie zgromadzoną publiczność. Naga śpiewaczka jest dodatkowo zażenowana. Zamknięta i obnoszona w klatce (lektyce), sprowadzona zostaje do roli bezwolnej kukły, żywej maszynki do śpiewania. Oczywiście pod dyktando Maestro, który tak dobrze czuje się na scenie i w sytuacjach tę scenę przypominających, że w pewnym momencie zapomina się i tresuje już nie tylko swoją diwę, ale i całą publiczność. Wskazuje ludziom najbardziej dogodne miejsca na sali. Wykorzystuje do tego celu osobę postronną. Szefowa galerii wyposażona w długą laskę z kolcem na polecenie Pitułeja koryguje ustawienia śpiewaczki, toruje także drogę podczas wnoszenia i wynoszenia klatki. Tymczasem Kozyra śpiewa dalej. Jako diwa całkowicie ulega Pitułejowi, daje się kształtować i prowadzić niczym marionetka. Na domiar złego swoją sztuczną fizjonomią budzi wstręt i zniesmaczenie. Zamknięta w klatce śpiewaczka przypomina postać z cyrkowego gabinetu osobliwości. Jest naga, gruba i stara, być może nawet chora (naturalistycznie odwzorowane ciało nie posiada włosów, widoczne są szwy) na dodatek jest całkowicie bezbronna i poddana swojemu nauczycielowi śpiewu.

Wchodząc w skórę tłustej diwy operowej Kozyra kontynuuje serię metamorfoz w ramach cyklu „W sztuce marzenia stają się rzeczywistością”. Ten czteroletni projekt, jest zapisem procesu stawania się (de Beauvoiur: „Nikt nie rodzi się kobietą, lecz się nią staje”) i kształtowania tożsamości. Demonstrując swoje przeistoczenia, artystka dąży do określenia wyznaczników prawdziwej kobiecości i jednocześnie bawi się sztuką. Jej tłusta diwa jest symbolem dążenia do ideału za wszelką cenę (brak talentu wokalnego i brzydota ciała nie uchodzą na scenie). W kolejnej realizacji z cyklu (w video performance „Chearleaderka”, którego projekcja odbyła się nieco później) Kozyra wypiera tożsamość śpiewaczki. Pozbywa się nieatrakcyjnego ciała, zrzuca je jak wąż, przeistacza w atrakcyjną młodą dziewczynę, w chearleaderkę, w gwiazdę muzyki pop. Wszystko to dzieje się w męskiej szatni, pomiędzy nagimi sportowcami, wśród których Kozyra – nastolatka (o dziwo) nie wzbudza żadnego zainteresowania. Jest banalna i nudna w swoim tańcu z pomponami Dopiero jej kolejna metamorfoza sprawia pozytywne wrażenie i zwraca uwagę sportowców. Kozyra przeistacza się w młodego mężczyznę. Ze sztucznymi genitaliami i szalikiem na piersiach dumnie przechadza się w szatni. Rozpromienieni młodzieńcy salutują jej a przeobrażona diwa – chearleaderka wykonuje popularny szlagier „What are you waiting for”(video stylizowane jest na teledysk). Skoro „W sztuce marzenia stają się rzeczywistością” to na naszych oczach spełnia się marzenie śpiewaczki, wystawionej na widok publiczny (być może wbrew swojej woli, wszak zamknięta jest w klatce) szpetnej nagiej kobiety.

Cykl działań Katarzyny Kozyry składa się z trzynastu części (ostatnia na razie w formie scenariusza), które pomyślane zostały jako otwarty zbiór przeznaczony do odtwarzania/prezentowania w rozmaitych konfiguracjach (nie są one powiązane w chronologiczną całość jednak można doszukiwać się każdego uporządkowania). W jeleniogórskim BWA oprócz „Diwy – reinkarnacji” zaprezentowano video porformance „Chearleaderka” (teledysk) i film „Kastrat”.

Piotr Machłajewski


 

Katarzyna Kozyra (ur. w 1963r.) – ukończyła Wydział Rzeźby warszawskiej ASP w pracowni prof. Grzegorza Kowalskiego (słynna „Kowalnia”). Jest również absolwentką Hochschule für Graphik und Buchkunst w Lipsku (1998r.). Swoją pracą dyplomową Piramida zwierząt wzbudziła powszechną krytykę i atak na sztukę współczesną. Obiekt składał się z martwych, wypchanych zwierząt ustawionych jeden na drugim (były to: koń, pies, kot i kogut), któremu towarzyszył film z zarejestrowanym procesem ich zabijania. Obecnie dzieło znajduje się w Zachęcie Narodowej Galerii Sztuki. Od tego czasu Kozyra tworzy performanse, instalacje video, nakręca filmy, nieustannie zaskakuje swoimi pracami, prowokuje do dyskusji. Dzięki licznym realizacjom za granicą i osobliwej twórczości jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych artystek polskich. Reprezentowała Polskę na 48. Biennale Sztuki w Wenecji w 1999, gdzie otrzymała Wyróżnienie Honorowe za projekt Łaźnia męska. Jest również laureatką Paszportu Polityki przyznanego w 1997r.

W Łaźni męskiej Kozyra demontuje i podważa rzeczywistość, w której na co dzień każdy odgrywa przypisywane mu role. W tym celu „przeistacza się” w mężczyznę i wkracza w niedostępny dla kobiet świat męski, zarejestrowany przy pomocy ukrytej kamery. Podobny zabieg zastosowała również w łaźni dla kobiet dwa lata wcześniej (Łaźnia). W niemal wszystkich realizacjach Kozyry pojawia się element tożsamości seksualnej człowieka. Artystka zmienia cechy płciowe postaci występujących w projektach – młodym mężczyznom doczepia waginy, sama zaś wielokrotnie obdarza się silikonowym przyrodzeniem męskim. Kozyra obala mit młodego pięknego ciała, często pokazując nagich ludzi starszych – jak w wideoinstalacji Święto wiosny (1999-2002) będącej odtworzeniem choreografii Wacława Niżyńskiego do baletu Igora Strawińskiego. Kozyra całkiem zmienia kontekst dzieła obsadzając w role tancerzy właśnie staruszków.

Niezwykle interesującym jest artystyczne przedsięwzięcie rozpoczęte w roku 2003 zatytułowane W sztuce marzenia stają się rzeczywistością (In Art Dreams Come True). Projekt jest serią performansów, spektakli parateatralnych, happeningów z udziałem publiczności oraz filmów. Kozyra jest tu zarówno reżyserem, głównym aktorem, jak i tworzywem w rękach mistrzów-przewodników: Glorii Viagry i Maestra, którzy pomagają jej wcielać się w różne role. Jednak zarówno w przypadku Glorii, berlińskiego transwestyty, dla artystki – wzoru „prawdziwej kobiecości”, jak i Maestra, nauczyciela śpiewu operowego, Grzegorza Pitułeja, świat, w który wprowadzają swą uczennicę jest pełen sztuczności, konwencji i pozy. W zakres tego szeroko zakrojonego projektu wchodzi m.in.: Diwa. Reinkarnacja (performans 2005/ 2006r.); Piękno. Na wernisażu z Glorią Viagrą (kryptoperformans 2005r.); czy Opowieść zimowa (film zrealizowany w Teatrze Cinema w 2005-2006r. w Jeleniej Górze).

Inne prace Kozyry: „Więzy krwi” (1995r.), „Olimpia” (1996r.), „Lords of Dance” (wideoinstalacja, 2002r.), „Twarze” (wideoinstalacja, 2005 – 2006r.), „Il Castrato/ Kastrat” ” (performens, 2006r.) „Cheerleaderka” (wideoklip, 2006r.)

Paulina Kempisty


 

Projekt “Słownik sytuacji” dotyczy problemu prawdy i fałszu, sytuacji i komentarzy. “Sytuacje są proste. Nie znaczy, że łatwe do opisania. Komentarze są skomplikowane. Nawet, gdy dążą do prostoty. Sztuka musi opowiedzieć się po jednej ze stron. Próbować wejść w sytuację albo ją komentować.”

Zbigniew Szumski – Performance realizuje projekt “Słownik sytuacji”


“Słownik sytuacji” jest częścią projektu “Labirynt” zrealizowanego przy pomocy finansowej Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach Mecenatu 2007 i Miasta Jelenia Góra.


 

Fotografie wykonali Marcin Oliva Soto, Tomasz Mielech i Piotr Machłajewski

XXX lat BWA w Jeleniej Górze

9 listopada 2007 r.

Janina Hobgarska
XXX lat BWA w Jeleniej Górze

Jeleniogórskie BWA powołano Zarządzeniem Wojewody Jeleniogórskiego nr.88/KL/77 z dnia 29 grudnia 1976. W oparciu o ten dokument faktycznie BWA rozpoczęło swoją działalność z dniem 1 stycznia 1977r. Wówczas było jednostką budżetową, której dochody i wydatki objęte były budżetem terenowym województwa jeleniogórskiego. Obecnie – od 27 kwietnia 1999 roku BWA jest samorządową instytucją kultury finansowaną  głównie z  dotacji ustalonej przez Radę Miejską Jeleniej Góry. Powstanie BWA w Jeleniej Górze miało niewątpliwie na celu dorównanie infrastrukturą kulturalną innym ośrodkom wojewódzkim, ale wielkie znaczenie miał też silny głos środowiska artystycznego, skupionego wokół Oddziału Związku Polskich Artystów Plastyków, liczebność i ranga społeczna artystów zamieszkałych w Kotlinie Jeleniogórskiej.
Na siedzibę BWA zaadaptowano były sklep radiowo-telewizyjny przy ul. 15-go Grudnia 8 /później Bankowa/ o łącznej powierzchni 120 m. kw. Siedziba była niewielka, niemal bez zaplecza magazynowego i traktowana jako „rozwiązanie doraźne”. Dyrektorem BWA został art. pl. Zbigniew Martin /przez 1977 rok/. BWA zainaugurowało swoją działalność w maju 1977 r. wystawą: „I Prezentacje Jeleniogórskie”, w których udział wzięło 24 artystów związanych z regionem /między innymi nieżyjący już: Jan Owsiewski, Marian Szymanik, Róża Farbisz – Kijankowa, Tadeusz Nodzyński, Leon Uralski/ tworzący do dzisiaj uczestnicy tamtej wystawy to: Lidia Sokal-Trybalska, Regina Włodarczyk-Puchała, Bronisław Wolanin, Janina Bany-Kozłowska, Zofia Szuster. Programem galerii przez kolejne lata kierowali: Bogumiła Zielińska/1978-1979/, Barbara Rymaszewska/1979 – 1983/, Irena Klisowska – Filipczuk /1983 – 1987/. Od 1 stycznia 1988 – Janina Hobgarska.
Kłopoty lokalowe Galerii próbowano poprawić oddając jej do dyspozycji Dom Związków Twórczych, później oficynę przy ul. Wolności. Rozwiązania te były jednak połowiczne i krótkotrwałe. Prawdziwa poprawa warunków pracy instytucji nastąpiła dopiero w 1994 roku, kiedy to ówczesny Prezydent Miasta Marcin Zawiła zaproponował BWA część siedziby upadającego już KMPiK – u przy ul. Długiej 1. Galeria zyskała powierzchnię wystawienniczą, lepszą lokalizację, poprawę warunków pracy zatrudnionych osób i spore zaplecze magazynowe. Z dzisiejszej perspektywy to wciąż jest zbyt mała powierzchnia wystawiennicza – 200 m, brak jest prawdziwej sali wykładowej, salonu sprzedażnego i kawiarni artystycznej, ale posiadana baza pozwoliła już na rozwój.
W latach 1977 – 2007 zrealizowano:
460 wystaw: 342 indywidualnych i 118 zbiorowych. W wystawach uczestniczyło 2137 artystów.
W podziale na dyscypliny wygląda to następująco:
Malarstwo – 136 wystaw: w tym 114 indywidualnych i 22 zbiorowych
Fotografia – 81 wystaw: w tym 55 indywidualnych i 26 zbiorowych
Grafika – 60 wystaw: w tym 47 indywidualnych i 13 zbiorowych
Rysunek – 35 wystaw: w tym 26 indywidualnych i 9 zbiorowych
Tkanina – 29 wystaw: w tym 16 indywidualnych i 13 zbiorowych
Instalacje/ obiekty – 26 wystaw: w tym 25 indywidualnych i 1 zbiorowa
Ceramika – 23 wystawy: w tym: 13 indywidualnych i 10 zbiorowych
Szkło/srebro – 20 wystaw: w tym 11 indywidualnych i 9 zbiorowych
Rzeźba – 17 wystaw: w tym 12 indywidualnych i 5 zbiorowych
Plakat – 5 wystaw: w tym 4 indywidualne i 1 zbiorowa
Nowe media – 4 wystawy indywidualne
Książka artystyczna – 2 wystawy: 1 indywidualna i 1 zbiorowa
Do tej statystyki należy dodać działania artystyczne o bardziej krótkotrwałym charakterze:
– performensy – 15 realizacji w latach 1996 – 2007 /wcześniej nie pokazywano/ m.in.: Jan Świdziński, Władysław Kaźmierczak, Marek Chołoniewski, Wojciech Kowalczyk, Paweł Kwaśniewski, Andrzej Dudek-Durer, Dorota Miroń, Grupa Sędzia Główny, Sen Voodoo, Katarzyna Kozyra, Arti Grabowski., Darek Fodczuk

  • akcje artystyczne – 8 w przestrzeni galeryjnej i publicznej, 4 akcje rzeźbiarskie w przestrzeni miejskiej /T. Domański, Zbigniew Frączkiewicz, Lewan Mantidze/ także realizowane po 1990 roku.

Od początku swego istnienia BWA prowadziło bogatą, różnorodną i ciekawą działalność edukacyjną. Do 1991 roku koncentrowała się ona wokół ogólnopolskiego programu /bardzo rzetelnie i innowacyjnie traktowanego w Jeleniej Górze/ Studium Wiedzy o Sztuce, połączonego programowo i organizacyjnie z Turniejem Wiedzy o Sztuce, który organizowało na szczeblu centralnym CBWA i bydgoskie BWA. Studium dopracowało wielu miłośników i znawców sztuki, przygotowywało na studia artystyczne i wychowało wielu historyków sztuki. Tradycją stały się Karnawały Plastyczne organizowane przez nasze BWA, które co roku były świętem sztuki i okazją do zabawy dla młodszych bywalców galerii. Dla młodzieży organizowano wycieczki: do pracowni artystów, szkoły rzemiosł artystycznych, ale też do Muzeum Sztuki w Łodzi, do Muzeum Narodowego w Warszawie, na ważne wystawy w kraju itd.
Z chwilą przeprowadzki BWA do nowego lokalu /1994 rok/ nastąpiły tez zmiany programowe w działalności instytucji, które można ująć jako:

  • otwarcie na kontakty zagraniczne, bowiem czas, możliwości i zainteresowanie sztuką z innych kręgów kulturowych sprzyjało zapraszaniu artystów z zagranicy, próbom wspólnych realizacji, spotkaniom i chęciom poznania. Wystawy: międzynarodowe edycje „Małych form tkackich, polsko-duńskie wystawy „Danpolonia”/1995/, fotograficzne „Kontakty – spotkania”, „fotografia Ameryki Łacińskiej”/1998/, wystawy artystów z Liberca, Aachen, Kopenhagi i Aarhus. Ważne wystawy to także: Luis Gonzales Palma /Gwatemala/- fotografia /1996/, która to wystawa od nas przeniesiona została do Wrocławia, Łodzi i Poznania i wystawa artystek z Norwegii Helgi Bu i Niny Bucher Johanensen – fotografia i malarstwo /1995/.
  • pokazywanie twórczości powstałej z inspiracji regionem. Cykl otwierała wystawa pt. „Z Zamku Wieczornego” /1995/, której kuratorem był Henryk Waniek. Wystawa ta dotyczyła miejsca w Górach Izerskich /opisanego w książce Wańka „Hermes w Górach Śląskich”/, którego klimat, atmosfera, odniesienia do legend i opowieści były punktem wyjścia do tej zbiorowej i interdyscyplinarnej wystawy. Po niej pokazaliśmy współczesną część dużego projektu „Wspaniały krajobraz. Artyści i kolonie artystyczne w Karkonoszach w XX wieku” /1998/, którego kuratorkami były E.Rohner i U.Treziak z Berlina. Wystawa była wielką polsko-niemiecką, muzealno-galeryjną prezentacją sztuki powstałej w Karkonoszach. Była też wywołaniem tematu kolonii artystycznych, osiedlania się artystów w Kotlinie, miejsc ulubionych przez artystów, formalnych i nieformalnych grup twórczych itp. Wystawie towarzyszył album opracowany przez polsko-niemiecki zespół z udziałem Janiny Hobgarskiej i Joanny Mielech z BWA. Kolejną wystawą przygotowaną we współpracy z artystami czeskimi i niemieckimi była wystawa „Wokół Wielkiej Góry” /2000/ pokazująca pejzaż i artystów osiadłych u stóp Śnieżki. Była to pierwsza tak bogata prezentacja czeskiej sztuki, szczególnie nieznanego nam bliżej przedwojennego malarstwa karkonoskiego. Wystawie towarzyszył także album z tekstami i reprodukcjami prac, sympozjum o tożsamości miejsca. Kolejna duża wystawa w dwóch edycjach to „Pamiątka z Karkonoszy”/2005, 2006/ podejmująca problem artystycznej, współczesnej pamiątki z regionu w sensie postulatywnym i dyskursu z istniejącymi przykładami. Wystawa była też swoistym przeglądem kondycji artystycznej środowiska. Oprócz dużych wystaw przekrojowych zorganizowano wiele wystaw indywidualnych artystów stąd, których twórczość odwołuje się do otaczającego nas krajobrazu. Między innymi: Ewa Andrzejewska – fotografia /1998, 2007/, Teresa Kępowicz – malarstwo /1999/, Marek Liksztet – grafika /1996/,Wojciech Zawadzki – fotografia /2003/.
  • Wystawy problemowe, które wyprodukowane przez jeleniogórskie BWA, po swoich premierowych pokazach były przenoszone do innych /większych ośrodków/ takie jak: wystawa „Bliżej fotografii”/1996/ kurator A. Saj, współpraca J. Hobgarska, „Suszarka Marcela” /1998/ kurator Tomasz Sikorski, „Aporie”/2001/ kurator Tomasz Sikorski, ”Książka artystyczna”/2003/ kurator Eugeniusz Józefowski. Inne duże projekty o charakterze wybitnie lokalnym to wystawa nieżyjących twórców powojennych „Śladami pamięci” – kuratorki J.Hobgarska, J.Mielech, ”Uchylona zasłona” pokazująca prywatne jeleniogórskie kolekcje sztuki – kuratorzy Waldemar Furs i Janusz Milewski.

Galeria, ze swoimi działaniami, często wychodziła w przestrzeń ulicy. Szczególnie ważne były realizacje rzeźbiarskie jak „Hortus hermeticus” /1995/ T.Sikorskiego zbudowany na ul. Konopnickiej, ”Rząd kolorowych głazów”/1994/ postawiony na Rynku przez Zbigniewa Frączkiewicza, czy jego „Ludzie z Żelaza” /1995/ prezentowani na ul.1 Maja lub rzeźba „Człowiek stąd” tego autora, usytuowana na ul. Długiej w 2002 roku. Galeria podejmowała często działania wychodzące w okoliczną przestrzeń organizując przez trzy lata, we wrześniu, Uliczki Artystyczne /2002-2005/, będące zbiorową prezentacją środowiska artystycznego Kotliny w formie działań na żywo, akcji artystycznych, warsztatów, koncertów i pokazów grup artystycznych /Pławna 9, Klinika Lalek, Cinema, Grupa Kopaniec/. Działania te zawsze miały na celu integrowanie środowiska artystów i włączenie publiczności do twórczości i zabawy.
Wątek lokalny i środowiskowy pojawia się często w programie BWA choćby poprzez benefisy i wieczory artystyczne skupiające się na ważnych twórcach regionu: Pawle Trybalskim, Urszuli Broll, Wojciechu Zawadzkim, Teatrze Cinema, Teatrze Maska, Klinice Lalek, Grupie Pławna 9., Grupie Słoneczny Kasztel.
Oprócz bardzo mocnych wątków lokalnych, staramy się też o programową różnorodność. Pokazujemy artystów uznanych, klasyków: Henryk Waniek /1998/, Edward Dwurnik /1998/, Izabela Gustowska /1999/, Tadeusz Brzozowski /1999/, Łukasz Korolkiewicz /2001/, Magdalena Abakanowicz /2002/, Eugeniusz Markowski /2004/, Tadeusz Kantor /2002/, sztandarowych twórców średniego pokolenia jak Katarzyna Kozyra, Artur Żmijewski, Zuzanna Janin, Piotr Kurka, Leszek Knaflewski czy młodsze pokolenie: Robert Maciejuk, Kamil Kuskowski, Barbara Gębczak-Janas.
Działalność edukacyjna w nowych warunkach, po 1994 roku także rozwinęła swój zakres obejmując oprócz codziennej pracy z młodzieżą szkolną opartej na oprowadzeniu po wystawach, formy rozwijające własną kreatywność poprzez rozmaite warsztaty twórcze – w galerii i w przestrzeni miejskiej. Warsztaty prowadzone były przez studentów wydziału edukacji twórczej WSP w Zielonej Górze, miejscowych artystów, ale też wybitnych edukatorów jak prof. Wiesław Karolak, prof. Eugeniusz Józefowski, Adam Olejniczak. Bardziej znaczące cykle wykładowe to: „Koniec taśmy. Krótka historia mediów”, prof. W.Czerwonki, „Po co artyście historia sztuki” J.Ciesielskiej, „Zjawiska kontrkultury w Polsce” L. Przychodzkiego, „ABC historii sztuki” W.Habrych i J.Mielech, „Grafitti nad Wisłą” prof. T.Sikorskiego.
Spotkania z publicznością mieli u nas: autorzy książek: dr Izabela Kowalczyk, Krzysztof Jurecki, Henryk Waniek, prof. Tadeusz Gadacz, Artur Żmijewski; historycy i krytycy sztuki: Jolanta Ciesielska, Hanna Wróblewska, Hubert Bilewicz, Łukasz Ronduda, Lech Lechowicz; artyści: Jerzy Lewczyński, Stefan Wojnecki, Rafał Olbiński, Krzysztof Cichosz, Tomasz Sikorski, Piotr Kurka.
W BWA organizowane są także spotkania istotne dla lokalnej społeczności: z perspektywy nowego wieku, był to cykl spotkań w ramach „Konwersatorium XXI wiek” /1999/ prowadzonych przez Alinę Obidniak, ważnych dla elit spotkań w ramach Salonu Karkonoskiego prowadzonego przez prof. Jana Kurowickiego/2006/ i istotnych dla mieszkańców regionu „Obserwatorium Karkonoskiego” prowadzonego przez red. Odry Andrzeja Więckowskiego /2007/. W cyklu spotkań obserwatorium podejmowano tematykę: tożsamości miejsca, architektury i urbanistyki Kotliny.
Resume
Galeria BWA jest wyspecjalizowaną publiczną instytucją, której głównym i podstawowym celem jest prowadzenie działalności wystawienniczej, promocja i popularyzacja współczesnych sztuk plastycznych. Jest ogniwem pośredniczącym między twórcą – artystą a widzem.
Artystom – BWA zapewnia miejsce i warunki do prezentacji twórczości, kontakt z publicznością, możliwość swobodnej wypowiedzi artystycznej, popartej katalogiem z wystawy czy też pomocą w realizacji projektu. Twórcom z miasta i z terenu Kotliny jeleniogórskiej BWA organizuje wystawy promocyjne w galerii oraz poza jej siedzibą.
Widzom – daje dostęp do dzieł sztuki, do skończonego efektu twórczości, a często także wglądu w proces tworzenia. Daje również podstawy i narzędzia do odbioru sztuki – wiedzę, dostęp do bogatej i różnorodnej oferty artystycznej, możliwość poszerzania i wzbogacania wiedzy o sztuce oraz możliwość osobistego rozwoju.
Program wystawienniczy Galerii realizuje dwa główne kierunki:
– pokazywanie wystaw z kręgu sztuki mieszczącej się w kategoriach kultury wysokiej, co umożliwia kontakt z wybitnymi osobowościami artystycznymi;
– pokazywanie tego, co jest siłą, magnesem i magią naszego regionu, co odróżnia go od innych miejsc; eksponowany jest potencjał twórczy artystów Jeleniej Góry, Kotliny Jeleniogórskiej, akcentowane są możliwie wszechstronnie, związki z Kotliną wybitnych artystów sztuk plastycznych, teatru, muzyki.
Program edukacyjny Galerii kierowany jest do potrzeb widza w różnym wieku – od najmłodszych do Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Dzieci przyzwyczajane są do stałego kontaktu ze sztuką, od przedszkola galeria proponuje im kontakt ze sztuką poprzez zabawę. Młodzież ma możliwość przeżycia własnych doświadczeń plastycznych na warsztatach twórczych i stały dostęp do dzieł sztuki, wsparty kompetentną informacją lub komentarzem. Dorośli maja również możliwość dostępu do dzieł sztuki, a ponadto – realną szansę poszerzania wiedzy o sztuce..
Galeria posiada warunki do pokazywania sztuki – sale wystawowe, profesjonalne oświetlenie, sprzęt nagłaśniający, urządzenia wystawiennicze. Starannie przemyślany sposób budowania tożsamości galerii – poprzez wystrój wnętrz, budowanie tradycji atrakcyjnych wernisaży, miejsca kameralnych koncertów czy spotkań z wybitnymi osobowościami sztuki. Przestrzeń wokół galerii jest często wykorzystywana do działań artystycznych.
Galeria jest miejscem nieskrępowanej aktywności twórczej, artystycznej, edukacyjnej i poznawczej, miejscem działań interdyscyplinarnych, w których spotykają się i uzupełniają różne tradycje, umiejętności, prądy artystyczne, filozoficzne i duchowe. BWA stara się być miejscem publicznych dyskusji o sprawach ważnych.

Działalność BWA realizuje zespół w składzie: Janina Hobgarska, Joanna Mielech, Luiza Laskowska, Grzegorz Jędrasiewicz, Piotr Machłajewski, Jerzy Kryszpin i administracja, obsługa – Monika Izdebska, Dagmara Cywka, Jolanta Winczyńska.


Paweł Jarodzki

Dawno, dawno temu, w zamierzchłych czasach głębokiego PRL-u, powstało Centralne Biuro Wystaw Artystycznych w gmachu war­szawskiej Zachęty. Były to czasy centralizmu, więc, żeby to biuro mogło czymś zarządzać powołano w miastach wojewódzkich całego kraju Biura Wystaw Artystycznych. Tak też było trzydzieści lat temu w Jeleniej Górze. Instytucje te, będące de facto po prostu galeriami, stały się bardzo ważnymi miejscami, zarówno dla lokalnych artystów ale też dla ogółu mieszkańców. W miejscach tych kwitło i kwitnie nadal, lokalne życie artystyczne ale również, co oczywiście zależy od prowadzących daną instytucją, pojawiają się artyści znani szerzej. Tak właśnie jest w Jeleniej Górze. Po wszystkich zmianach politycz­nych w naszym kraju, lokalne BWA przeszły pod zarząd samorządów i uzyskały niezależność od centrali. Oczywiście wyszło to na dobre pewnym galeriom, innym może mniej. Jednak to właśnie w tak nie­wielkiej miejscowości, jaką jest Jelenia Góra, mogłem ja, ale i wszy­scy zainteresowani, którzy zjechali z okolicznych gór i dolin spotkać wielokrotnie prawdziwe gwiazdy sztuki polskiej. Nie jest to możliwe w żadnej galerii komercyjnej. Ale kto mógłby pokazać społeczeństwu lokalnemu sztukę światową jeżeli nie utrzymywana za pieniądze tego społeczeństwa galeria? No chyba, że miastu nie zależy, by być pro­mieniującym regionalnie ośrodkiem kultury. Ale z tego, co wiem, Je­leniej Górze zależy i bardzo dobrze jej to wychodzi.

 


Zbigniew Szumski – Rada Artystyczna Biura WA

Biuro Wystaw Artystycznych – już sama nazwa jest ułomna. Biu­ro kojarzy się z urzędem, a urząd z wystawaniem a nie wysta­wianiem. Chyba, żeby przyjąć, że można wystawać artystycznie – z jednej nogi na drugą. “Sztuka to skuteczne zdziwienie” (J. S. Bruner “Poza dostarczone informacje”). “Jedynym zadaniem sztuki jest przygotowanie człowieka do śmierci” (A. Tarkowski “Czas utracony”). Jak połączyć te dwa zdania zadania z oczekiwaniami publiczności, z potrzebą utwierdzenia własnych gustów odbiorcy z ową “pochopnością percepcyjną”. (Skąd bierze się “pochopność percepcyjna“? Wysunąłbym hipotezę, że w spostrzeganiu kategorie bardzo łatwo dostępne blokują mniej dostępne kategorie alternatywne – za J. S. Brunerem). Gusta często bywają nierozpoznawalne i dopiero w zetknięciu z nieznanym powodują lęk, wyparcie, podejrzenie o obrazę przechodzące w agresję. (Lu­dzie, którzy nie w stanie zmienić swojej kategoryzacji przy stop­niowo zmieniającej się stymulacji, zmianie bodźca, zmianie sytu­acji, zwykle wykazują tendencję do nadmiernej kontroli – za J. S. Brunerem). Czy jednym z zadań Biura Wystaw Artystycznych nie jest podjęcie “wychowawczego” ryzyka informowania, czy wręcz edukacji publiczności? To poinformowanie Szanownej Publicz­ności, to nie jest kwestia zarozumiałości, a wręcz pokory (pokory ryzyka). Informować odpowiedzialnie jest formą ryzyka – pokory ryzyka. Wydaje się, że jesteśmy stworzeni do przymilnej dezinfor­macji. Skoro nie możemy zmusić polityków, żeby nas rzetelnie informowali, pozwólmy sobie przynajmniej na ten komfort bycia w kontakcie ze sztuką. Sztuka bywa dynamicznym, bezkompro­misowym komunikatem, nieprzychylnym naszym gustom. Ale kto dzisiaj zna smak swojego gustu? Ten test ogarniania i oceny jest dzisiaj, jak sadzę, w wyjątkowym zaniedbaniu. Zadbajmy o informacje i przyjrzyjmy się naszym gustom. Spójrzmy na nasze emocje, które wywołuje sztuka. Nie przypadkiem te negatywne docierają do nas jako najsilniejsze. Przyznajmy się do obojętno­ści i letniości a nasze “wścieklizny” i odrzucenia wydadzą się nam cennym napomnieniem. Biuro Wystaw Artystycznych jest też wielością propozycji dopasowania do różnorodności artystów mieszkających w naszym regionie, bo zadania Biura WA rozkła­dają się tu równomiernie i dzielone są pomiędzy obowiązki wobec publiczności, ale także wobec artystów tego terenu, którzy mają prawo czuć się współgospodarzami Biura WA. 30 lat to początek dojrzałości. Dojrzałość nie jest formą utraty pasji. I dotyczy to nie tylko sztuki.


Fotografie wykonali: Patrycja Łygan, Wojciech Zawadzki, Tomasz Mielech i Jacek Jaśko


 

Benefis przygotowany z środków finansowych Miasta Jelenia Góra

 

 

 

Dariusz Fodczuk. Paramorfeusz i Teatrzyk Terapeutyczny

19 października 2007 r.

W swoich performanceach Fodczuk dokonuje publicznej psychoanalizy. W Teatrzyku podjął próbę wyzwolenia u odbiorców ich ukrytych, nieuświadomionych rządz destrukcji. Podczas niezwykle dynamicznego „spektaklu” publiczność bardzo chętnie poddała się działaniom performera. Młodzież – uczestnicy performanceu – niszczyła stoły, wbijała w nie gwoździe, piłowała nogi, łamała blaty… W pędzie ku nieograniczonej niczym wolności niszczono również książki. Nikt nie zapytał – dlaczego? Nikomu też nie przeszkodziło, że podczas wyśpiewywania peanów w imię performance słowa nagle zaczęły układać się w polski hymn państwowy. Artysta wciągając ludzi do swojego Teatrzyku wyzwolił ich bunt. Pozwolił im krzyczeć, niszczyć, uderzać, a jednocześnie bezlitośnie nimi manipulował. Ludzie zostali wciągnięci w pewną demolkę w imię sztuki. Nikt nie zadawał pytań, nikt się niczemu nie sprzeciwiał… Refleksja przyszła poóźniej.

Dariusz Fodczuk bardzo zaskoczył wszystkich swoją kolejną realizacją. Po 15 minutach przerwy rozpoczął się Paramorfeusz, który wywołał u publiczności zupełnie inne emocje. Przy monotonnym takcie metronomów, przygaszonym świetle, zamknięto oczy poddając się onirycznej aurze wykreowanej przez Fodczuka. Artysta po raz kolejny zawładnął odczuwaniem zebranych, ponad to pokazał jak łatwo manipulować jest tłumem uwikłać go w tak odmienne sytuacje – od agresji po senność.

Luiza Laskowska

Moderatorem spotkania po performance był Paweł Jarodzki z ASP we Wrocławiu.

Projekt “Słownik sytuacji” dotyka problemu prawdy i fałszu, sytuacji i komentarzy. “Sytuacje są proste. Nie znaczy, że łatwe do opisania. Komentarze są skomplikowane. Nawet, gdy dążą do prostoty. Sztuka musi opowiedzieć się po jednej ze stron. Próbować wejść w sytuację albo ją komentować.” Zbigniew Szumski

“Słownik sytuacji” jest częścią projektu “Labirynt” zrealizowanego przy pomocy finansowej Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach Mecenatu 2007 i Miasta Jelenia Góra.

Dariusz Fodczuk ur. 1966 r., mieszka w Bielsko Białej Ukończył Instytut Wychowania Artystycznego UMCS w Lublinie. Dyplom uzyskał w 1992r. w pracowni malarstwa prof. M. Stelmasika pod kierunkiem adj. M. Smoczyńskiego Zajmuje się performance, rzeźbą i malarstwem.

Fotografie wykonali Marcin Oliva Soto i Piotr Machłajewski

EWA ANDRZEJEWSKA. Fotografia 2000 – 2007

 

Ewa Andrzejewska – Nota biograficzna

Zawsze chciałam robić zdjęcia.

Po takim wyznaniu można próbować opisać drogę Ewy Andrzejewskiej do Fotografii. Dzielić jej twórczość na etapy, okresy, przypisywać estetykom i nurtom. Można, ale czy trzeba koniecznie?

Ewa Andrzejewska jest fotografem. Wie to każdy, kto spotkał się z jej pracami. Najczęściej są to niewielkie, sepiowane styki, które przykuwają uwagę prostotą i wielkim ładunkiem emocjonalnym. Często wywołują uczucie tęsknoty za czymś, co może już nam się zdarzyło lub przeczuwamy, że będzie naszym udziałem. Dużo w tych fotografiach rozświetlanego „spoza kadru” mroku, przestrzeni oglądanej w niepowtarzalny sposób. Artystka niezmiennie pracuje klasyczną, odwieczną dla fotografii metodą. Za pomocą wędrówki z kamerą, wybiera fragmenty rzeczywistości i zapisuje je na pamiątkę. Po Drodze.

Jej fotografie od zawsze były pamiątkowe. W szkole we Wrocławiu, potem w Zgorzelcu, portretowała koleżanki i kolegów. Podobnie było na studiach w WSP w Zielonej Górze, gdzie aktywnie działała w uczelnianym klubie fotograficznym a następnie w Zgorzeleckim Domu Kultury, gdzie była instruktorem fotografii. Miała tam też stały dostęp do pracowni. Solidną praktykę przeszła w zakładzie fotograficznym Zenona Auksztulewicza w Zgorzelcu, do którego zresztą zgłosiła się sama. Konsekwencją tak obranej Drogi, musiała być dalsza edukacja. Szczęśliwie trafiła na czas zaistnienia Wyższego Studium Fotografii w Warszawie z siedzibą w Łucznicy, pierwszej i na długo jedynej w Polsce, solidnej i ministerialnie namaszczonej, szkoły fotograficznej. Wykładali tam m. in. Urszula Czartoryska, autorka nadal wznawianych opracowań o fotografii, takich jak „Przygody plastyczne fotografii”, „Fotografia – mowa ludzka” i nieoceniony Andrzej Pytliński, który o tajnikach procesów związanych ze zjawiskiem fotografii, opowiadał w sposób niespotykanie atrakcyjny. Ewa studiowała w WSF w latach 1990 – 1994.

Pod koniec lat 80., między Zgorzelcem a Jelenią Górą gdzie zamieszkała w roku 1990, ważny był Maciejowiec. Tam u przyjaciół, w Pałacu – Domu Pracy Twórczej, szukała swego rytmu. Szykowała się w dalszą Drogę, podejmując najważniejsze dla siebie podówczas decyzje. Jej fotografie z Maciejowca: pałacu, bukowego lasu, parku, a przede wszystkim, parkowych kaplic, wciąż są odkryciem dla coraz to nowych odbiorców jej sztuki. Przez wielu z nich, Ewa nazywana jest „poetką fotografii”. Światło staje się najbardziej istotnym elementem obrazu, pochłania kształty, rozpoznawalne formy rzeczywistości, nadaje im nowych znaczeń. Ten sposób fotografowania wyróżnia ją do dziś. Jej fotografie z Karkonoszy, Tatr, Gór Stołowych i wielu innych miejsc do których trafia po Drodze, są rozpoznawalne na pierwszy rzut oka, nigdy nie pozostawiając odbiorcy obojętnym.

Pytana o to, kto wywarł na nią największy wpływ w dziedzinie fotografii, przyznaje, że Wojciech Zawadzki. Dzięki niemu zaczęłam fotografować w sposób rzetelny i zorganizowany. Przebywając w jego towarzystwie nauczyłam się robić coś własnego, „na przekór”.
Nagradzana w latach 80. na Biennale Fotografii Górskiej w Jeleniej Górze, od kilkunastu lat jest jego współorganizatorką. Pracując w Jeleniogórskim Centrum Kultury, wspólnie z Wojciechem Zawadzkim prowadzi także Jeleniogórską Wszechnicę Fotograficzną, Wyższe Studium Fotografii i kieruje programem Galerii „Korytarz”. Krytycy od lat uznając ich działalność kulturotwórczą i edukacyjną używają powszechnie określenia „Jeleniogórska Szkoła Fotografii”.

Przede wszystkim jednak, konsekwentnie, jak mało kto, Ewa uprawia fotografię w sposób czysty i bezpośredni. Dzieli się potem z nami pamiątkami swoich wędrówek. Ręcznie wykonane metodą stykową kopie, sepiowane w tylko jej znany sposób, pokazywała dotąd na kilkudziesięciu wystawach. Jej prace znajdują się także w zbiorach muzeów w Polsce, Francji, Danii i Niemczech.

Szerokie pejzaże ze światłem, tam gdzie zazwyczaj go nie zauważamy, miejsca w miastach, w górach. Fotografia „Po Drodze”, „Fotografia botaniczna”, „Pamiątkowa”. Miejsca najbliższe, codzienne. Wędrówki dalsze i bliższe. Fotografia Ewy Andrzejewskiej dociera do coraz to nowych miejsc. W Europie, Ameryce Południowej, a ostatnio także w Japonii, na wielkiej prezentacji fotografii polskiej XX wieku.

Fotografuję wyłącznie to, co zatrzymuje mój wzrok i zwyczajnie mi się podoba. Nie ma w tym żadnej filozofii. Najważniejszy jest środek, nie patrzę już na boki… odpowiada pytana często o to, jak uzyskuje tak niepowtarzalne efekty.
Czym są dla Ewy jej fotografie? Mówi o tym po prostu – Tak naprawdę, to są moje pamiątkowe zdjęcia z samotnych spacerów… Nie szukam niczego nowego. Nie czuję potrzeby odkrywania czegokolwiek. Czuję jednak potrzebę fotografowania.

Piszący o fotografii Ewy Andrzejewskiej, rozwodzą się głównie nad niezwykłym sposobem ukazywania krajobrazu przez artystkę. Jest jednak przecież jeszcze jeden rodzaj pejzażu, niezwykle ważny, wciąż przez artystkę penetrowany. To pejzaż wewnętrzny, którego wyrazem jest portret. Do wciąż rosnącej kolekcji portretów wykonywanych od lat, niespiesznie dochodzą kolejne. W tym swoistym intymniku Ewy Andrzejewskiej uzbierał się już spory tłum kolegów szkolnych, przyjaciół z młodości, współpracowników, ale także tych, docierających do niej z chęci bezpośredniego spotkania. Jest wśród portretowanych grupa szczególna. To „Artyści wiejscy”. Ogromne przedsięwzięcie z lat 1996 -2001 realizowane w pracowni, na czwartym piętrze kamieniczki, przy jeleniogórskim rynku. Artystka zapraszała tam mieszkańców kilkunastu wsi dolnośląskich, kultywujących do dziś prawdziwy folklor w czystej postaci obrzędu, stroju, muzyki i zabawy. Przyjeżdżali do Ewy ze strojami, przedmiotami ocalałymi z rodzinnych tułaczek, a bywało, że do osób, które chciały być sportretowane z ukochanym kogutem, czy kozą, jeździła osobiście, z tym samym tłem, którego używała w pracowni (i którego konsekwentnie używa zresztą do dziś).
To nieocenione przedsięwzięcie prezentowały potem: Schlesisch Dorfmuseum Markersdorf w Niemczech (1996 r.), Muzeum Etnograficzne we Wrocławiu (1999 r.) i Muzeum Karkonoskie w Jeleniej Górze (2003 r.).

Zaangażowany w organizację tego projektu, etnolog Henryk Dumin, wspomina blask wewnętrzny i godność, jaśniejącą z postaci, w czasie gdy kamera fotograficzna przenosiła do wieczności ich spojrzenia i sylwetki. Portretowani przez Ewę artyści wiejscy, wzbudzali jej szacunek, ponieważ potrafili się fotografować i przywiązywali do tego wielka wagę.
Każdy z portretowanych przez Ewę, zawsze otrzymuje na pamiątkę, ręcznie wykonaną kopię. W dzisiejszych czasach to zjawisko coraz rzadsze.

W przypadku fotografii Ewy Andrzejewskiej swoistość jest wyrazem jedności treści i formy. Ich bezpośrednia, niczym nie zakłócana czytelność, pozwala nam od razu przenieść się w obszary bezpośredniego kontaktu z Pamięcią. Z Pamięcią sprawiającą, że siła pierwszych, prawdziwych doznań nie słabnie.

O fotografii mówi Ewa, że jest sztuką widzenia i wyboru kadru podczas fotografowania, a także sztuką powiększania… Ja jestem zdecydowanie fotografem, który najpierw patrzy, potem kadruje na matówce, aż w końcu najprościej i najlepiej jak może – kopiuje. Kadruję wyłącznie w czasie fotografowania. Czarne ramki określają to, co chcę pokazać. To tylko cały negatyw i – aż cały negatyw.

Jako fotograf liczy na to, że może ktoś zachowa w pamięci obrazki zobaczone na wystawie, że może gdzieś jeszcze przez pewien czas będzie wisiała w ramce na ścianie jego fotografia, że może za lat sto, ktoś obejrzy, jak było. A może nie… Cieszę się, że jest teraz. Że mam możliwość pokazania tego, co robię. Że usłyszę czasami jeszcze jakieś miłe słowa. Ktoś, kto zamieszka po nas w naszym pełnym fotografii mieszkaniu, pewnie wyrzuci tę całą makulaturę na śmietnik. Ale nie jest to powód do smutku; to życie się toczy…

Nie poznałem do tej pory nikogo, kto pozostałby obojętny na fotografie Ewy. One również i nas dotyczą. Nie ma potrzeby pytać po co zostały zrobione. Są prywatne. Osobiste niczym napotkany niespodziewanie wiersz – odczytywany, jako napisany tylko dla nas. Jej fotografie są jak najbardziej osobiste i uniwersalne zarazem. Jak wszystkie fotografie, są funkcją czasu. Jednocześnie, czytelnie dla każdego na swój sposób, lokują się poza czasem. Raz spotkane, stają się nam bliskie i znane jakby „od zawsze”. Z biegiem lat spotykam i rozpoznaję kolejne fotografie Ewy. Pamiątki jej samotnych wędrówek, stają się również dla mnie czymś niezbędnym i bardzo osobistym.

Jacek Jaśko, Kopaniec 2007 r.

Ewa Andrzejewska
ul. Świętojańska 4/5
58 – 500 Jelenia Góra
ewawojtek@pnet.pl

Ewa Andrzejewska urodziła się w 1959 roku. Jest absolwentką wyższego Studium Fotografii w Warszawie. Od kilkunastu lat wspólnie z Wojciechem Zawadzkim kieruje programem Galerii „Korytarz” w Jeleniogórskim Centrum Kultury, Jeleniogórskiej Wszechnicy Fotograficznej, organizuje plenery i Biennale Fotografii Górskiej w Jeleniej Górze. Od 1996 roku współorganizuje Wyższe Studium Fotografii w Jeleniej Górze i należy do Związku Polskich Artystów Fotografików (ZPAF). Od blisko 20 lat uczestniczy w najważniejszych wystawach polskiej fotografii.

Wystawy indywidualne :

1989 r.- „Fotografia”, Galeria Korytarz, Jelenia Góra
1992 r.- „Fotografia“, Galeria Image, Aarhus, Dania
1992 r.- „Fotografia”, Galeria FF, Łódź
1992 r.- „Artyści Wiejscy”, Muzeum Okręgowe, Jelenia Góra
1992 r.- „Artyści Wiejscy”, Miejski Dom Kultury, Kazimierz Dolny.
1992 r.- „Karkonosze”, Galeria Korytarz, Jelenia Góra
1993 r.- „Fotografia”, Galeria Antique,Gwatemala
1995 r.- „Fotografia”, Galeria Sztuki, Kłodzko
1995 r.- „Fotografia” ,Galeria PUSTA, Katowice
1995 r.- „Fotografia”, Galeria Sztuki, Le Parvis, Francja
1996 r.- „Fotografia”,Galeria Foto-Medium-Art.,Wrocław
1996 r.- „Śpiewaczki wiejskie-portrety”, Slesisch Dorfmuseum,Markersdorf, Niemcy
1997 r.- „Fotografia”, Centrum Kultury Rennes, Francja
1998 r.- „Fotografia w Drodze”, BWA Jelenia Góra
1999 r. „Fotografia” , Galeria PF, Centrum Kultury ZAMEK, Poznań
1999 r.- „Fotografia”, Mała Galeria, Centrum Sztuki Współczesnej, Warszawa
1999 r.- „Artyści Wiejscy, Portrety Końca XX wieku”, Muzeum Etnograficzne,Wrocław
2001r.- „Fotografia w Drodze”,Galeria Image, Aarhus, Dania
2001r.-„Po Drodze”, Galeria Korytarz, Jelenia Góra
2002 r.-„Fotografia”, Galeria B&B, Bielsko-Biała
2003r. – „Artyści Wiejscy”, Muzeum Karkonoskie, Jelenia Góra
2004r. – „Fotografia Botaniczna”, Muzeum Przyrodnicze, Jelenia Góra
2005r. – „Fotografia”, Centrum Sztuki, Bamberg, Niemcy
2006r. – „Fotografia Pamiątkowa”, Galeria „Pusta”, Katowice
2006r. – „Ta sama fotografia”, Galeria „Camelot”, Kraków
2007r. – „Fotografia”, Galeria Dom Jacoba Bohem,Zgorzelec
2007r. – „Twoja fotografia i ja – to tylko fotografia” ,Galeria Za Miedzą, Lubomirz

Ważniejsze wystawy zbiorowe :

1987, 1988, 1989 r.- I, II, III, Międzynarodowa Wystawa Miniature Art., Dell Bello Gallery, Toronto, Kanada
1989 r.- „Kontakty”, Galeria BWA Zielona Góra, BWA Szczecin
1990 r.- „Fotografie”, Aachen, Niemcy
1991 r.- „Kontakty”, Galeria BWA Jelenia Góra, Zielona Góra
1991 r.- „Mai de la Photo” , Reims, Francja
1991 r.- „Zmiana Warty”, Galeria FF, Łódź
1992 r.- „Konfrontacje bez Sankcji”, Galeria BWA, Gorzów Wlkp.
1993 r.- „Karkonosze”, Lipsk, Niemcy
1994 r.- „Kontakty – Spotkania”, Galeria BWA Jelenia Góra, Galeria PUSTA, Katowice
1994 r.- „Fotografie”, Galeria FF Łódź,
1995 r.- „Konstelacje II”, Monachium, Niemcy
1995 r.- „Krajobraz – Międzynarodowa Wystawa Fotografii”, Budapeszt, Węgry
1996 r.- „Tatry”, Galeria FF, Poznań
1996 r.- „Karkonosze”, Galeria BWA Jelenia Góra
1996 r.- „Bliżej Fotografii”, Galeria BWA Jelenia Góra, BWA Wrocław, BWA Szczecin, BWA Zielona Góra
1997 r.- „Fotografia Roku”, Fundacja Turleja, Kraków
1997 r.- „Fotografia we Wrocławiu ,
1945r.-1977r.”,Galeria BWA Wrocław
1997 r.- „Kontakty – Przestrzeń Intymna” , Galeria PUSTA ,Katowice, galeria BWA Szczecin, BWA Kraków,BWA Jelenia Góra, BWA Wrocław , Galeria PF Poznań , Praga
1997 r.- “Into The Magic” , Sarajewo, Ljubljana
1998 r.- „Warszawa na Dzień Przed…”, Galeria ZACHĘTA , Warszawa
1998 r.- „Fotografia Roku”, Fundacja Turleja, Kraków
1998 r.- „I Biennale Fotografii Polskiej” , Galeria BWA ARSENAŁ -Poznań
1999 r.- „Kazimierz – Kraków”, Centrum Kultury Żydowskiej , Kraków
1999 r.- Kolonie Artystyczne w Karkonoszach – Wspaniały Krajobraz , BWA Jelenia Góra, Wrocław , Berlin
1999r.- „Polska Fotografia”, Bratysława
2000 r.- „II Biennale Fotografii Polskiej”, Galeria BWA ARSENAŁ – Poznań
2000 r.- “2000 Thanks To From Image”, Galeria Image ,Aarhus, Dania
2000 r.- „Karkonosze”, Galeria BWA, Jelenia Góra
2001 r.- „Kontakty – Przełom czasu – czas przełomu”, Galeria PUSTA, Katowice, Instytut Kultury Polskiej, Praga
2001 r.- „Mistrzowie Polskiego Pejzażu”, Miejska Galeria Sztuki, Łódż
2002 r.- „Wokół dekady” Fotografia polska lat 90 – Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Galeria BWA, Bielsko Biała
2002 r.- „Vandskel” ,Kunstcenter , Silkeborg Bad, Dania
2002 r.- „Magazyn wyobraźni” – Muzeum Sztuki Współczesnej, Hunfeld, Niemcy
2002r. –„Pro Figura” – Bautzener Kunstferein e.V. –Niemcy
2005r.- „Autoportret fotografii”, Galeria BWA ,Jelenia Góra, Galeria PF, Poznań
2005r. – „Pamiątka z Karkonoszy – Fotografia – Nowe Media”, Galeria BWA, Jelenia Góra
2006r. – „3 x Pejzaż” ,”Stara Galeria ZPAF, Warszawa
2006r. – „XX wiek w fotografii polskiej z kolekcji Muzeum Sztuki w Łodzi”, Niigata City Art. Museum, Japonia
2006r. – „Ekologia w obiektywie 2006”, Warszawa, Gdynia, Wrocław
2007r. –„Efekt rzeczywistości –Fotografia i wideo z Polski” ,Narodowa Galeria Sztuki „Zachęta”, Warszawa
2007r. – „Miasto nie moje”, Muzeum Sztuki, Łódź
2007r. – „Dziedzictwo”, Galeria BWA, Jelenia Góra
2007r. – „Dwie Tradycje”, Instytut Polski, Praga, Czechy,
2007r. – „Polska fotografia w XX wieku”(wystawa z okazji 60 lecia ZPAF), Pałac Kultury i Sztuki w Warszawie.

Fotografie w zbiorach :

Muzeum Sztuki w Łodzi
Muzeum Narodowe, Wrocław
Muzeum Fotografii ODENSE , Dania
Galeria Le Parvis, Francja
Muzeum Etnograficzne ,Wrocław
Muzeum Sztuki Współczesnej, Hunfeld, Niemcy.
Muzeum Przyrodnicze, Jelenia Góra.

 

O fotografii Ewy Andrzejewskiej

Nieruchoma, całkowicie płaska powierzchnia błony fotograficznej, przypominająca, być może, zamarznięte jezioro. Za sprawą światła wyzwolonego wolą, okiem i wrażliwością fotografa nagle ożywa. Rozpoczyna się ruch cząsteczek elektrycznych dotychczas tkwiących nieruchomo w jego wnętrzu. Aniony i kationy atakują się wzajemnie. Łączą i dzielą się w absolutnie tajemniczy sposób dla artysty tworząc strukturę przyszłego obrazu fotograficznego. Czy przyszłego? Czy już istniejącego w niedostrzegalny dla nas sposób? Oto, być może, wielka tajemnica fotografii, którą odkrywamy dopiero w momencie ujawniania, za pomocą chemii, obrazu utajonego, jak nazywają go fototechnicy. Zaistnieje wtedy negatyw czyli odwrotność tego co fotograf pragnie ukazać światu. W jego osobistym, negatywnym wizerunku fragmentu rzeczywistości zawarte są być może, wszystkie oczekiwania człowieka, który go stworzył. Jego radości, lęki i poglądy. A nade wszystko przekonanie o zapisaniu kawałka kosmosu, który go otacza. Sposób pojmowania tego, co nazywamy życiem, czyli tego, co nas tworzy i dotyczy. Tego, co być może cenimy najbardziej.

Obrazy fotograficzne Ewy Andrzejewskiej, w swojej stylistyce wydają się potwierdzać tę tajemniczość powstawania fotografii. Z jednej strony potwierdzają istnienie rejestrowanej rzeczywistości, co autorka dość przewrotnie nazywa niekiedy fotografią pamiątkową, z drugiej zaś wydaje się prowadzić z odbiorcą (a może sama ze sobą) intrygującą grę ukazując świat swojej wyobraźni jakby zaprzeczając jego istnieniu. Świat zupełnie odmienny niż postrzegany potocznie. Zwyczajne drzewa i trawy łąk zamieniają się w fotografii Ewy Andrzejewskiej w dżungle i sawanny pozwalając nam przeżywać wraz z nią wędrówki po światach nam nieznanych. Jej fotografia bowiem nie jest prostym oknem, przez które spoglądamy na rzeczywistość. Jest całym systemem krzywych zwierciadeł , który w niesłychanie szlachetny sposób odbija dla nas własny świat. Świat fantasmagorii. Sennych wyobrażeń. Marzeń. Czasem, być może, lęków. Patrząc na wizerunki miejskie trudno jest nie przywołać z pamięci Drohobycz Brunona Szulca, która w jego prozie – wbrew rzeczywistości – zaistniała jako wielopiętrowa metropolia, tętniąca życiem i nieistniejącą przestrzennością. Ewa Andrzejewska w swojej fotograficznej wizji miasta potrafi zamieniać niewielkie, pojedyncze budynki w bryły zamków wyrastających ponad horyzonty traw i broniących tajemnic swoich wnętrz. Realizacji tego rodzaju wyobraźni fotograficznej służy artystce nie tylko wrażliwość, głęboka wiedza i wieloletnie doświadczenie ale również aparatura, którą wybiera do tworzenia swoich poetyckich zamierzeń. Wszak określono ją niegdyś mianem „poetki fotografii”. Od 2000 roku , choć nie rezygnuje, od wielu lat z używania nowoczesnego sprzętu fotograficznego, fotografuje starą, prostą, mieszkową kamerą, pozbawioną wszystkich urządzeń, które obecnie uprecyzyjniają i ułatwiają pracę fotografa. Użycie błon ciętych 9x12cm i z ich prymitywną charakterystyką i „niepełnosprawnej” migawki w obiektywie, które pozwalają, za każdym razem na specyficzny komfort niepokoju w oczekiwaniu na rezultat zdjęcia. Statyw i archaiczna płachta osłaniająca matówkę aparatu. Oto wizerunek twórcy tych fascynujących obrazów fotograficznych, bo z całą świadomością nie chciałbym nazwać ich zdjęciami. Całkowicie ręczna obróbka chemiczna. Ciemnia, która w umysłach wielu młodych odbiorców i adeptów fotografii odsyła do tajemniczych atmosfer pracowni alchemików i fakt fizycznego istnienia kliszy negatywowej jako niepodważalnego dowodu działania światła na szlachetnej powierzchni srebra, które w rzeczywistości cyfrowej nie zawsze daje się zauważyć, znakomicie dopełnia ten obraz. Ewa Andrzejewska ukazując nam, na swój specyficzny sposób elementy życia, które nas otaczają wydaje się chcieć przekonać do jej całościowego poglądu i swojego stosunku do Ziemi – Planety, której jakże niewielką ale integralną cząstką jesteśmy. I to cząstką, wbrew naszym ludzkim sądom nie najważniejszą. Wszak to my, ludzie, uzurpując sobie prawo do decydowania o tym, czym ma być Planeta – Ziemia, gwałcimy od wieków, a od niedawna coraz szybciej Jej naturę czy wręcz domniemywaną, swoistą inteligencję, ponosząc zresztą często surowe konsekwencje swojej aktywności.

Poza tym Ewie Andrzejewskiej jako artystce pracującej w dziedzinie fotografii – sztuce jak to określił kiedyś znany krytyk Jerzy Busza udaje się realizować rzecz dość rzadką w przypadku twórcy, który zdobył od lat uznanie wielu poważnych galerii, muzeów i krytyków zajmujących się sztuką fotograficzną. Tworzy obrazy uniwersalne, które zdobią często, po prostu ściany bardzo wielu mieszkań, ciesząc oczy ludzi, którzy po prostu lubią na nie spoglądać. Bo fotografia Ewy Andrzejewskiej ze swoją wizualnością wydaje się być niepowtarzalna. Unikalność tych obrazów może wydawać się czymś najcenniejszym. Jest jak prawdziwy odcisk dłoni autora w kawałku szlachetnego kruszcu, jakim, w tym przypadku jest fotografia.

Weekend z 8-go na 9-go lipca 2007 roku.

Wojciech Zawadzki

O fotografii Ewy Andrzejewskiej

Truizmem będzie stwierdzenie, że tak jak rozmaite bywają powody uprawiania fotografii, tak samo rozmaite są strategie jej interpretacji i wartościowania. Wynika to z mnogości kulturowych kontekstów, osobniczych preferencji a zapewne i z fascynacji uznanymi w tej dziedzinie autorytetami. Obserwując od wielu lat twórczość Ewy Andrzejewskiej dochodzę do wniosku, że oprócz wielu czytelnych i oczywistych aspektów jej fotografii, zawierających się w wymienionych uwarunkowaniach, istnieje w niej jakiś szczególnie zaakcentowany wyróżnik, przynależny niewątpliwie do istoty fotograficznego medium a konstytuujący fenomen tej fotografii w sposób zasadniczy. Ów wyróżnik to szeroko pojęta kategoria pamięci, ufundowana na uniwersalnym i ponadczasowym trwaniu, samym w sobie odwiecznym constans, zdającym się skrywać jakąś niezwykłą tajemnicę. Ta zaś ukryta jest tuż pod powierzchnią trywialnej rzeczywistości, z pozoru nieciekawej i zbanalizowanej poprzez niezliczoną ilość naszych nieuważnych, powierzchownych spostrzeżeń. Obdarzony intuicją, ale i specyficzną umiejętnością widzenia, fotograf nigdy nie jest znudzony oczywistością oglądanych widoków, przeczuwa bowiem, że świat dzieli się na sferę widzialną i niewidzialną. Obydwie stanowią dla niego jedność, warunkując się i relatywizując wzajemnie. Jego zadaniem, ale i radością, jest budowanie syntetycznej wizji, przekraczającej potoczność banalnej rejestracji. Przywołując obrazy przeszłości fotografia zaświadcza o tym, że to, co widzimy, naprawdę istniało. Jest więc ona, w pewnej kategorii znaczeń – zgodnie z fenomenalną tezą Rolanda Barthesa – dowodem na istnienie świata. Ale jest też nośnikiem i katalizatorem wspomnianej wyżej pamięci.
Ewa Andrzejewska swoją fotografią kieruje naszą uwagę na te kwestie, wypada więc w pierwszym geście interpretacji tak właśnie jej dzieło odebrać. Natychmiast okaże się, iż mamy tu do czynienia z wieloma aspektami pamięci, a trzy z nich manifestują się wyjątkowo przejrzyście.

Pierwszy, najbardziej subiektywny rodzaj pamięci, to pamięć siebie samej, pamięć swoich odczuć. Patrząc na te fotografie mam nieodpartą pewność, iż to, co przede wszystkim one ukazują, to rodzaj wrażliwości, którą dysponuje ich autorka i którą posłużyła się w celu swoistego opisu świata. Ta sama wszak rzeczywistość może w nieskończenie różny sposób zaistnieć na zdjęciu, w zależności od upodobań, wiedzy, charakteru oraz wrażliwości konkretnego fotografa. To, jak widzi on i opisuje świat, jest więc kategorią hermeneutyczną, z definicji niepowtarzalną i jedyną w swoim rodzaju. Rzecz jasna, każdy może dysponować taką osobistą wizją świata, jednak nie każdy oferuje wizję zintegrowaną na podbudowie oryginalnej estetyki. A taka właśnie sytuacja stanowi o wartości danej propozycji, dając możliwość jej zuniwersalizowania w polu znaczeń wynikających z analizy i interpretacji. To sytuacja, która wolno, lecz konsekwentnie przeistacza kolejne odsłony danej wizji w system stylistyczny a więc w układ znaków rozpoznawalnych spośród wielu innych.

Drugi rodzaj pamięci, który wyłania się z tych fotografii, to kulturowa pamięć epoki. Warto w tym miejscu przypomnieć, że nawet rewolucyjne propozycje zawsze są nadbudowane nad przeszłością, czerpiąc z niej (na zasadzie kontynuacji i rozwoju) to, co najbardziej wartościowe. Twórczość Ewy Andrzejewskiej, osadzona korzeniami w amerykańskiej klasyce, eksponuje jednak rodzaj poetyki bardzo autonomicznej, w moim przekonaniu przynależnej klimatom poezji młodopolskiej, zwłaszcza zaś Kasprowicza i Tetmajera. Pewna mroczność a nawet dekadentyzm tych obrazów dodaje im specyficznego posmaku tajemniczej tęsknoty za czymś nieokreślonym… Sama już w sobie emanacja owej tęsknoty stanowi przejaw stylu tej fotografii, co szczególnie widać na zdjęciach ukazujących gęste, pełne ukrytych znaczeń pejzaże miejskie. Te w pewnym sensie peryferyjne ujęcia, przepuszczone przez filtr autorskiej interpretacji, w sposób niemal bolesny dotykają określonego wymiaru egzystencji. Autorka zdaje się mówić: świat nie jest taki, jaki jest, lecz taki, jakim ja go widzę. Nie ma wątpliwości, że jest to fotografia głęboko rezonująca z typem emocjonalnego zaangażowania, które reprezentuje Ewa Andrzejewska. Nie ma też wątpliwości, iż wykonywaniu tych fotografii towarzyszyła wcześniejsza, pogłębiona kontemplacja zdejmowanych miejsc. Oczywistą konkluzją będzie stwierdzenie, iż taki styl rozumienia fotografii bardziej odpowiada na pytanie jak, niż co zostało sfotografowane. I tu, nieco przekornie, dochodzimy do trzeciego rodzaju pamięci.

Wypada otóż podkreślić, iż zdjęcia te, pomimo wyraźnego wyeksponowania formy, a więc owego jak, pokazują jednak konkretne miejsca i obiekty rozpoznawalne przez nas pod postacią widoków ulic, mostów, budynków, roślin czy swoistych miejsc niczyich. Specyficzność ich formy i pewnego rodzaju odideologizowanie nie przeszkodzi kiedyś naszym następcom w stwierdzeniu: a więc tak również wyglądał świat na początku XXI wieku! Nasi prawnukowie skupią się – paradoksalnie – właśnie na tym, co przedstawiają te fotografie, zupełnie nieświadomie odsuwając ich pozostałe walory na plan dalszy. To naturalna kolej rzeczy, warto jednak dodać, że walory te są konieczne, stanowią bowiem wdzięczny pomost do zagłębienia się w niezwykły a często nie do końca zrozumiały świat miniony. Zdjęcia Lartique’a, Sandera czy Atgeta nigdy nie przebiłyby się z takim impetem do panteonu współczesnych fotografii – ikon, gdyby nie były opatrzone specyfiką atrakcyjnej dla odbiorcy formy, zaświadczającej także – niejako na marginesie – o geniuszu ich twórców. Tak więc forma i treść nie są tu w żadnym wypadku w opozycji. Jedno wspiera drugie dla wyeksponowania czegoś istotniejszego, czegoś, co Karl Pavek nazwał totalnością rzeczywistości. Taka też jest, w moim głębokim przekonaniu, misja fotografii. A jej powodzeniu najlepiej sprzyja sytuacja, w której fotograf tworzy swoje dzieło nie tylko w celu czczej rejestracji, ale ze świadomym zamiarem powrotu w przyszłości do tych fragmentów przeżywania świata, które w momencie rzeczywistej, pierwotnej z nim konfrontacji poruszyły go w sposób szczególny. Zaangażowany w swą pracę fotograf staje się namiętnym zbieraczem takich zapamiętanych obrazów. Nawet wtedy, jeśli – jak to sformułował pewien filozof z Królewca – pozostają one jedynie efektem dyspozycji jego poszukującego umysłu.

Tak więc – podsumowując – w moim głębokim przekonaniu właśnie kolekcjonowaniu, a przede wszystkim zapamiętywaniu istotnych chwil kontaktu z rzeczywistością służy fotografia Ewy Andrzejewskiej.

Piotr Komorowski

 

 

 

Katarzyna Rotkiewicz-Szumska, Zamilcz kobieto, Obrazy

20 lipca – 29 sierpnia 2007 r.

Katarzyna Rotkiewicz – Szumska urodziła się w Szczecinie w 1958 roku. Studiowała na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, na Wydziale Malarstwa i Grafiki. Dyplom uzyskała w roku 1983 u prof. Jerzego Krechowicza. Uprawia malarstwo. Od 1992 roku współtworzy Teatr Cinema. Mieszka w Michałowicach w Karkonoszach.

Są znaki niewidoczne i widoczne…

I. Są znaki niewidoczne i widoczne. Skoro widzenie tych pierwszych wymaga pewnych zdolności (czy nawet wejścia w chorobę) pozostawmy sobie te drugie jako zachętę do ogarniania (patrzenia) i jako początek rozumienia. Rozumienia w znaczeniu cierpliwości i czekania. Obrazy wzajemne. Malarz i widz. Wymieniają obrazy. Obrazy od obelg różnią się tym, że te pierwsze są wzajemne. Staromodne, ale obecne w formach bardziej dosadnych: „tak się nie godzi” – przechodzi w „nie rozumiem”, ale nie znaczy już, że jestem obrażany. Z „nie rozumiem” stopniowo eliminujemy poczucie zniecierpliwienia, które powoduje brak widzenia.

II. „Bo rzecz w cierpliwości i wielkim czekaniu” (Jarosław Iwaszkiewicz)

III. Odpowiedzialność patrzenia. Patrzenie wpasowane jest w rozpoznawanie niewygody. Towarzyszy mi przekonanie, że zapisywać znaczy odpowiedzialnie dążyć do prostoty. Dążyć w nadziei, że to, czego się domyślamy a czego nie śmiemy nazwać ładem, obawiając się, że przykładamy własną miarę, że to uproszczenie nie jest upozorowaniem. Buntem energii, gestu, który uległ kompresji. W przypadku tych obrazów podejrzenie jest tym większe, że zadając nam lekcję z anatomii, oczekują większego udziału naszych zmysłów. Kurator odniesień poniesie tu klęskę.

IV. Dłoń zamknięta może wyrażać zarówno moc jak i bezsiłę. W hierarchii znaku czy dzielności herbu bezsiła wyprężonego ramienia jest planem odległym. Historia może zostać zweryfikowana a dzielność ramienia może ulec rozmiękczeniu. Dzielność, która przechodzi w sflaczenie w tych obrazach nie zawiera historii. Nie służy zweryfikowaniu, jest skierowana ku „wkraczaniu w bliskość tego, co odległe”. Nawet, jeżeli podejrzewamy okaleczenie w tych ramionach to nie widzimy ran zewnętrznych. Kod ran wewnętrznych musimy odnaleźć sami. Znaleźć znak nie w tym, co nieruchome, ale w tym, co w zmęczeniu czy agresji jest zastygłe ale na moment. Przystanek dla wyrównania energii.

V. „Musisz się cofać, żeby antycypować uderzenia” (rada trenera). Żeby iść do przodu musisz być przygotowany na komendę: „padnij”! (w odpowiedzi na radę trenera).

VI. Obrazy te działają jak lustro. Nie takie lustro, które zaprzecza wnętrzu, odbijając powierzchnię, lecz lustro oczu innego. W ich odbiciu nie odnajdujemy obrazu nas samych, lecz potwierdzenie i uznanie naszego fizycznego istnienia.

VII. W tym malarstwie męskie, naprężone ramię wygląda jak embrion. W odpowiedzi na obrazy skonstruowałem znaki: plemnika ku ziemi, latawca ku górze. Chciałem odpowiedzieć niewinnością, ale ponieważ na nią od dawna nie zasługuję, wymyśliłem znaki. Znaki obronne przeciw ramieniu i pięści. Sflaczeniu i napięciu. Obrazy wzajemne. Zamilcz kobieto.

Zbigniew Szumski

Body building, czyli filozofia malowania

– Nie jestem ani opowiadaczem, ani ilustratorem – mówi o swojej twórczości Katarzyna Rotkiewicz, artystka, która jak ognia unika dekoracyjności. Jej obrazy są esencją malarstwa. Buduje je gest, przemyślana kompozycja, uderzenie koloru i kształtu, kontemplacja kreski, plamy, bryły. I choć nie opowiadają one historii, nie mamią ornamentem i powierzchownym mimetyzmem, to są skupionym przekazem wrażliwości, emocji, wiedzy i umiejętności. Są jak wzrastający pęd paproci, którego pastorał za moment się rozprostuje, jak wymach umięśnionej ręki uchwycony w mgnieniu oka. W jej surowych, monumentalnych płótnach, a także w próbkach, pospiesznych szkicach, tkwi pierwotna i zniewalająca energia – moc płynąca z obserwacji sił natury i spojrzenia w głąb siebie. Poszukiwania wzajemnych zależności i wewnętrznych prawideł, tego, co autentyczne. Jej malarstwo nie jest anegdotą, natrętnym ględzeniem. To zderzenie farb z płótnem, panowanie oka i umysłu nad niesfornością ręki. Malując tworzy jedyną w swoim rodzaju pikturalną rzeczywistość, która tylko u nielicznych zmienia się w porywającą iluzję. I to właśnie udaje się mieszkającej w Michałowicach artystce. Nic dziwnego. Jej mistrzem malarskiego fachu jest Jacek Malczewski, ale nie jako symbolista, tylko ten, który w fantastyczny sposób prowadził pędzel. Wiele zawdzięcza też Fransowi Halsowi i jego doświadczeniu z malarskim gestem, ale przyznaje, że to właściwie Anselm Kiefer dał jej odwagę, która jest potrzebna do malowania. Śladów żadnego z tych twórców w warstwie stylistycznej jej obrazów nie znajdziemy. Bo tak jak w czasie studiów w gdańskiej akademii plastycznej u prof. Jerzego Krechowicza malarka nauczyła się samodzielnie patrzeć, i to co widzi przetwarzać w artystyczne napięcia, tak z czasem stworzyła swój indywidualny i rozpoznawalny język. Pozornie jest on trudny do rozszyfrowania, jeśli jednak odrzucimy przyzwyczajenia, otworzymy się na niego i własne wzrokowe doznania, poddamy się tańcowi skojarzeń, to na pewno uda się nam go odczytać. Bo jej teatr plam, kresek, przecierek więcej mówi niż niejedna opasła książka. Jest zapisem refleksji nad światem rzeczy i emocji razem wziętych, nierozłącznych w jej praktyce malarskej. I choć to malarstwo jest niczym innym jak prostym rozpatrywaniem plastycznych zagadnień – zderzeniem wklęsłego z wypukłym, implozji z eksplozją, biernego z aktywnym, koloru z cieniem – to oddaje pulsujący rytm natury. Stałej, niezmiennej a przecież tak różnorodnej i zmiennej. Dążącej do zagarniania, ale i chłonącej, zmysłowej, choć przemyślanej. W kompozycyjnych starciach zachodzących na obrazach Katarzyny Rotkiewicz znajdziemy i ruch i marazm, zarówno prężne gotowanie się do ciosu, jak trwożne skulenie się i próby uników. W tych malarskich grach pojawia się czasem wiotka uległość, za którą podąża witalna buńczuczność. Autorce wielkich płócien udaje się analizować abstrakt niemal w organiczny sposób, na wskroś malarski, a jednak bliski wywodowi filozoficznemu. – Jeśli wkraczam w dekoracyjność, uciekam od tego rozwiązania – deklaruje. Na jej płótnach rozgrywa się walka przeciwności, jin uzupełnia się z jang, a tematy prac przynosi sama natura. Znajdziemy tu wspomnienie pejzażu, jak i kształtów ze świata ludzi i zwierząt. Znajdziemy chmury i skały, które zmieniają się w napięte muskuły i ścięgna. Znajdziemy cielistą mechanikę zastygłą w bezruchu, pełne energii ciała, zbudowane z żelaznych tkanek i żylastych ścięgien. Zobaczymy ogolone głowy, mocarne karki, zaciśnięte pięści, w których kipi zwierzęcość, ale też robaczywe kamienie, rozdarte wiatrem drewno, rozsypany piach. Obłoki mięśniowe, włochate jaskinie, rozpierające się i wychodzące z ram. Czy to koński łeb z rozwianą grzywą, czy byczo-samczy stwór spięty do skoku, które wyłaniają się z zimnego, amorficznego tła, z obcego mroku. I choć sama deklaruje, że lubi kolory maskujące, to najczęściej jej formy aż drgają od barwnej świetlistości. Najbardziej naturalne ziemiste ugry i sjeny malarka zderza w swoich obrazach z chemiczną bielą, krystaliczny kobalt ultramaryny kontrastuje z brunatnymi fioletami śliwek, a czerwień buraka z pożółkłą zielonością suchej trawy. To właśnie nerwowo, spontanicznie kładziony przez nią kolor buduje pełne finezji zmagania wyobrażeń i realnych kształtów. Kreślone zamaszyście linie, ślady pędzla przeradzają się w mięsiste kształty. A czymże jest ta fascynacja muskulaturą, jak nie peanem na cześć człowieka, jego mocy, ale i zagubienia? Wznoszenia się myśli i materialnego ciążenia ku ziemi? Nieustanną próbą sił, ścierania się z niemożnością, ale i radością tworzenia. Przełamywaniem ograniczeń, roztrząsaniem procesów, szukaniem własnych rozwiązań. Nie udzielaniem łatwej, przewidywalnej odpowiedzi, bo jak sama mówi : – szukając formy chcę by była ona silna, by wyrażała dużo, ale nie określała. W tym konstruowaniu własnych przedstawień artystka jak kulturysta uprawia body building. Znajduje cielistość w lęku, nacisk w pragnieniu. W mentalnym tańcu ścięgien pokazuje ludzką wielkość i słabość. Dokąd zmierza? – Z każdą chwilą zbliżam się do portretu, ale podchodzę do tego z wielką nieśmiałością. Na razie ćwiczę mięśnie.

Agata Saraczyńska

Wystawę zrealizowano ze środków finansowych Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego z programu Mecenat 2007 oraz Miasta Jelenia Góra.

Artur Żmijewski. Powtórzenie

20 sierpnia 2007 r.

W jeleniogórskim BWA odbyła się projekcja filmu Artura Żmijewskiego „Powtórzenie”, zmontowanego dokumentu, rekonstrukcji słynnego eksperymentu profesora Philipa Zimbardo znanego jako Stanford Prison Experiment (1971 rok).

Żmijewski postanowił odtworzyć to doświadczenie w konwencji „dokumentu filozoficznego”. Zdecydował się przenieść eksperyment z pola nauki (psychologia społeczna) w pole sztuki, a ponieważ wnioski Zimbardo znane są od dawna, artysta podkreślając je zwrócił uwagę na to, jak szybko zacierają się one w świadomości społecznej.

Powtarzając ów eksperyment Żmijewski zamknął grupę kilkunastu wyselekcjonowanych mężczyzn w fikcyjnym więzieniu. Zostali oni podzieleni na więźniów i strażników. Ci pierwsi, „porwani” z domów, odtransportowani zostali na miejsce z zawiązanymi oczami. Tam ubrano ich w jednakowe, więzienne trykoty i rozmieszczono w ciasnych, trzyosobowych celach. Nad tymi wszystkimi działaniami czuwał sam Żmijewski.

Po jednej stronie krat znaleźli się więc strażnicy – wyposażeni we wszystkie właściwe im przywileje – dobre jedzenie, godne ubranie, posiadający całkowitą władzę nad osadzonymi. Z drugiej strony byli więźniowie. Pozbawieni intymności, sterowani, odczuwający niesprawiedliwość wynikającą z losowania ról (czy też jakichś innych niejasnych sposobów przydzielenia „funkcji” uczestnikom eksperymentu). Nawiasem mówiąc to doskonały sposób na odtworzenie panującego powszechnie w więzieniach przekonania o własnej krzywdzie, o tym, że „siedzi się za niewinność”. Pierwszym krokiem na drodze do resocjalizacji jest uświadomienie sobie własnej winy i nabranie przekonania co do sensowności i sprawiedliwości odbywanej kary, tak więc uczestnicy eksperymentu postawieni w sytuacji ekstremalnej (a posiadający tylko skromne motywacje w postaci pieniędzy za udział w doświadczeniu i być może własnej ciekawości) zostali dodatkowo obciążeni przez brak oparcia w owym „planie resocjalizacji”, w tym, że nie mogli doszukać się w sobie jakiejś winy i spróbować odpokutować za nią. Wzmogło to ich frustracje i umocniło poczucie bezradności (o dziwo – po obu stronach krat, strażnicy zdawali sobie sprawę z takiego stanu rzeczy i na początku eksperymentu zdradzali objawy poczucia winy).

Żmijewski, idąc drogą Zimbardo, testował zamkniętych, ich cierpliwość, odporność na stres i presję. Uczestnicy od początku eksperymentu zdecydowali się robić to, czego od nich oczekiwano. Weszli w role, zaczęli grać. Strażnicy byli (usiłowali być) sumienni, drobiazgowi i nieprzejednani, natomiast więźniowie stali się niesforni i za wszelką cenę starali się demonstrować swój opór i niezadowolenie (oczywiście w na początku była to próba zachowania twarzy w ich krępującej sytuacji). Miały na to wpływ znane z reality – show weneckie lustra. Świadomość całodobowej obserwacji, która z jednej strony wiązała się z pewnego rodzaju komfortem psychicznym(nic strasznego nie może się stać skoro na nas patrzą), z drugiej stwarzała presję oczekiwań (patrzą na więźniów i strażników, więc muszą ich w nas zobaczyć). Uczestnicy dopiero później, w miarę rozwoju sytuacji, zaczęli demonstrować swoje prawdziwe, niezafałszowane emocje.

Podczas eksperymentu naciskom podlegały obie obserwowane grupy. Więźniowie narażeni byli na rozmaite “eksperymenty wychowawcze” pilnujących (regulamin, ćwiczenia fizyczne, izolatka…). Strażnicy natomiast odpowiedzialni byli przed swoimi “zwierzchnikami” – przed Żmijewskim i „radą”, którą stworzył (stanowili ją dwaj eksperci w dziedzinie więziennictwa i jeden były osadzony). A ponieważ wraz ze zmniejszającą się ilością więźniów (mieli możliwość rezygnacji w dowolnym momencie) zwalniano też niepotrzebnych strażników, pilnującym zależało na utrzymaniu jak największej ilości zamkniętych.

Poprzez demonstrację nieudolnych działań strażników Żmijewski zwraca uwagę na niemożność wypracowania mechanizmów kontroli pozbawionych przymusu i przemocy psychicznej. Równocześnie czytelne są jego refleksje dotyczące wpływu kamer (filmowania) na uczestników eksperymentu. Każdy z nich chce się zaprezentować jak najlepiej (przed kamerą, na oczach innych) niezależnie od sytuacji, w jakiej został postawiony. Żmijewski zwraca w ten sposób uwagę na istnienie ról społecznych, zakodowanych w każdym z nas, uruchamianych przy pomocy etykiet. Ról na tyle skostniałych, że nie podlegających żadnym modyfikacjom. Taką próbę, próbę wyjścia z roli, podjął na początku doświadczenia jeden z więźniów. Przez pewien czas kontestował on nie tylko strażników ale i sam eksperyment. Niestety szybko zaczął sprawiać wrażenie człowieka nieprzystosowanego, nie potrafiącego odnaleźć się w sytuacji. Człowieka pozbawionego wyczucia roli, którą przyszło mu grać, aspołecznego (i w gruncie rzeczy psującego doświadczenie).

Świadomość braku naturalności w zachowaniu uczestników nie przesłoniła jednak celów przedsięwzięcia – weryfikacji, utrwalenia w świadomości społecznej eksperymentu Zimbardo, być może poszerzenia listy wniosków.

Żmijewski transplantując to popularne doświadczenie w sferę sztuki naraża się na liczne zarzuty ze strony krytyki i publiczności. Począwszy od oskarżeń o wtórność, czy nawet plagiat, aż po oskarżenia o niemoralność, o próbę ucieczki w pole sztuki z działaniami, które nie uchodzą w sferze nauki. Jednocześnie odtwarzając doświadczenie na tym polu wytrąca sobie z ręki narzędzia, które stanowiły o sile eksperymentu psychologa Zimbardo. Szok, przymus, przemoc, manipulację, oszustwo… U Żmijewskiego doskonale funkcjonował cały system “zabezpieczeń”, począwszy od kontroli psychologów, poprzez realną możliwość opuszczenia więzienia w każdej chwili, aż po świadomość całodobowego filmowania przedsięwzięcia.

Projekt Żmijewskiego kończy się buntem wszystkich uczestników przeciwko organizatorom eksperymentu. Uczestnicy dążą do konsensusu, nie do konfrontacji. Od początku mają świadomość (kolejne narzędzie, z którego nie mógł skorzystać Żmijewski – zaskoczenie) skutków doświadczenia Zimbardo. Dlatego działają wbrew oczekiwaniom filmujących, przeciwko widzom. Wspólnie wychodzą z gry. Psują swoje role.

PM

 

Artysta postrzegany, klasyfikowany wygodnie, jak kolorowy ptak, szaleniec nieuleczalnie chory, został zepchnięty na margines społeczeństwa, które może tak „chronić się” przed autentycznym spotkaniem ze sztuką. Sztuką pozbawianą w ten sposób odbiorców.

Zarówno twórcy i potencjalni już tylko odbiorcy oddalają się od siebie, coraz bardziej sfrustrowani i coraz mniej odpowiedzialni za swoje decyzje, działania i światopogląd.

Zanik partnerstwa, dyskusji na jakikolwiek istotny temat pogłębia tylko obustronne poczucie izolacji i niespełnienia. Tak pokrótce można by zdefiniować podstawy aktywności artystycznej i publicystycznej Artura Żmijewskiego. Już w czasie studiów Artur Żmijewski (rocznik 1966) prezentował poglądy dotyczące relacji sztuki z rzeczywistością. Dziś niezmiennie i konsekwentnie Żmijewski artysta, pedagog i badacz środowiska rówieśniczych sobie twórców, wciąż pyta o miejsce i rolę artysty w społeczeństwie.

Świadomy demitologizacji pozycji współczesnego artysty, Żmijewski pyta wciąż o powszednią identyczność. O sposób znalezienia się we współczesnym świecie, z którego niewiele rozumie Żmijewski wie dobrze o tym, że same idee i głoszący je artyści, niewiele są w stanie zmienić bez powiązania ze światem polityki, mediów czy nauki.

Istotą jest przekonanie, że zmiana możliwa jest przez współudział, przez konfrontację postaw. Przez ujawnianie problemów i sytuacji na co dzień chowanych „pod dywan”, podobnie jak formowanie wygodnego wizerunku artysty, jako wolnego ptaka skaczącego z kwiatka na kwiatek rozlicznych idei i trendów.

Już w swojej teoretycznej pracy dyplomowej, “Moja teoria sztuki” (1995), Żmijewski mówił, że sztuka powinna wpływać na świadomość społeczną i pobudzać do myślenia. Stąd wynika postulat odpowiedniej siły oddziaływania i prowokacyjności. Najczęściej wykorzystywaną przez Żmijewskiego strategią artystyczną jest aranżowanie sytuacji, by sprawdzić, jak w wykreowanych przez niego warunkach zachowają się pokazywane przesz artystę osoby. W ten sposób jego prace wideo upodabniają się do reżyserowanych dokumentów.

W twórczości Artura Żmijewskiego wciąż pojawiają się pytania o powszechnie przyjętą w społeczeństwie “normę” człowieczeństwa, stosunek do ludzi funkcjonujących czy wyglądających inaczej. Ułomność, kalectwo, choroba to problemy wstydliwe, nie pasujące do obrazu młodych, pięknych i sprawnych ludzi, jaki lansuje kultura masowa „Berek”, Kompania reprezentacyjna Wojska Polskiego”, „Lekcja śpiewu” czy prezentowane na Biennale w Wenecji „Powtórzenie”, mówią o tym, że wielu uwarunkowań nie da się przekroczyć,. Mówią też o tym, że przeistoczenie może zajść w sferze odbioru, gdy widz zaakceptuje odmienność świata „innych” i uzna ich prawo do własnej ekspresji. “Sztuka to ostra walka o ludzką świadomość”, jak twierdzi Artur Żmijewski.

Według Izabeli Kowalczyk zajmującej się sztuka krytyczną, nie wolno dziś zapominać, że tylko tak zaangażowana społecznie sztuka, „wytrąca z utartych schematów myślenia, pobudzając ostrą dyskusję”, co powinno znaleźć odbicie w programach edukacyjnych stanowiących alternatywę do bezrefleksyjnej konsumpcji produktów kultury masowej.

W swojej książce „Drżące ciała. Rozmowy z artystami” Żmijewski stawia pytanie wprost: po co nam sztuka, skoro nie ocali ni pojedynczych ludzi ani narodów. Jeśli nie potrafimy działać sztuką w konkretny sposób w rzeczywistym świecie – to po co nam ona? Wciąż jednak wierzy w siłę obrazów i siłę wyobraźni, która może okazać się zbawieniem w świecie wszechobecnych gotowych wzorców i wszechwładnej konsumpcji.

Jacek Jaśko

 

Po projekcji “Powtórzenia”… odbyła się dyskusja, której moderatorem był Paweł Jarodzki z wrocławskiej ASP. Zaprezentowano książkę Artura Żmijewskiego „Drżące Ciała. Rozmowy z artystami”. Pozycja ta dotyczy sztuki krytycznej i jej przedstawicieli (zawiera wywiady m.in. z: Pawłem Althamerem, Katarzyną Górną, Andrzejem Karasiem, Grzegorzem Kowalskim, Katarzyną Kozyrą, Zbigniewem Liberą, Joanną Rajkowską i Jackiem Markiewiczem. Żmijewski pokazuje postawy radykalne w sztuce, świadomie komentujące rzeczywistość, prowokujące do rozmowy, do refleksji, pomagające zauważyć mechanizmy rządzące naszymi zachowaniami. Autor podkreśla, że sztuka krytyczna nie boi się ataku, jest pozbawiona owego „fantazmatu”, który odcina społeczeństwo od sztuki oraz sztukę od odbiorców; a który to – poprzez jej opiekuńcze skrzydła – sprawia, iż komentarzy tych nie bierze się na poważnie. Artur Żmijewski pozbawia się owego „płaszcza ochronnego”, przygotowany jest na argumenty, które mogą być silniejsze i w konsekwencji – będące w stanie obalić jego tezy.

Luiza Laskowska

Artur Żmijewski (ur. 1966 r.) – rzeźbiarz, filmowiec, kurator, artystyczny radykał. Związany z Fundacją Galerii Foksal, członek redakcji “Krytyki Politycznej”. W latach 1990 – 1995 studiował na Wydziale Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Uczeń “Kowalni” – pracowni Grzegorza Kowalskiego. Filmem „Powtórzenie” reprezentował Polskę na 51. Biennale Sztuki Współczesnej w Wenecji.

 

Grzegorz Szymczyk – Circus Nemo. Obrazy

 

Żyjemy w cyrkowych czasach, przemykamy się obok siebie z mocno zaciśniętymi oczami nic nie widząc i nie słysząc – jak w hipnotycznym śnie. A przecież wystarczy tylko wytężyć zmysły, aby usłyszeć i zobaczyć. Bo tuż obok…

Wiatr z furkotem rozsuwa wejście do wielkiego kolorowego namiotu, poprzez odgłos werbla, przebija się głuchy pomruk tygrysa. Grubas klaun wywołujący salwy śmiechu publiczności, gra na nosie człowiekowi na wysokich szczudłach. Za chwilę cyrkowy siłacz da pokaz nadludzkiej siły zrywając łańcuchy i dźwigając ogromne ciężary. Przez to wszystko przebija się ryk silnika nisko przelatującego samolotu.

Pełna napięcia cisza, okrzyki zachwytu, głośny śmiech – czy to teatr w cyrku, czy też cyrk w teatrze – to nie ważne, najważniejsi jesteśmy My – a więc – przedstawienie musi trwać.

Grzegorz Szymczyk

Malarz i aktor związany od początku z działalnością Grupy Plastyczno – Teatralnej „Pławna 9”.

Od 2002 roku aktor Teatru Formy J. Markockiego (dawna nazwa – Współczesny Teatr Pantomimy) we Wrocławiu.

Uczestnik wszystkich plenerów malarsko – rzeźbiarskich w Pławnej. Autor małych form happeningowych oraz wystaw, które prezentuje od 1988.

Ważniejsze wystawy:

1988 – III nagroda w XX Ogólnopolskim Turnieju Poetyckim i Plastycznym „O złotą lampkę górniczą” w Wałbrzychu.

1995 – Bolesławiecki Ośrodek Kultury. Wystawa zbiorowa i happening – „Rozstrzelanie tęczą”.

1996 – Hapeening „I ryby zakrzykną ogniem” w Sobieszowie, w Zgorzelcu.

1997 – Galeria małych form Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Jeleniej Górze – wystawa indywidualna.

1999 – Galeria „Ma-Do” w Świeradowie – wystawa indywidualna. 2000 – Piwnica Staromiejska w Zgorzelcu – wystawa indywidualna.

2001 – Międzynarodowy Festiwal „Dolnośląska Jesień Pantomimy” we Wrocławiu – wystawa indywidualna.

2002 – Galeria „Szalom” w Krakowie – wystawa indywidualna i happening „Przedstawienie musi trwać”.

Wystawa zrealizowana została przy wsparciu finansowym
Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego we Wrocławiu i Miasta Jelenia Góra.

ANAMNESIS / Andrzej P. Bator

Katalog towarzyszący wystawie fotograficznej Andrzeja P. Batora, która odbyła się w BWA w terminie 22 czerwca – 20 lipca 2007 r.

Ilość stron: 140
Format: 21 x 25 cm
Cena: 25 ,-

Wystawę zrealizowano w ramach Dolnośląskiego Festiwalu Artystycznego pod patronatem Marszałka Województwa Dolnośląskiego Pawła Wróblewskiego we współpracy z Ośrodkiem Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucji Kultury Samorządu Województwa Dolnośląskiego.

Andrzej P. Bator – ANAMNESIS

22 czerwca – 20 lipca 2007 r.

O wystawie

Wystawa ta – to kolejna ekspozycja, której tematem, autor czyni Pamięć. Już same tytuły dotychczasowych pokazów, wiele mówią o zainteresowaniach twórcy: „Miejsca bezpamięci” (1998-2001), „Martwe natury pamięci” (1999-2000) i wreszcie ostatnia „Anamnesis – [re]konstrukcja obrazu” (2001-2005).

Pamięć w pracach Andrzeja P. Batora przywoływana jest głównie za sprawą, uniwersalnej symboliki – kartek papieru, lokowanych w wybranych kontekstach pejzażu („Miejsca bezpamięci”) czy pełnych ekspresji obrazów fotograficznych, zwojów, rulonów i ryz papierowej materii. Najnowszy cykl „Anamnesis – [re]konstrukcja obrazu”, przynosi nową symbolikę, przypisaną ludzkiej twarzy. Nakładane na siebie obrazy, niezmiennie w szarej tonacji, ukazują nam a to czyjś profil, w którym rozpoznajemy Ewę Demarczyk, a to samego autora… Czy aby na pewno?

 

Andrzej P. Bator – fotografia i pamięć

Najnowszy cykl fotografii Andrzeja P. Batora zatytułowany „Anamnesis – rekonstrukcja obrazu” utwierdza mnie w przekonaniu, że zanim zrobi on jakąś fotografię, musi odnaleźć w sobie przekonanie, iż stworzenie (powołanie do medialnego życia) tego właśnie, konkretnego obrazu jest z jakiegoś powodu niezbędne. Nie chodzi tutaj oczywiście o taką niezbędność obrazu fotograficznego, z jaką najczęściej mamy dzisiaj do czynienia, a więc o fotografię mającą przede wszystkim użytkowy charakter (reklamową, mody, dokumentacyjną, reportażową, pamiątkową itp.). Żyjemy przecież w świecie dosłownie zalanym takimi obrazami i artysta doświadczający tego nadmiaru musi mieć zasadniczo inne powody, by uznać, że stworzenie nowego obrazu jest niezbędne.

W twórczości A.P. Batora obraz fotograficzny nabiera szczególnego charakteru, jest on bowiem zazwyczaj zapisem rozważań twórcy nad jakimś problemem, jest śladem zakończenia procesu myślowego. Artysta od początku do końca wymyśla swoje fotografie. Zanim zacznie je robić, długo szpera w swej pamięci, wykonuje rysunkowe szkice i notatki, krąży wokół obrazu, o którym wie, że ma on prawo nie pojawić się, ma prawo nie przybrać materialnej formy.

Najważniejszym chyba problemem, który ze szczególną siłą i intensywnością pojawia się w jego fotografiach, jest ludzka pamięć. Nic więc dziwnego, że w tytułach, które nadaje cyklom swych fotografii, wciąż pojawiają się odniesienia do fenomenu pamięci („Miejsca bezpamięci”, „Martwe natury pamięci”, „Anamnesis”). Mam wrażenie, że słyszę tu ponawiane bez przerwy pytania: Kim jesteśmy? Kim jestem? Co sprawia, że jestem tym, kim jestem? Każda z tych serii, każda z jego fotografii zbudowana została z takich właśnie, nawarstwionych na siebie pytań. Każda z nich dokumentuje proces zadawania owych pytań, lecz żadna nie jest ostateczną odpowiedzią. Fotografie te, co najwyżej, zaznaczają miejsce czy chwilę, w której intensywność stawiania pytań była największa.

A.P. Bator nie czyni swych fotografii strażniczkami pamięci (tak traktowała swoje fot. Zofia Rydet), on próbuje za ich pomocą penetrować własną pamięć, poddawać ją analizie. W cyklu „Miejsca bezpamięci” podsuwa rzeczywistości białą kartkę, jakby w oczekiwaniu na reakcję świata. Biała kartka zmienia wszystko – jest wyzwaniem, jest symbolem i znakiem pozornie bezbronnym wobec najdrobniejszego gestu zawłaszczania. W końcu każde dotknięcie zmieni ją, pozostawi ślad i kartka stanie się czyjąś własnością. Jednocześnie jest więc ona zaproszeniem do udziału w rozmowie, jest wystawianiem tak siebie jak i widza na pokuszenie. W „Martwych naturach pamięci” mamy natomiast do czynienia ze szczególnym, „archeologicznym” odsłanianiem przez twórcę nagromadzonych w naszej pamięci warstw, złożonych z rozmaitych wspomnień. I znowu powraca tu zasadnicza dla Batora kwestia pamięci: Pamiętam, więc jestem. Pamiętam, więc mam tożsamość. Artysty nie interesuje przy tym opowiadanie o zapamiętanych konkretnych miejscach, osobach, sytuacjach czy doznaniach. Nie ma ochoty na zabawianie nas anegdotą albo rodzajową scenką. Fotografia nie pojawia się tutaj jako zapis chwili, lecz jako narzędzie pozwalające zsyntetyzować w jednym, często prawie abstrakcyjnym obrazie, wiele „momentów” ludzkiej pamięci.

W ostatniej serii, „Anamnesis – rekonstrukcja obrazu”, artysta dotyka zjawiska, które ma podstawowe znaczenie dla natury ludzkiej pamięci a także, co nie mniej istotne, wywiera wpływ na tożsamość (czy też wiele tożsamości) człowieka. Żeby tytułowe anamnesis, tytułowe przypominanie sobie w ogóle wydarzyło się, najpierw trzeba zapomnieć. Dopiero wtedy, gdy coś, jakieś doznanie, czyjaś twarz, jakieś wypowiedziane czy usłyszane słowo wynurza się z zapomnienia (ze stanu niepamięci), objawia nam swą prawdziwą wartość i znaczenie, ujawnia swą odnowicielską siłę. Hans Belting w swej książce „Bild-Anthropologie” stawia niezwykle ważną tezę, że „tak jak ludzie także kultury odnawiają się zarówno przez zapominanie jak i przez wspomnienie, w które są przekształcane.” [H. Belting, Bild-Anthropologie, München 2001, s.66] „Anamnesis” Batora jest szczególnego rodzaju, nie ma nic wspólnego z platońskim rozumieniem tego pojęcia. U Platona odnosi się ono do sytuacji i charakteru ludzkiego poznania, tutaj natomiast chodzi raczej o refleksję nad naturą pamięci, o ujawniający się w ustawicznej grze zapominania i przypominania palimpsestowy charakter pamięci człowieka. Z obrazów należących do tej serii (zrealizowanych metodą multiekspozycji) emanuje zdumienie artysty nad tym, co wyłania się ze splątanych doznań, z chaosu jego pamięci. Fotografie te stanowią zarazem formę wyrażenia akceptacji dla budowanej z takich składników i według takich reguł tożsamości. To bardzo trudna akceptacja. Nie jest przecież łatwo pogodzić się z tym, że nasza pamięć i nasza tożsamość oparte są na tak chwiejnych podstawach, choć mimo wszystko co dnia budujemy na nich i stwarzamy siebie, zapominamy i przypominamy sobie.

W multiekspozycjach „Anamnesis” wciąż pojawia się (mniej lub bardziej czytelnie) motyw autoportretu wpisanego w inne obrazy. Bator nie celebruje tutaj własnego wizerunku, nie odwołuje się do klasycznych formuł funkcjonowania tego motywu obrazowego w sztuce. Autoportrety te poświadczają po prostu, że mamy tu do czynienia z fotograficznymi wyznaniami, redukują dystans i zapraszają do udziału w intymnym spotkaniu, w intymnej opowieści.

Cykl „Anamnesis – rekonstrukcja obrazu” jest logicznym dopełnieniem dwóch poprzednich realizacji wrocławskiego twórcy, który, po pierwszym nazwaniu problemu, stawia coraz bardziej wnikliwe (i dotkliwe zarazem) pytania. Przyjęta przez fotografa metoda sprawia, że czyni mnie on wspólnikiem, jego pytania stają się też moimi pytaniami – nie dlatego, że zadał je w moim imieniu, lecz ponieważ znalazł sposób, by nie narzucać się zbyt nachalnie ze swą obecnością. Stają się moimi, gdyż zaproponował rozmowę, w której na równych prawach stajemy wobec tych fotografii. Najistotniejszą sprawą jest przy tym to, że Andrzejowi P. Batorowi udaje się otworzyć (tylko i aż) przestrzeń, w której odbiorca będzie mógł zacząć stwarzać znaczenia, wybierać sensy. Artysta otwiera przestrzeń, w której możemy zacząć snuć opowieść, swoją własną opowieść, wydobywaną z zakamarków naszej pamięci.

Relacja pomiędzy fotografią a pamięcią nabiera szczególnej wagi w kontekście dwóch pytań. Pierwsze z nich to pytanie o ludzką tożsamość, o to, na ile i jak fotografia zmieniła myślenie i wyobrażenia ludzi o ich własnej tożsamości. Drugie to pytanie o nasze doświadczanie czasu, o to, jak fotografia wpłynęła na nasze „bycie” w czasie, o czas w nas i nas w czasie. Myślę, że pytania te odsłaniają swój prawdziwy sens, ujawniają swą wagę tylko wtedy, gdy stawiając je będziemy mieli świadomość, jak zasadnicze znaczenie dla tożsamości konkretnego człowieka (lecz również dla tożsamości społeczeństw i kultur) ma dar zapominania i spleciony z nim dar anamnesis, przypominania, wynurzania się z zapomnienia doznań, pytań i lęków. I właśnie tego dotyczy moja opowieść, którą zaczynam wydobywać z własnej pamięci, gdy spotykam się z fotografiami Andrzeja P. Batora.

Marek Śnieciński

 

ANDRZEJ P. BATOR (1954 r.)

Profesor w Katedrze Sztuki Mediów na Wydziale Grafiki ASP we Wrocławiu. Autor rozpraw naukowych oraz tekstów teoretycznych i krytycznych o sztuce. Redaktor naczelny Zeszytów Naukowo-Artystycznych DYSKURS, współpracownik pisma FORMAT. Uczestnik wielu wystaw fotograficznych. Jego prace znajdują się w zbiorach Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Narodowym we Wrocławiu i kolekcjach prywatnych.
Wystawy i prezentacje:

1998r. – BWA Wrocław, Galeria Awangarda (wystawa indywidualna)
1999r. – Galeria Sztuki w Legnicy (wystawa indywidualna)
2000r. – “Pejzaż z końca wieku”, Galeria Fotografii “pf”- Centrum Kultury “Zamek”, Poznań;
2000r. – Muzeum Architektury, Wrocław (wystawa zbiorowa)
2000r. – “Kontakty”, Galeria Pusta, Górnośląskie Centrum Kultury, Katowice; Centrum Sztuki Współczesnej. Stara Galeria ZPAF, Warszawa: Galeria Chłodna 20, Regionalny Ośrodek Kultury i Sztuki, Suwałki; Biuro Wystaw Artystycznych,
2000r., Zielona Góra (wystawa zbiorowa) – XI Biennale Fotografii Górskiej, Regionalne Centrum Kultury, Jelenia Góra;
2001r. – „Pejzaż z końca wieku”, Galeria Pusta, Katowice
2001r. – “Kontakty”, Galeria FF- Forum Fotografii, Łódzki Dom Kultury, Łódź;
2001r. – Galeria Sztuki BWA, Jelenia Góra (wystawa indywidualna
2001r. – „Artyści z Polski”’ Bilefeld, Niemcy (wystawa zbiorowa)
2002r. – „A Paper Piece of Memory”, Arhus, Dania (wystawa indywidualna)
2003r. – BWA Wrocław, Galeria Awangarda

Fotografie z cyklu “Ananmnesis – [re] konstrukcja obrazu” eksponowane już były:
2005r. – Galeria Państwowa w Berlinie
2005r. – Galeria FF – Forum Fotografii FF Łódź
2005r. – Festiwal – „Miesiąc Fotografii w Bratysławie”
2006r. – BWA Wrocław, Galeria Awangarda
2006r. – Galeria Fotografii “pf”- Centrum Kultury “Zamek”, Poznań
2007r. – Galeria Pusta, Górnośląskie Centrum Kultury, Katowice

We wrześniu oraz październiku 2007r. – wystawę tę będzie można obejrzeć w Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie.

Wystawa zorganizowana we Współpracy z Ośrodkiem Kultury i Sztuki we Wrocławiu
w ramach
Dolnośląskiego Festiwalu Artystycznego.

Kurator wystawy – Elżbieta Łubowicz

JOANNA RATAJCZAK – KUROWICKA, Światłoformy Światło Księgi

24 maja – 19 czerwca 2007 r.

Światło Księgi

Przezroczysta Księga, jaka kryje się w pracach Joanny Ratajczak-Kurowickiej, to jedno z ciekawszych rozwiązań malarskich ostatnich lat. Młoda artystka nie po raz pierwszy fascynuje umiejętnym wyjściem poza obraz – zresztą wyjście poza obraz wydaje się uporczywą pokusą obecnej sztuki. A czemu? Ponieważ wyczerpała się koncepcja dzieła sztuki jako obiektu wyłączonego poza nawias zwykłych spraw, samej sztuki zaś jako czegoś, co przeciwstawiać można życiu. Mniemanie to zresztą było szczególnie jałowym i degradującym przeżycie artystyczne.

Joanna Ratajczak-Kurowicka uprzestrzennia więc płaszczyznę obrazu w ten sposób, że zapełniając ją perfekcyjnie wygiętym w odręczne pismo tekstem, wykonanym z miedzianego drucika, osiąga zarazem mistrzowską koronkowość, zmienność tła – praca inaczej gra na tle czerni, inaczej na czymś jasnym, na powierzchni kamienia, nieba, wody – i efekty, jakie wytwarza tutaj specyficzna pustka. Powiem od razu, że tekst wprowadzony w obraz jest poezją i jednocześnie subtelną filozofią, że pustka tła nabiera meta sensów świętej pustki, że złociste i rude barwy są na wskroś symboliczne, tak samo ich odmiany: srebro, ewentualnie czerń. Teksty pisane „złotem” nabierają tym samym wymiaru analogicznego może, jak w Claudelowskim, wstrząsająco dosłownym rozumieniu sztuki fotograficznej, czyli pisma za pomocą światłości. W niniejszych pracach grafia odręczna jest zapisem tym szczególniejszym, że obnaża stan duszy, umysłu, a nawet fizykalną kondycję autorki i stosując grafologiczną analizę stykalibyśmy się z intymną spowiedzią.

Treścią Księgi tym samym jest autorka. O skłonnościach do psychicznej ekshibicji Joanny Ratajczak-Kurowickiej pisałam na łamach „Formatu”: Jeśli warunkiem artystycznych penetracji jest samopoznanie, to skupienie na sobie jest niezbędne, bowiem trudno poznawać coś, co nie przykuwa uwagi. Stąd – mandala, ten szczególny hieroglif obecny w sztuce wszystkich kulturowych obszarów, potęgujący zdolność skupienia a nawet kontemplacji. Autotematyczność prac odbijała się we wszystkich ich aspektach: dominacja autoportretu, nagość autoportretu, próby odmalowania siebie jako kobiet w różnym wieku, a więc mitycznej triady: dziewicy, kochanki i staruchy, tutaj jednak, w obrazach wypisywanych świetlista miedzią albo srebrem, autoportret staje się o wiele bardziej już wewnętrzny, duchowy, zarazem być może także mniej zafałszowany, mniej przerysowany, podobniejszy natomiast do szpitalnego wykresu akcji serca. Rytmika wersów, pochylanie się liter, ich nagłe rozprostowywania, ich faliste wykręty, to wszystko bowiem pomija już ową cielesną powłokę i artystka przemawia nie tyle kobiecością, co człowieczeństwem.

Wszakże ewolucja ta na pewno nie wyrzeka się ciała w jego tradycyjnym, kobiecym ujęciu, i z całą pewnością go nie gromi. Tu nie chodzi o ducha jako antynomię czegoś, co skrótowo mówiąc, miałoby być niższe, wręcz plugawe, śmiertelne, grzeszne, chore czy jeszcze inaczej skażone niedoskonałością. Jeśli dawna szamotanina z wizerunkami samej siebie jako znacznie starszej (co dla młodych i pięknych kobiet bywa widmem doprawdy mogącym przyprawić o dreszcz) może być odczytana jako oswajanie się z tym, że ciało w każdej chwili, wbrew nam, się zmienia, że wymyka się i tylko obłędna wręcz powolność tego procesu powstrzymuje faustowskie wykrzykniki w rodzaju „Chwilo, trwaj!”, jeśli więc Joanna Ratajczak-Kurowicka w olejnych autoportretach próbowała sobie to rozwiązać, to obecne wnioski, aby tak rzec, przenoszą kwestię do nowej przestrzeni.

Pojawia się ona wraz z nowszą serią prac, a mianowicie urokliwych, często miniaturowych, przezroczystych lusterek i ksiąg-lusterek, w jakich, przewrotnie, w miejscu autoportretu tej niewątpliwej egotyczki pojawia się twarz widza! Tak więc kolejna konstatacja: w księdze wyczytujemy tylko tyle, ile sami wpierw zrozumieliśmy. W kiepskiej księdze jak romans sprzed lat, odnajdujemy mądrość, w pretensjonalnym dziele całe pokłady tragicznej subtelności, w napuszonych traktatach wyczytać można humoreski – a wszystko to w zależności od stanu samowiedzy w danej chwili. Dzieło ją jakby włącza, i do tego ogranicza swoją funkcję. I w rezultacie widz postępuje tak samo z obrazami czy filmami, spektaklami i misteriami. A słuchacz z koncertami głuchnąc w jakimś momencie na „Eine kleine Nachtmusik”, a otwierając serce na „Żółtą łódź podwodną” (lub na odwrót). To co widzisz w obrazie, jest tobą, wolno rzec. Widzieć piękno – w jakimś radykalnym rozumieniu byłoby aktem samoadoracji u krytyka.

Ryzykuję pomimo wszystko: prace cudownie piękne. Delikatne, pełne dynamiki, lekkie, pełne jakiejś wykwintnej elegancji. Tętniące erotyką, jaka tkwi w samej formule mandali, zawsze przywodzącej na myśl tajemnicze znaczenia otworu płciowego, świecącej jaskini narodzin bohaterów mitycznych, jarzących skarbów ukrytych w trzewiach góry lub królewskich grobowców. Na obrazie Joanny Ratajczak-Kurowickiej pismo bowiem układa się w spirale i mandale obejmując to epicentrum, raz przeraźliwi jasne, raz znowu ciemne jak noc, odbijające się w szklanych powierzchniach stron przejrzystych książeczek. Odbiorca widzi oczywiście swoje własne mandale wtedy, swoje własne spirale, swoje własne kosmosy, galaktyki, autorka zaś znika jak baśniowa krasawica-kusicielka, no, taka świtezianka. Bo wyprowadziła nas na środek jeziora (jego symbol też łączy się ze znaczeniami skarbca, grobu, łona! U Mickiewicza w „Świteziance” mamy wszystko to razem: młody strzelec wbiega na środek toni skapanej w księżycowej poświacie, chce miłośnie posiąść ukazujące mu się zjawisko, opaść z nim aż do samego końca, ku najgłębszym doznaniom czy też wglądom, ku wieloznacznym skarbom ducha, a tam znajduje grób. Wspaniale pojmowali to romantycy!). Odbiorca zatem sam pozostaje, na brzegu lub na środku. I stoi właściwie przed tym samym wyborem, jak odbiorca Szekspira, Flauberta, Zoli: może nienawidzić romantyzmu jak Kaliban ze „Snu nocy letniej”, skoro ni dojrzał w lustrze własnej twarzy, lub nienawidzić realizmu jak Kaliban widzący w lustrze własną twarz.

Chcę ponadto powtórzyć – tu mamy do czynienia z poezja, i to świetną poezją. Joanna Ratajczak-Kurowicka stanowi świetny przykład tego, iż wrażliwość artystyczna jest zawsze układem naczyń połączonych, że cierpliwa maestria twórcy sztuk wizualnych idzie w parze z podobną samodyscypliną sztuki słowa. Niniejszy katalog ma więc znaczącą lukę: nie publikuje samych wierszy. Jednak – gdyby je nawet i zamieścił, aż prosiłoby się o muzykę. Gdy bowiem artystka wchodzi w przestrzeń księgi , nie sposób przemilczeć tu obecności jakiegoś rytuału, gdzie liryka, wyciszenie, cienkie linie tej symbolicznej partytury, ich jedność z materią, z posmakiem i połyskiem, a także twardością metalu, z metalicznością jako taką, to zaledwie początek misterium. Na razie jest cisza, wyrazy wybijane jeszcze pojedynczo, skraplające się na oczach patrzącego. Trochę – jak łzy.

Tak, to brzmi sentymentalnie. Problem w tym, że pisząc o doznawaniu sztuki nie wypada uzewnętrzniać osobistych emocji, rasowy krytyk pozostaje bezemocjonalny wierząc, że za tę cenę osiągnie obiektywność, ta jednak – wciąż zapominamy – jest po prostu uprzedmiotowieniem. Po co siebie uprzedmiatawiać? Po co uprzedmiatawiać coś, co i tak zawsze się wymyka? Żywe, właśnie dlatego znaczące, semantyczne także na poziomie emocji i wrażeń. Zatem – kolejna świetna wystawa w jeleniogórskiej galerii…

Urszula M. Benka

Światło jako piękno

„Światło w najwyższym stopniu czyni rzeczy pięknymi i ukazuje ich piękno”

Robert Grosseteste

Chcąc pisać o historii światła w obrazie, należałoby właściwie pisać historię sztuki od nowa. Zrównanie piękna i światła, piękna i blasku u Pseudo – Dionizego Aeropagity historię tę zapoczątkowuje. Chciałoby się powiedzieć, iż „Swiatłoformy” Joanny Ratajczak – Kurowickiej historię tę kończą. Średniowieczny ideał piękna zawierający się w połączeniu „consonantia et caritas”, bez względu jak różne było jego podłoże ideologiczne zyskuje w cyklu Światłoform na aktualności; aktualności zaopatrzonej w wiedzę i doświadczenia artystów usiłujących przedstawić „nieprzedstawialne” na przestrzeni całych tysiącleci.

Na tej właśnie drodze – artystycznej fascynacji światłem i próbą jego wyobrażenia – chciałabym widzieć cykl Światłoform. Począwszy od złota ikony, poprzez Caravaggia, Rembrandta, Georgesa de La Toura, impresjonistów, a na ciągle otwartym jeszcze dla artystycznych eksploracji nurcie Op – artu kończąc, światło kusi swoją wszechogarniającą obecnością, mocą kreowania znaczeń i nieporównywalnymi właściwościami. I może najbliżej właśnie Światłoformom do nurtu sztuki optycznej, do Francoisa Morelleta z jego metalowymi konstrukcjami, to jednak ich cel jest zupełnie nowy. Światłoformy zamykają bowiem w sobie tę r z e c z y w i s t ą wiązkę światła na zawsze ! Harmonijne sploty miedzianych linii, ograniczone drewnianą ramą przechwytują to, co wszechobecne, a jednak niezauważalne. Podejmują nieustanną grę z widzem, łudzą swoimi nieskończonymi możliwościami „świecenia”, każą nieustannie się upewniać czy to jeszcze zjawisko fizyczne czy już sfera naszej własnej percepcji.

Śwaitłoformy to również pewien etap indywidualnej drogi artystycznych poszukiwań formalnych. Poszukiwań, u których podstaw legło dążenie do piękna. Droga ta wiedzie przez poezję, malarstwo, rzeźbę, fotografię, książkę artystyczną, formę jubilerską, które dla subtelnej wrażliwości autorki okazały się niewystarczające, jakby zbyt dosłowne. Sama artystka mówi „… zaczęłam tworzyć z cieniutkiego drutu miedzianego swoiste obrazy – nieobrazy. Same w sobie są one formami abstrakcyjnymi. Mają one jednak dodatkową zaletę: łapią światło i mówią nim wielki poemat z n i k l i w e g o p i ę k n a. Warto go czytać.” To poemat o świetle, o jego mocy sprawczej, Absolutnej prowieniencji, wszechogarniającej obecności i tej niezaprzeczalnej mocy czynienia nawet zwykłych rzeczy pięknymi. W Światłoformie Joanna Ratajczak – Kurowicka zamknęła to piękno na zawsze.

Agata Rome – Dzida

ŚWIATŁOFORMY – obrazy, które mówią światłem

Szukając sposobów obecności dla poezji w plastycznych kształtach wizualnych uży-wałam słów i liter, jako środków malowania obrazów; tworzyłam artystyczne książki, posłu-giwałam się drutem srebrnym i miedzianym, aby uzyskać formy inne, niż oferuje tradycyjne malarstwo, grafika czy rzeźba. Ale przecież poezji przysługuje też swoisty język, który Chlebnikow nazywał pozarozumowym. Dlatego jakiś czas temu zaczęłam tworzyć z cieniut-kiego drutu miedzianego swoiste obrazy – nieobrazy. Same w sobie są one formami abstrak-cyjnymi. Mają one jednak dodatkową zaletę: łapią światło i mówią swym kształtem swoisty poemat plastyczny.

Aby mógł on powstać szukałam związku światła i ruchu. Nieustannie podglądałam więc światło i jego drogę, jak zmienia przedmioty, wpływa na układy barw i tworzy miraże kształ-tów. Uderzała mnie jednak nieuchwytność i szybkość zmian światła wśród rzeczy, które ono wyłania i na swój sposób formuje. Chciałam więc, żeby zachowywało się ono tak samo wśród obiektów na moich obrazach; by zmieniały się one w zależności od jego źródła i nie gasła je-go obecność. Ale też szukałam czegoś więcej: jego liryczności i ciepła. I to jest istotą moich światłoform oraz obecnej w nich poezji.

Są one proste i jednolite, tak, jakby wszystko było światłem i w świetle. Ale obecny jest w nich również dotyk. Staram się bowiem złamać pewien dystans, jaki ustanawia zwykle arty-sta, posługujący się różnymi narzędziami (ołówkiem, pędzlem czy dłutem). Moimi narzę-dziami są dłonie, każdy element tych prac zawiera więc odcisk moich linii papilarnych. Mam więc w trakcie tworzenia bezpośredni, wręcz cielesny kontakt z własnym wytworem i chcę, by tej bezpośredniości doznał odbiorca. Kolejnym elementem jest w nich przestrzeń, która wiąże się tu z formą lub kształtem słowa. Jest ona dla mnie niesłychanie ważna, bo – jeśli można tak powiedzieć – kształtuje ona ich „poetykę”. Dotyczy to zwłaszcza prac, które nie posiadają podkładu z płótna. Wiszą bowiem w niej, zatrzymując powietrze w swoich struktu-rach. Przedmiot malarskiej wyobraźni jest tu więc modelem, choć umykającym sportretowa-niu. Nie jest statycznie odsłonięty, lecz dynamicznie dyskretny.

Dzięki temu wszystkiemu linie i znaki pisma uplastyczniają się w koncentryczny tańcu, w linearnym przebiegu, gubiąc się w swojej naturalnej wizualności, załamując własną perspek-tywę wyglądu, pozostawiając po sobie pustkę, grzesząc nieciągłością, rażącą aż do nieczytel-ności. Mówią tylko o sobie. Przedmioty mojej wyobraźni stają się tu krnąbrne i przebiegłe, niedostępne w swej istocie. Nie da się ich sportretować, bo nie mają wyglądu, nie mają swojej istoty. Są obecnością, która zaledwie użycza siebie w malarskim projekcie.

Joanna Ratajczak-Kurowicka

Joanna Ratajczak-Kurowicka

Absolwentka ASP w Poznaniu. Zajmuje się malarstwem, rzeźbą, instalacjami, książką artystyczną, fotografią. Pokazywała swoje prace na wielu wystawach indywidualnych i zbiorowych. Uprawia też poezję (Wydała tomik poetycki pt. Czas wyrwany, Warszawa 2001 r.. Jej wiersze weszły również w skład III tomowej Poezji Polskiej – Antologii tysiąclecia, Warszawa, 2002 r.). Prowadzi autorskie pracownie plastyczne i warsztaty dla młodzieży i dorosłych.

Wystawy i prezentacje indywidualne:

    • 2000r., sierpień – Malarstwo, Galeria Miejskiej Biblioteki Publicznej w Lesznie.
    • 2001r.,maj -czerwiec – Malarstwo, Kórnicka Galeria Zamkowa.
    • 2002r., luty – Czas wyrwany – prezentacja książki poetyckiej oraz wystawa poezji wizualnej, Miejska Biblioteka Publiczna w Lesznie.
    • 2002r., kwiecień, – Znalezione w plenerze, Klub „OBOK” MOK w Lesznie.
    • 2002r., październik – Obrazy, Galeria Rydzyńskiego Zamku Sułkowskich.
    • 2003r., styczeń – Poezja i poezja wizualna, Kalambur, Wrocław.
    • 2004r., maj – Poezja wizualna, Galeria Srebra pod Przepiórczym Koszem,

Legnica.

  • 2004r., lipiec, sierpień – Malarstwo, Galeria Zamkowa „Prezentacje”, Wojnowice – Zamek.
  • 2005r., kwiecień – Gra przestrzeni i sensów, Kłodzki Ośrodek Kultury.
  • 2006r., maj, czerwiec – Światłoformy – Galeria Pałac Staniszów.
  • 2006/2007r., październik-styczeń – Światłoformy i poezja, Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze.

Wystawy zbiorowe, przeglądy sztuki :

  • 2001r., wrzesień – Europejski Plener Rzeźbiarski, rzeźba pt. Bajka z Polski w kolekcji muzeum w Suhl (Niemcy)
  • 2003r., lipiec – Sztuka kobiet Symultanka 32.9? – wystawa trzydziestu siedmiu wrocławskich artystek, studio BWA, Wrocław
  • 2003r., sierpień – Książki, wystawa książek artystycznych polskich artystów, BWA, Jelenia Góra
  • 2003r., wrzesień – Sytuacje liryczne – wystawa, Labirynt piąty – młoda sztuka, Kłodzki Ośrodek Kultury.